ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Ta obelga, wypowiedziana przez nią z odcieniem czułości, zapewne ma na celu
sprowokowanie mnie do wyrażenia bardziej precyzyjnej opinii o jej zdolnościach
choreograficznych. Pochlebstwo przychodzi mi zresztą bez wysiłku i brzmi zupełnie szczerze.
Gdy orkiestra milknie, wracamy do zarezerwowanego stołu w całkowitej harmonii.
Potem już wszystko układa się pomyślnie: rzymski profil profesora zwraca się raz po
raz ku pięknej kobiecie, prominenci nauki i sztuki czekają w pogotowiu, aby ją uprowadzić na
parkiet sali balowej, ich żony wymieniają z nią słodkie uśmiechy, a między sobą bardziej lub
mniej złośliwe uwagi i ploteczki. Nawet w tym intelektualnym, postępowym środowisku
bogobojnego Krakowa niektóre szczególnie cnotliwe białogłowy ze skrytą zawiścią węszą
lekki zapaszek skandalu...
Niewiele mnie to obchodzi, ale - dla dobra nie tylko mojej sprawy - staram się
oczarować niedopieszczone panie. Tańczę z nimi, rozmawiam i zachowuję się tak, aby
nabrały przekonania, że są szalenie interesujące.
Zdaje się, że dość łatwo ulegają tym zabiegom, uświadamiając sobie, jakie
zrozumienie i delikatność cechują moje postępowanie, i to nie tylko dlatego, abym chciał
pozyskać ich przychylność, lecz po prostu po to, aby im zrobić przyjemność.
Tego rodzaju podstępna taktyka zapewnia mi ich pobłażliwość; mogę bezkarnie
zaglądać w zielonkawoorzechowe oczy tej jednej, na której mi coraz bardziej zależy. Ach,
on już taki jest, ale - niech mi pani wierzy - to nie ma żadnego poważniejszego znaczenia.
Te panie się mylą. Mija następny rok i oto zapadają dwie bardzo ważne decyzje.
Pierwsza, podjęta w przyjacielskim porozumieniu z moją żoną, to rozwód po czternastu latach
małżeństwa. Druga to rozstanie z lotnictwem wojskowym po przeszło dwudziestoletniej
służbie. Zobowiązuję się oczywiście do dalszej opieki nad Zosią i chłopcami oraz zrzekam się
na ich rzecz emerytury, jaka mi przypadnie po przejściu w tzw. stan spoczynku, zachowując
dla siebie tylko honoraria autorskie.
Tą sprawą zajmuje się znany adwokat, dobry znajomy Zosi, mecenas B. Jest
wybitnym specjalistą w tej dziedzinie, a honoraria pobierane przez niego za znakomite usługi
budzą mój szczery podziw i lekkie przerażenie. (Szczęściem zgadza się na zapłatę w kilku
ratach.) Według taktyki, jaką obrał, muszę zmienić wyznanie: z ewangelickiego na
kalwińskie, i to obowiązkowo w konsystorzu wileńskim.
- Dlaczego?
- Żeby pańska małżonka miała dostatecznie ważny powód żądania rozwodu.
Nie bardzo rozumiem, ale wyjaśnienie jest nader proste:
- Widzi pan, będąc katoliczką zgodziła się na małżeństwo z ewangelikiem, ale nie z
kalwinem. Zmiana pańskiego wyznania...
- Panie mecenasie, ja jestem zatwardziałym ateistą, a moja żona...
- To nie ma nic do rzeczy. Ważny jest zapis w aktach metrykalnych. ^Zresztą w
kancelarii kościoła wileńskiego nie będą pana o to pytać. Uiści pan opłatę za sporządzenie
aktu i złoży pan ofiarę na rzecz parafii, to wszystko. Aha, poproszę o trzy odpisy tego aktu.
Lecę więc do Wilna i w ciągu jednego dnia przedzierzgam się (za godziwą opłatą) w
wyznawcę doktryny Kalwina. Ale to dopiero początek. Odpowiedni sąd w Krakowie przed
wydaniem orzeczenia o prawnym rozwiązaniu naszego małżeństwa ma obowiązek nakłaniać
nas do zaniechania tego kroku. Trzykrotnie! W odstępach dwumiesięcznych. Poza tym należy
spisać notarialną umowę alimentacyjną i - oczywiście! - opłacić stemple skarbowe.
Ledwie się z tym wszystkim uporałem, ogarniają mnie wątpliwości, czy wobec żądań
przyłączenia Gdańska do Rzeszy i narastającej groźby wojny z Niemcami godzi się
opuszczać szeregi.
Skłania mnie do tego coraz bardziej oczywista konieczność wyboru między dalszą
służbą w lotnictwie wojskowym a rzetelną pracą pisarską, na którą nie starcza mi czasu.
Zapewne nie występując z wojska mógłbym i nadal pisać, tak jak dotąd, na tym samym
poziomie. Ale nie jest to ambitna alternatywa... Zdaje mi się, że stać mnie na lepsze,
dojrzalsze utwory, jakkolwiek zaczynam sobie zdawać sprawę, ile wysiłku musiałbym włożyć
w ich powstanie.
Oczywiście nie wyrzeknę się latania. Właśnie jako pilot sportowy aeroklubu mógłbym
zorganizować sobie jakieś ciekawe, dalekie loty wyczynowe.
A cóż czeka mnie jeszcze w lotnictwie wojskowym? W najpomyślniejszym wypadku
za parę lat awans na majora, może dowództwo dywizjonu liniowego i dalsza zależność od
kolejnych przełożonych, z którymi nie zawsze się zgadzam.
Nie, chyba nie mam przed sobą olśniewających perspektyw na tej drodze. Po prostu
nie nadaję się
|
WÄ
tki
|