ďťż

- Jerry! - zawołał...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Ej, Jerry! - Udaje, że cię nie słyszy. - Celeste zachichotała. - Pewnie próbuje się dobrać do majtek Maggie. To go drażniło u Jerry'ego. Kiedy była robota, facet albo siedział w toalecie, albo podrywał kasjerkę przy ladzie. Henry uchylił się przed płaszczem wiszącym przy ławie do odplamiania, złapał pusty kosz i podtoczył go do maszyny. Wyciągając z bębna nagrzane ubrania wdychał gryzące opary perchloroetylenu. Przetoczył kosz do wolnego stelaża przy prasowalni. Niektórych od perchloroetylenu mdliło, ale Henry lubił jego woń. Wypełniała mu ona głowę, niczym "Stairway To Heaven". - Tak w ogóle, jak się usuwa plamy po syropie? - spytała Celeste. - Hę? - Zaczął zakładać ubrania na wieszaki i odwieszać je na rurkę. - Chcesz moją posadę, tak? - Twoją posadę? - Zapięła na zuzi guziki białej koszuli z wykładanym kołnierzem i nacisnęła pedał sprężarki. Para z sykiem strzeliła z rękawów i kołnierza. Koszula wydęła się jak balon, odklejając się od formy. - Nie popadaj w paranoję, Henry, jesteś najlepszy. Po prostu usiłuję prowadzić przyjazną pogawędkę. - Pociągnęła siateczkę na włosach. - Słuchaj, niezguła ze mnie. Jak nic zdarzy mi się kiedyś plama z syropu. Ze stęknięciem odwiesił na rurkę ostatnie ubrania. - Zwilżyć gąbką, potem użyć mokrej ściereczki z paroma kroplami octu. Gdy już odejdzie, zebrać suchą szmatką. - I co, było tak strasznie? Cholera, czemu żeby zmusić cię do mówienia, naharuję się zawsze jak przy przestawianiu lodówki? - Otarła czoło. Kitel, już nasiąknięty wilgocią, oklejał jej dziecięce ciało. Prasowanie koszul na zuzi było gorącym, paskudnym zajęciem. Przynajmniej na jego stanowisku każde ubranie było inne. Henry nie miał pretensji do Celeste za to, że się nudzi, ale nie chciał dostarczać jej rozrywki. Właśnie ładował ciemne rzeczy do maszyny czyszczącej, gdy Kaplan pchnięciem łokcia otworzył drzwi od zaplecza. Niósł torbę pełną jedzenia na wynos z knajpy Rudy'ego. - Będzie padać. - Louis Kaplan był niewysoki i różowiutki, ubrany w koszulę z krótkim rękawem i krawat z deseniem w pawi ogon, kiedyś pozostawiony w pralni przez klienta - zapewne z rozmysłem. Postawił torbę na półce obok bańki z acetonem. - Co ty robisz? - Nawet nie czekając na odpowiedź, obrócił się do Celeste. - Co on robi? - Przygotowuje maszynę do włączenia - odpowiedziała. - To sam widzę, ale nie płacę mu za robotę głupiego. Gdzie Jerry? - Nie wiedziałam, że teraz moja kolej, żeby go pilnować. - Z niebieskiego siatkowego worka wyciągnęła wilgotną koszulę i strzepnęła ją. Kaplan ruszył chyłkiem w stronę wejścia dla klientów pralni. - Jeśli to dzieje się z ludźmi, gdy zostają szefami, to cieszę się jak cholera, że padło na niego, a nie na mnie. - Ułożyła koszulę na zuzi. - No, jestem gotowa na przerwę. Gdy Henry kończył wyładowywać zawartość kosza do bębna maszyny, ona wyciągała z torby kolejne styropianowe kubki i kartonowe pudełka z kanapkami. - Chcesz już swoją? - Jeszcze nie. - Nie chciał, żeby do niego podchodziła. Dotknięcie kierowcy autobusu nie zadowoliło stwora, który w nim siedział. Może kobieta nie poczuła dosyć bólu. Przez cały ranek stwór pęczniał jak balon. Gdyby Celeste dotknęła go przypadkiem, nie był pewien, czy zdołałby powstrzymać potwora przed atakiem. Jeszcze nigdy nie pozwolił mu dotknąć kogokolwiek w pracy. - Za dobre zachowanie skracają wyrok, Henry. - Za chwilę, powiedziałem. Wzruszyła ramionami i wróciła na swój stołek, rozpakowując obwarzanka z jajkiem, twarożkiem i wędzonym łososiem. Dopiero gdy już siedziała na stołku, Henry wyciągnął swoją herbatę z dodatkowym mlekiem i babeczkę, jedną z tych angielskich. Przerwa na kawę potrafiła zamienić się w najdłuższy kwadrans dnia. Teraz przydałby się Jerry, żeby osłonić go przed Celeste. Ten szczeniak chyba tylko do tego się nadawał. Co w ogóle działo się tam przy kasie? - Nigdy ci się nie nudzi dzień w dzień jeść tę samą babeczkę? - zapytała. - Każdego dnia to nowa babeczka. Zaparzał sobie właśnie herbatę z torebki, gdy usłyszał jakieś krzyki z części dla klientów. Stelaże obwieszone czystymi ubraniami tłumiły dźwięk. - Ciiicho! - Wytężając słuch poczuł dotyk strachu. Hałas zbliżał się - Henry rozpoznał skomlenie Jerry'ego. - No to co mam powiedzieć? Nie, poważnie, powiedz mi pan, co chcesz usłyszeć. Wiesz pan, przepraszam i w ogóle, i to się już więcej nie zdarzy. Kaplan jako pierwszy przeszedł przez drzwi. Jego różową twarz zalewał krwisty rumieniec. - Czemu mnie pan nie słucha? - Jerry ciągnął za nim jak zły pies na krótkiej smyczy. - Naprawdę nikt nie widział. Niby jak? Byliśmy z samego tyłu, naprawdę, za stelażem "W". Kaplan zawahał się, osaczony przez własne maszyny. Jeśli wciąż będzie uciekał przed Jerrym, będzie musiał wyjść z pralni. Nieprzytomnie rozejrzał się wokół i w końcu zdecydował, że jedynym sposobem ucieczki było zatopienie się w kubku kawy od Rudy'ego. - Louis, proszę. Jerry próbował zajść Kaplana tak, żeby patrzeć mu w twarz, ale Louis obrócił się. Tulił do ciała styropianowy kubek z kawą, wpatrzony weń, jakby naczynie wyjawiało mu jakieś tajemnice. - Nikt nie mógł nas zobaczyć tam z tyłu - powtórzył Jerry. - Sprawdź pan sam. Poza tym nie było żadnych klientów. Maggie nasłuchiwała dzwonka w drzwiach. Panie Kaplan, niech pan coś powie. Stwór wił się z rozkoszy patrząc na udrękę Kaplana, który maltretował wieczko kubka
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.