ďťż

- Czy górny taras tego wielkiego szarego budynku jest według ciebie solidny? - zapytał Erwin...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Skinęła głową. W ostatniej chwili, bo już zostali ostrzelani przez jakiegoś snajpera. Pochyleni na parapecie tarasu obcerowali gwałtowny kontratak mieszkańców. Wóz pancerny Policji zaczął nagle płonąć. Grupa oddziałów specjalnych wycofywała się w nieładzie. Demonstranci opanowali jakąś ciężarówkę policyjną i w szaleńczej szarży zaatakowali swoich przeciwników, którzy wpadli w zupełną panikę. Ciężki pojazd dojechał aż do końca ulicy, zgarniając po drodze niewiarygodną ilość czarnych sylwetek. Wreszcie rozbił się o mur. - Dzielne chłopaki! - krzyknęła Syria klepiąc go po ramieniu. - Pomożesz im? Prawda? Erwin! Erwin, tym razem udało się. TO REWOLUCJA! I JA TEGO DOCZEKAŁAM!!! Rzuciła mu się w ramiona płacząc z radości. - Spokojnie! Rewolucja? Może jeszcze nie teraz. Ale z pewnością fakt, który utrwali się w annałach tego miasta. Ruszył do helicara. Sytia złapała go za rękaw. - Wrócimy tam, prawda? - powiedziała błagalnie. - Helicar!. Wspaniale. Ty będziesz prowadził, a ja będę strzelała z twojego pistoletu. Kiedy nabrali wysokości, Erwin pokazał jej długie kolumny ciężkiego sprzętu zdążające w stronę Slooboro. - Nie mają nawet jednej szansy na tysiąc na opanowanie dzielnicy. Przykro mi, że cię muszę rozczarować, ale taka jest rzeczywistość. Żałuję, że pozwoliłem tym dwojgu wrócić do siebie. Mam nadzieję, że uda im się na czas uciec i zamelinować we własnym domu. - Co?! Przecież oni są już straceni - jęknęła Sytia, już bez cienia poprzedniej egzaltacji. Życie jest niesprawiedliwe. Prawi są ciągle niszczeni, bo z reguły są zbyt biedni, żeby zdobyć wystarczającą ilość środków do opierania się złym ludziom. - Twoje wykształcenie historyczne nie przesłoniło ci, mam nadzieję, tej oczywistości - stwierdził zimno Sługa Miasta. - Czy ty masz lód w sercu? huknęła Sytia i skoczyła na niego, bijąc go pięściami po piersi. - Chyba udowodniłem ci coś przeciwnego - powiedział Erwin, uśmiechając się smutno. - Pragnę tylko; żeby twoi przyjaciele wyszli cało z tego tam na dole. Mówiłaś mi, że są wyznawcami biernego oporu?. Sytia zamilkła; przyparta do muru. Erwin skierował helicar w stronę Pałacu Sprawiedliwości. Dziewczyna natomiast starała pokrzepić się na duchu, przypominając sobie rozmowę, która poprzedziła ich wylot. Radca Herb Fhoon przyszedł do Sługi wyrazić niezadowolenie Gubernatora Maklunda. Sługa Miasta nie spodobał się Gubernatorowi, podważając autorytet Connora przed jego podwładnymi i lekkomyślnie uwalniając niebezpiecznych prowodyrów. - Panie Polityku - odparł Erwin mierząc rozmówce zimnym wzrokiem. - Czy mam panu przypomnieć, że jestem tutaj na wyraźne życzenie waszego własnego tyrana? Moje zadanie polega właśnie na tym, żeby w jakiś sposób mogły się wyrazić tendencje ludowe. Ma to pomóc właśnie temu, czemu udaje, że służy wasz Gubernator. Myślę o demokracji, żebyśmy uniknęli nieporozumień. Następnego ranka, kiedy Erwin mył się w łazience, lokaj powiadomił go, że Gubernator czeka w poczekalni i prosi o audiencję. Proszę wprowadzić Gubernatora do salonu i poprosić, żeby zaczekał kilka chwil. Powoli skończył się golić i starannie dobierał szczegóły ubioru. Ubranie odgrywa wielką rolę w kontaktach z wielkimi tego świata. Erwin Rom Zarke dobrze pamiętał jaką wagę przywiązywano do tego tematu w Instytucie Arno Euska. Na razie niezbyt wyraźnie widział jak się skończy cała ta sprawa Warboonu. Od czasu jego przyjazdu nic się nie zmieniło w tutejszym układzie sił; a jeśli już, to na gorsze. A mimo to miał dziwne przeczucie, że przesilenie nastąpi lada moment. Tęsknił za spokojem swojej kwatery głównej w Nengarai. Nawet pobłażliwa kordialność jego szefów wydawała mu się oazą spokoju po tym, co tu zobaczył. Władza niszczy to wszyscy przyjmowali za pewnik, ale Erwin dopiero teraz zrozumiał przyczynę częstych tendencji paranoidalnych u wielkich tego świata. Wkrótce jednak miał zrzucić z siebie ten ciężar. Włożył obcisłe spodnie w kolorze beżowym, brązowe buty, kurtkę w stylu myśliwskim w kolorze szarym z czerwonymi wyłogami i białym szamerunkiem. Starannie ułożył fałdy niepokalanie białej peleryny ozdobionej jedynie szkarłatnymi galonami i postawił jej kołnierz na karku. - Proszę podać śniadanie do salonu, w którym czeka Gubernator i zaanonsować moje przyjście! - polecił lokajowi. Starannie przybrał na twarzy nonszlancki uśmiech pogardy i ruszył na spotkanie Maklunda. - Nie weźmiecie mi za złe, Gubernatorze, że wykorzystam te kilka chwil naszego spotkania na zjedzenie śniadania! W ciężkim stroju oddziałów specjalnych, E. E. Maklund wyglądał na jeszcze grubszego niż był w rzeczywistości. Palił z radosną miną olbrzymie cygaro o kosztownym aromacie. - Sługo! - zaczął jowialnie. - Chciałbym najmocniej przeprosić za niezręczność wykazaną wczoraj przez Herba Fhoona. - Proszę mi wybaczyć, Gubernatorze! - przerwał mu Erwin. - Ale mógłby Pan zgasić tę okropną rzecz? - Oczywiście - wykrzyknął Maklund przepraszającym tonem. - Chciałbym panu podziękować za to wczorajsze genialne posunięcie. Co do reszty, to oczywiście muszę kryć swoich współpracowników... no i ich sposoby... - Sadystyczne? - Erwin żuł w zamyśleniu parówkę. - Wszystkie przesłuchania doprowadzają oficerów wcześniej czy później do złego traktowania podejrzanych. - Doceniam pana eufemizm
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.