ďťż

— Wiwat! Wszystko skończone! — zawołał kardynał...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
— Ach, chodźmy stąd, Sire, tak mi przykro! — rzekła Maria odciągając króla od okna. — Tak, litość mnie bierze — odpowiedział król. Odszedł od okna, a pozostał przy nim jedynie bardzo rozradowany kardynał. Ale po chwili się odwrócił, słysząc głos diuka de Guise. Pokiereszowany wszedł spokojny i dumny razem z księciem de Condé, któremu było trudno zamaskować smutek i wstyd. — Najjaśniejszy Panie, wszystko się skończyło — rzekł diuk de Guise do króla. — Buntownicy ponieśli karę za występek. Dziękuję Bogu, że uwolnił Waszą Królewską Mość od niebezpieczeństwa. Wedle tego, co widziałem, było ono większe, niż się spodziewano. Mieliśmy wśród nas zdrajców. — Czyż to możliwej — zawołał kardynał. — Tak — odpowiedział diuk de Guise — przy pierwszym szturmie kalwinistom pomagali zbrojni, przyprowadzeni przez La Motte’a, zaatakowali nas z flanki. Oni przez jakiś czas władali miastem. — To przerażające! — rzekła Maria” tuląc się do króla. — Byłoby jeszcze gorzej, Madame, gdyby rebeliantom pomogli, tak jak się tego spodziewali, Chaudieu ze swoim oddziałem, tak, Chaudieu, brat ministra, który miał przypuścić szturm do bramy BonsHommes. — Czy szturm się nie udał? — spytał król. — W ogóle się nie odbył, Najjaśniejszy Panie. Kapitan Chaudieu, dzięki Bogu, spóźnił się i przybył dopiero wtedy, gdy wszyscy jego przyjaciele byli już zgniecieni. Teraz niech atakuje do woli! Będzie miał z kim rozmawiać wewnątrz i na zewnątrz murów! Aby się zastanowił, kazałem powiesić dwudziestu, trzydziestu jego wspólników wysoko, na balkonach murów Amboise. Przypuszczam, że taki widok go ostrzeże. — Wielce sprytnie pomyślane — pochwalił kardynał de Lorraine. — Dziękuję ci, kuzynie — rzekł król do diuka de Guise. — Widzę, że opieka boska zaważyła w tej potyczce, on sam pozwolił, aby zamieszanie wśliznęło się w plany naszych wrogów. Przede wszystkim chodźmy zatem do kaplicy podziękować Bogu. — A następnie wydać rozkaz ukarania winowajców, którzy jeszcze żyją — dodał kardynał. — Najjaśniejszy Panie, będziesz obecny na ich egzekucji wraz z królową i królową matką? — Ale… czy to jest konieczne? — spytał idąc ku drzwiom król w rozterce. — Najjaśniejszy Panie, to niezbędne — odpowiedział natarczywie kardynał idąc w ślad za nim. — Pełen chwały król Franciszek I i twój znakomity ojciec, Sire, nigdy nie uchylali się od uczestnictwa w paleniu heretyków. A król Hiszpanii… — Inni królowie czynią, co się im podoba, a ja chcę postępować także wedle własnej woli — odpowiedział Franciszek ciągle idąc naprzód. — Muszę uprzedzić Waszą Królewską Mość, że nuncjusz jego świątobliwości liczy absolutnie na twoją obecność przy pierwszym Akcie Wiary za twojego panowania — dodał bezlitosny kardynał. — Kiedy wszyscy będą obecni, nawet pan książę de Condé, za co ręczę, czy wypada, aby zabrakło Waszej Królewskiej Mości? — Niestety! Mój Boże! Pomówimy o tym, jeszcze czas. Nie wszyscy winowajcy są skazani — rzekł król. — Ależ tak, Wasza Królewska Mość, są! — oświadczył z przekonaniem Karol de Lorraine. — Zgoda! Dopełnisz przeto owej konieczności, która mnie przeraża, w odpowiednim miejscu i czasie. Na razie chodźmy, panie kardynale, uklęknijmy przed ołtarzem i podziękujmy Bogu za to, że raczył odwrócić od nas wszelkie niebezpieczeństwa owej konspiracji. — Najjaśniejszy Panie — rzekł diuk de Guise — nie należy wyolbrzymiać spraw i nadawać im większego znaczenia, niż na to zasługują. Niech Wasza Królewska Mość raczy zatem nie nazywać owej ruchawki konspiracją, były to zwykłe zamieszki. XLVI. AKT WIARY Wśród papierów pana La Renaudie znaleziono protest wyrażony w następujących słowach: „Nie czynić zamachu na władzę króla ani na książąt krwi, ani zamachu stanu na Państwo”. Mimo to jednak spiskowcy podjęli otwarty bunt, a teraz musieli się spodziewać losu zwyciężonych w wojnie domowej. Pozostawało im mało nadziei na łaskę ze względu na sposób, w jaki byli traktowani, kiedy zachowywali się jeszcze jak spokojni poddani. W samej rzeczy, kardynał de Lorraine prowadził sprawę sądową z całkiem eklezjastyczną pasją, choć nie całkiem chrześcijańską. Powierzył parlamentowi Paryża i kanclerzowi Olivier wszczęcie procesu przeciwko panom zamieszanym w ową gardłową sprawę. Toteż rzecz potoczyła się niesłychanie szybko. W błyskawicznym tempie odbywały się przesłuchania, a jeszcze szybciej ferowano wyroki. Zaniedbano nawet zbędnych formalności dla pomniejszych sprawców rebelii. Ludzi bez znaczenia łamano kołem lub wieszano codziennie w Amboise, nie chcąc zanudzać parlamentu. Honory i koszta sądowe przyznawane jedynie ludziom o pewnym autorytecie i renomie. Wreszcie dzięki pobożnej gorliwości Karola de Lorraine nawet dla nich wszystko się zakończyło w ciągu niecałych trzech tygodni. Piętnasty kwietnia został ustalony na publiczną egzekucję w Amboise dwudziestu siedmiu baronów, jedenastu hrabiów i siedmiu markizów. Razem było pięćdziesięciu szlachty i dowódców protestantów. Nie zaniedbano niczego, co miało nadać owej szczególnej ceremonii religijnej pełnię blasku i pożądanej pompy. Poczyniono ogromne przygotowania. Od Paryża po Nantes pobudzano ciekawość publiczną dostępnymi w owej epoce środkami przekazu, to znaczy, zapowiadano egzekucję z kazalnic przez plebanów i kaznodziejów. Wyznaczonego dnia na placu zamkowym wzniesiono trzy szykowne trybuny, bowiem krwawe widowisko miało się odbyć przy zamku. Najbardziej zbytkowna trybuna środkowa była zarezerwowana dla królewskiej rodziny. Wokoło placu wzniesiono amfiteatralnie stopnie z desek. Udekorowali je wierni z okolic, których zgromadzona po dobrej woli lub przemocą. Mieszczan i chłopów mających wstręt dla takiego spektaklu zmuszono groźbami lub przekupstwem, by udali się na miejsce egzekucji. Na jednych nałożono grzywny, innym zagrożono odebraniem stanowisk, mistrzostw i przywilejów. Wszystkie takie przyczyny, w połączeniu z ciekawością z jednej, a fanatyzmem z drugiej strony, sprowadziły do Amboise taką chmarę ludzi, że w przeddzień fatalnego dnia ponad dziesięć tysięcy osób musiało obozować w polu. Dnia piętnastego kwietnia od wczesnego rana na dachach miasta pełno było pospólstwa, a okna wychodzące na plac wynajmowano po dziesięć talarów za jedno, olbrzymia to była kwota na owe czasy. Duży szafot okryty czarnym suknem wznosił się na środku wolnej przestrzeni. Ustawiono tam pniak zwany Chouquet, na którym — każdy skazaniec miał złożyć głowę w pozycji na klęczkach
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.