ďťż

Jakkolwiek byłby pan dumny z syna...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Rozumie pan, że żyją inni, których należy chronić? - Tak jest, majorze. Rozumiem. Otwierając szufladę biurka, Smiley wyjął małe pudełko od Cartiera 1 wręczył je staruszkowi. - Znalazłem to w sejfie - powiedział. Staruszek podał pudełko żonie, nie patrząc na nie. Wprawnym ruchem otworzyła je. W środku leżała para wspaniałych złotych spinek do mankietów z wprawioną dyskretnie w rogu maleńką angielską różą - ręczna robota, prawdziwe cacuszko. Staruszek wciąż odwracał wzrok. Być może nie musiał patrzeć; może nie ufał sobie. Pani Hawthorne zamknęła pudełko i wsunęła je do wytartej torebki. Zatrzasnęła ją tak głośno, że można by pomyśleć, iż zamyka wieko nad trumną syna. Przesłuchałem taśmę; ją też czeka zniszczenie. Staruszek nie odezwał się już ani słowem. Kiedy wychodzili, byli zbyt szczęśliwi, żeby zwracać uwagę na Smileya. A spinki? - zapytacie. Skąd Smiley wytrzasnął te spinki? Odpowiedzi nie znalazłem wśród żółknących akt z pokoju 909. Uzyskałem ją od samej Ann Smiley - całkiem przypadkowo pewnego wieczoru we wspaniałym komwalijskim zamku niedaleko Saltash, gdzie oboje akurat gościliśmy. Ann była sama, sprawiała wrażenie nawróconej grzesznicy. Mabel pojechała na 208 turniej golfowy. Minęło dużo czasu od romansu Ann z Billem Haydonem, ale Smiley wciąż nie mógł znieść jej towarzystwa. Kiedy kolacja dobiegła końca, goście zbili się w grupki, lecz Ann krążyła blisko mnie. Przypuszczałem, że w ten sposób próbowała sobie zrekompensować brak George'a. Zapytałem jąna wpół odruchowo, czy kiedyś podarowała George'owi spinki do mankietów. Ann zawsze wyglądała najpiękniej, kiedy była sama. - Ach, tamte -powiedziała, jakby z trudem coś sobie przypominając. -Chodzi ci o spinki, które dał temu staruszkowi. Ann wyjaśniła mi, że podarowała je George'owi w pierwszą rocznicę małżeństwa. Kiedy zdradziła go z Billem, postanowił, że zrobi z nich lepszy użytek. Ale właściwie dlaczego George podjął taką decyzję, zastanawiałem się. Początkowo wszystko wydawało mi się jasne. Smiley miał swój czuły punkt. Stary wojownik zimnej wojny odkrył przed nami szlachetne serce. Jak zwykle w przypadku George'a - być może. Albo może był to akt zemsty na Ann? Albo na Cyrku, jego drugiej zawiedzionej miłości, za to, że Piąte Piętro trzymało go na zesłaniu? Stopniowo wypracowałem jednak nieco inną teorię, którą właściwie mogę wam zdradzić, gdyż jedno wiem na pewno: sam George nigdy nas nie oświeci. Słuchając starego wiarusa, Smiley zrozumiał, że oto nadarza się jedna z tych rzadkich okazji, kiedy służba wywiadowcza może naprawdę dać coś zwykłym ludziom. Choć raz mógł skorzystać ze szpiegowskiej mitologii nie po to, żeby zakamuflować kolejny przypadek niekompetencji czy zdrady, lecz żeby nie odbierać marzeń parze starych ludzi. Choć raz mógł spojrzeć na operację wywiadowczą i stwierdzić z pełnym przekonaniem, że się powiodła. 11 TWTiektóre przesłuchania - powiedział Smiley, wpatrzony w roztańczone L\ płomienie w kominku - nie są wcale przesłuchaniem, lecz porozumieniem zranionych dusz. Wcześniej mówił o spotkaniu z moskiewskim arcyszpiegiem o pseudonimie Karla, którego zmusił do zdrady. Ale dla mnie mówił tylko o biednym Frewinie, o którym, o ile wiem, nigdy nie słyszał. 14 - Tajny pielgrzym 209 List denuncjujący Frewina jako radzieckiego szpiega wylądował na moim biurku w poniedziałek wieczorem: wysłany w piątek pierwszą klasą z południowo-zachodniego Londynu, otwarty w Archiwum Centrali w poniedziałek rano i oznaczony przez dyżurnego asystenta notką „do wglądu przez SSI". Ten dziwaczny skrót oznaczał Szefa Sekcji Inkwizycji, czyli mnie, a zdaniem niektórych powinno się go odczytywać jako Syberyjską Sekcję Inkwizycji. Zanim zielona furgonetka z Centrali wyładowała tę skromną przesyłkę na Northumberland Avenue, minęła siedemnasta, a w Inkwizycji panował zwyczaj, że tak późnymi dostawami zajmowano się następnego dnia. Ja jednak próbowałem wprowadzić radykalne zmiany, a zresztą nie miałem nic lepszego do roboty, więc natychmiast otworzyłem kopertę. Do listu dołączono dwie różowe karteczki z zapisanymi ołówkiem uwagami. Uwagi Centrali dla personelu Inkwizycji zawsze miały charakter poleceń skierowanych do idioty. Pierwsza z nich informowała: „FREWIN C, prawdopodobnie FREWIN Cyril Arthur, szyfrant z MSZ" i odnotowywała pozytywne przejście przez niego kolaudacji oraz czyste konto. W ten subtelny sposób dawano mi do zrozumienia, że do tej pory niczego mu nie zarzucano. W drugiej notatce zapisano: „MODRIAN S, prawdopodobnie MODRIAN Siergiej", po czym zamieszczono całą listę adnotacji, którymi nie zawracałem sobie głowy. Po pięciu latach w Naszej Rosji Siergiej Modrian był dla mnie jak i dla całej reszty po prostu Siergiejem, starym Siergiejem, sprytnym Ormianinem, szefem aż nadto licznego grona radzieckich szpiegów, rezydujących w radzieckiej ambasadzie w Londynie. Jeśli nawet miałbym chęć przełożenia lektury listu na jutro, straciłbym ją natychmiast widząc nazwisko Siergieja. List mógł być stekiem bzdur, ale znajdowałem się na znanym terytorium. Do szefa Departamentu Bezpieczeństwa Ministerstwo Spraw Zagranicznych Downing Street, SW. Szanowny Panie Pragnę Pana poinformować, że niejaki C. Frewin, szyfrant w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, który posiada stały i regularny dostęp do ściśle tajnych informacji, od czterech lat potajemnie spotyka się z S. Modrianem, pierwszym sekretarzem radzieckiej ambasady w Londynie, czego nie ujawnia w corocznym raporcie kolaudacyjnym. Doszło do przekazania tajnych materiałów. Miejsce pobytu pana Modriana nie jest obecnie znane, z uwagi na fakt, że niedawno został wezwany do Związku 210 Radzieckiego. Wspomniany Frewin nadal zamieszkuje w Chestnuts, Be-avorDrive, Sutton, gdzie przynajmniej jeden raz odwiedził go Modrian. C. Frewin prowadzi obecnie szalenie samotniczy tryb życia. Z poważaniem C. Patriota Napisany na maszynie elektrycznej. Zwykły biały papier formatu A4 bez znaków wodnych
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.