ďťż

Domy drewniane kryte były 120 nierzadko dachami z trzciny, zdobne w przybudówki, galeryjki, stryszki i mansardy, mające dookoła wozownie i drewutnie...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Po pustych placykach stały olchy, czarne od gniazd gawronich. Chmary gawronów wszędzie - oto obraz Kiszyniowa z 1915 roku, jaki mi utkwił w pamięci. W 1905 jego obraz musiał być taki sam. Wyobrażam sobie, że to śmiertelnie nudne miasto musiało mieć w sobie jakieś duchowe resursy, bo by ludzie w nim wyzdychali jak muchy. Kiszyniów żydowski był pod wpływami cadyka ż Bender i zamieszkiwali go chasydzi. Wyobrażam sobie, że po tych skrytkach i drewniakach żyło ciepłe rodzinne życie, rozjarzające się szabasówkami w szabasowe wieczory, wyrajające się kuczkami (szałasami) na pokrzywione balkony w święto Sukot, grzechoczące grzechotkami dziecinnymi na Purim, trzęsące grzechy i kręcące czarnym kogutem na Jom Kipur, tańczące wściekłe tany radości z Torami na Simchat Tora, zawodzące na 9 Aba, w dniu zburzenia świątyni. Na co dzień mruczące setkami młodych głosów po setkach chederów, zabiegane po błotnistym rynku, wsłuchane w stare podania A-gady, życie, przez które płynęła epicka żarliwość Tory, płomień proroków, świątobliwość midraszów. Jednym słowem - ciepłe życie, pełne kolorytu, miłości rodzinnej, tradycji, życie soczyste, które duch ludzki potrafi sobie wytwarzać nawet na pustyni i które oni sobie tu wy- tworzyli, w tym zarzuconym zakątku, na skraju kresy osiadłości, zapomnień! zdawałoby się przez władze wyższe (oby to wiecznie trwało), przysposobieni do lokalnych wymagań łapówkowych. Aż nagle w dzień świąteczny, kiedy tłumy ciemnych Mołdawian były na rynku, wysypały się na dworcu z pociągu jakieś typy, które rozbiegły się po mieście. Rozszalał się pogrom. Targującemu się o jakąś krowę na rynku chło- pu, który uważał Żyda za konieczny i nieodłączny atrybut swego życia, nagle zachodziły krwią oczy, porywał orczyk, kłonicę, widły, topór i szedł z tłumem. Zrabowano i zniszczono tysiąc pięćset sklepów i mieszkań, zabito czterdzieści pięć osób, raniono ciężko osiemdziesiąt sześć, lżej pięćset. Gwałcono kobiety, wydłubywano oczy, obcinano piersi, wbijano gwoździe w głowę. Po drewut- niach, piwnicach i przybudówkach odbywały się sceny mrożące krew w żyłach. Aby stało się z owym cichym życiem jako jest powiedziane w proroctwie Amosowym: "Tedy się obrócą w kwilenie pieśni kościelne dnia onego, mówi panujący Pan, mnóstwo trupów na każde miejsce po cichu narzucają" (A-mos VIII, 5). Administracja zachowała się biernie. "Kiszyniów był zamieniony w cyrk starożytny - mówił na rozprawie sądowej słynny obrońca Karabczewski - w którym władze i świątecznie przybrane tłumy przyglądały się igrzyskom". Wieść o pogromie przygięła strasznym brzemieniem żydostwo. W swoim doświadczeniu dziejowym poznało już ono prawo serii pogromowych. Ale ćmiła duszę nie tylko obawa o to, że jutro w rodzinnym miasteczku rozpocznie się pogrom. To było żydostwo, które miało już za sobą pierwszą aliję, 121 maskilizm, chowewej-syjonizm i te pompatyczne kongresy, na których ich wspaniały wódz, rozprawiający z monarchami i premierami, roztaczał przed oczami takie upajające wizje. I to żydostwo nagle widziało bezsilność, upodle- nie ostateczne, czuło się jak robactwo, które tłumowi podludzi wolno bezkarnie tępić. Bialik wybucha Pieśnią o pogromie, której wyjątki tu podaję w tłumaczeniu S. Hirszhorna, bardzo blado tylko odzwierciadlającym oryginał (jestem zdolny to ocenić, porównując polski przekład ze wspaniałym, kongenialnym przekła- dem Żabotyńskiego). C^łowiec^e! Przejdź się po mieście pogromu I niech się duch Twój nie w^dryga, nie lęka, Niech patrzy oko, niech dotyka ręka, Wejdź na dziedziniec do każdego domu: Zobacz, jak drzewa, mury i parkany Plami krew skrzepła i mó^g rozpryskan^. Po twoich braciach jest to znak jedyny. Idź błądzić między gruzy i ruiny, Zburzone piece, skrzywione kominy, Czarne kamienie i spaloną cegłę... Tu wróg wyprawił wczoraj gody krwawe
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.