ďťż

Nawet końce dwóch rękawów, służących do wsiadania bezpośrednio z budynku lotniska, pogrążone były bezradnie w mrocznych odmętach...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
De Graaf westchnął, potrząsnął głową i zwrócił się do de Jonga, który niewidzącymi oczami spoglądał na zniszczone lotnisko, jak gdyby wciąż jeszcze nie rozumiał tego, co się wydarzyło. – Masz rację, Jon. Obaj jesteśmy normalni i to niemożliwe, abyśmy mogli być sprawcami czegoś takiego. To wcale nie oznacza, że zbrodniarz odpowiedzialny za ten makabryczny dowcip jest niespełna rozumu. Dowiemy się tego – ten ktoś z pewnością poinformuje nas, dlaczego to zrobił i zapewniam cię, że jego motywy będą jeśli nie rozsądne, to z całą pewnością logiczne. Wiem, nie powinienem był użyć słowa „dowcip” – tak jak ty nie powinieneś był użyć słów „idiotycznego” czy „bezsensownego”. Efekt, jaki to wydarzenie miało wywołać, był z góry zaplanowany, to nie było działanie jakiegoś pacjenta szpitala psychiatrycznego pod wpływem chwili. Niechętnie, jakby wbrew własnej woli, de Jong odwrócił wzrok od zatopionego lotniska. – Efekt? Jedyny efekt, jaki to we mnie wywołało, to atak furii. Jaki mógłby być inny skutek? Masz jakiś pomysł? – Nic mi nie przychodzi do głowy. Nie miałem czasu, żeby się nad tym zastanawiać; pamiętaj, że dopiero przyjechałem. Jasne, że wiedzieliśmy o tym od wczoraj, ale jak każdy w takim przypadku, tak i ja uznałem to oświadczenie za kpinę i nie brałem go poważnie. Mam dwie propozycje. Po pierwsze – nic nie wskóramy łypiąc oczami na jezioro Schiphol i z całą pewnością nic nam nie pomoże sterczenie na tym dachu – co najwyżej możemy się nabawić zapalenia płuc. Pełna goryczy mina de Jonga, gdy usłyszał słowa „jezioro Schiphol”, dobitnie świadczyła, co o tym sądzi, ale on sam nie odezwał się nawet słowem. W kantynie na lotnisku wcale nie było cieplej, ale na pewno znacznie przyjemniej niż na szczycie dachu, gdzie ataki wiatru przeszywały do szpiku kości. Elektryczne piecyki wysiadły, a butanowe grzejniki w spowitym chłodem pomieszczeniu dawały minimalny efekt. Gorąca kawa zrobiła jednak swoje. De Graaf wolałby coś mocniejszego, ale w obecności dyrektora lotniska nawet najwięksi miłośnicy jonge jenever czy sznapsów zachowywali ścisłą abstynencję. Zgodnie z jego ascetycznym wyglądem, de Jong nigdy nie pił alkoholu, o co raczej trudno w Holandii. Choć nie wymagał tego, ani nie dawał w żaden sposób odczuć, to jakoś w jego obecności ludzie nigdy nie pijali niczego mocniejszego od kawy czy herbaty. – No to zbierzmy do kupy wszystko, co wiemy, a wiemy cholernie mało – odezwał się de Graaf. – Wczoraj po południu dostarczone zostały trzy identyczne wiadomości – jedna do redakcji gazety, druga do władz lotniska, a trzecia do Rijkswaterstaat (Ministerstwa Transportu i Robót Publicznych). – Przerwał na chwilę i spojrzał na smagłego, ciemnobrodego mężczyznę, który zatruwał powietrze dymem wydobywającym się ze staroświeckiej fajeczki. – Oczywiście, Van der Kuur – główny inżynier w Rijkswaterstaat. Może mi pan powiedzieć, ile potrwa sprzątanie tego bałaganu? Van der Kuur wyjął fajkę z ust. – Właśnie zabraliśmy się do roboty. Wyrwę w tamie załataliśmy metalowymi płytami – to, rzecz jasna, prowizorka, ale na razie wystarczy. To rutynowa robota. – Ile to potrwa? – Trzydzieści sześć godzin. – Było coś wyjątkowego w jego spokojnym i rzeczowym podejściu. – Rzecz jasna, jeśli uda się nam dogadać z właścicielami barek, holowników i łodzi, które obecnie spoczywają w mule na dnie kanału. Jeżeli osiadły na kilu to pestka, najgorzej będzie z tymi, które przewróciły się do góry dnem. Myślę jednak, że ci faceci zdecydują się na współpracę w dobrze pojętym własnym interesie. – Są jakieś ofiary? – jeden z moich inspektorów doniósł o wzmożonej pobudliwości i nerwowości wśród załóg i właścicieli uszkodzonych jednostek. Poza tym nikomu się nic nie stało. – Dziękuję. Przekazaną nam wiadomość podpisał człowiek lub grupa określająca się mianem FFF i jak na razie nie wiadomo, co to oznacza. Dzisiejsze zdarzenie miało być świadectwem, że mogą zatopić każdą część naszego kraju poprzez wysadzenie strategicznie umieszczonej tamy. To miała być, ich zdaniem, mała demonstracja tak opracowana, by nikt nie ucierpiał i pociągająca za sobą możliwie jak najmniejsze straty. – Niewielkie straty! Mała skala! – De Jong znów zacisnął pięści. – Zastanawiam się, co ci dranie uważają za demonstrację na dużą skalę
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.