ďťż

Byłem zaskoczony...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Skąd się tu wzięła? Kiedy wstała? Jak to możliwe? - Skąd?... - Chciałem zapytać, ale powstrzymała mnie jednym gestem ręki. - Nic nie mów. Przeczytałam twój list i powiem ci tylko jedno: nie masz racji. Wyjaśnię ci wszystko, jak pójdziemy do kabiny. - Teraz - powiedziałem zdecydowanie. - Dobrze. Gdybyś znał mentalność i życie Franka, inaczej spoglądałbyś na moją do niego sympatię. Tylko sympatię, gdyż jest to, wbrew pozorom, człowiek słaby, którego należy podtrzymać. Nikt tego nie potrafił robić, mnie się jednak udało. A ty uczyniłeś z tego tragedię. Twoja nieuzasadniona zazdrość powodowała narastanie napięcia między nami, stan zdenerwowania, niechęci. Swój list pisałam właśnie w takiej chwili. Zrozum, że kocham tylko ciebie i nie chcę nikogo innego. A teraz chodź. Zastanowiłem się. Jeśli istotnie ma rację, to mój krok należy uznać za szaleństwo. Na pewno tak jest, w przeciwnym bowiem wypadku, nawet wiedząc w jakiś sposób o mojej decyzji, nie znalazłaby się tutaj. Tylko, skąd wiedziała? Tajemnica rozwikłała się jeszcze tego samego dnia. Po prostu Tolmes kiedyś mnie potrzebował, a nie znajdując w kabinie, włączał kolejno wideofony i zauważył moje przygotowania. Odtąd pilnie mnie obserwował. Wydał też polecenie kilku robotom, które informowały go o każdm moim kroku. Kiedy napisałem list do Katarzyny, przeczytał go korzystając z mojej nieobecności w kabinie, a później ją obudził. W taki oto sposób spotkaliśmy się w rakiecie. Przez jakiś czas było mi po prostu głupio. Przekonałem się jednak, że nie wolno łamać ludzkich praw miłości i przywiązania, lekceważyć spraw bliźnich, przechodzić obok nich obojętnie. Nie wolno poddawać się nieuzasadnionej zazdrości, bowiem od niej, tak niewiele dzieli nas od rzeczywistej tragedii. Swoją drogą wszystko skończyło się dobrze, ale do Franka odnosiłem się nadal z rezerwą. Chociaż z czasem Katarzyna przestała interesować się jego kłopotami i uznałem, że tak będzie lepiej. I chyba postąpiłem właściwie. W MATNI Spławik drgnął. Tak delikatnie położył się na wodzie, że na szklanej tafli jeziora nie powstała nawet zmarszczka. Czyżby teraz? Długie wyczekiwanie zaczęło mnie denerwować. Od świtu upłynęło kilka godzin, lecz nie mogłem pochwalić się ani jedną rybą. Żeby chociaż mały kleń albo płotka, a tu nic. Żadna przynęta nie przyciągała wodnych stworzeń. Po prostu nie brały. I nagle to drgnięcie. Sprężyłem się w sobie, czekałem aż spławik pójdzie do dna i wtedy wyciągnę. To chyba leszcz, one mają zwyczaj brania przynęty od spodu. Delikatnie smakują, a później łapią i ciągną w głębinę. Spławik znów drgnął, przybrał położenie pionowe i poszedł do dna. Odczekałem moment i szarpnąłem. Wyczułem silny opór. Tym lepiej - pomyślałem - widocznie jakaś duża sztuka, pobawimy się. Wędka zaczęła się wyginać więc popuściłem trochę żyłki. Niech się pomęczy! Wreszcie wsadziłem wędzisko między nogi, ująłem silnie kij lewą ręką, a prawą zacząłem kręcić. Znów się wygięła, lecz po chwili zaczęła prostować, a nawijana żyłka coraz bardziej zbliżała mnie do długo oczekiwanego łupu. Wyszedł już nawet spławik, kiedy nagłe szarpnięcie wyrwało mi kij z ręki. Zakląłem brzydko i głośno, puściłem kołowrotek i zdążyłem załapać wędzisko. Zawziąłem się i rozpocząłem wszystko od początku, ale już ostrożniej. Znowu spławik pokazał się nad wodą. Silne szarpnięcie. Zacisnąłem zęby. - Silna sztuka, ale będę cię miał - mruknąłem pod nosem. - Tym razem nie pozwolę ci uciec. - Kolejne szarpnięcie, silniejsze od poprzednich... Otworzyłem oczy. Nade mną stał Bert. Skąd się tu wziął? Racja. Przecież nie łowię ryb w jeziorze, tylko kieruję wyprawą kosmiczną, a wędkę miałem ostatni raz w ręku chyba ze czterdzieści lat temu. Ziemskich lat. A więc to był sen. Jaki piękny. Może w przyszłości uda się skonstruować statek międzygalaktyczny, w którym byłoby prawdziwe jezioro z prawdziwymi rybami? Otworzyłem oczy. Na twarzy Berta ujrzałem zaniepokojenie. — Co się stało? — Nie wiem
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.