ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Miejscowi ludzie bardzo się tego bali. Kiedyś jeden z młodych Polaków wrócił do domu sankami, gdy buran się zaczynał. Zanim postawił konie w stajni, świata nie było widać. Między stajnią a domem na podwórzu zabłądził, choć to było kilka kroków, i nim trafił do domu, tak odmroził kilka palców, że oddano go do szpitala. Pani Maria Böhm wracała raz zimą koniem do Bukoni. Wiał silny, mroźny wiatr. Jedną stronę twarzy tak silnie odmroziła, że zeszła z niej skóra. Bardzo się nacierpiała, ale po kilku miesiącach odnowiła się skóra na twarzy i była tak piękna jak u małego dziecka. W Kazachstanie ziemia jest nadzwyczaj urodzajna, z wyjątkiem niektórych kamienistych lub bagnistych połaci. Nawozu tam się nie używa, natomiast ważną rzeczą jest wilgoć. Deszcze są bardzo rzadko, za to zimą śniegi ogromne. Ale są miejsca w stepie, z których wiatr zmiata śnieg. Tam, gdzie śnieg zalega i wiosną topnieje, pozostaje wilgoć w ziemi. Tam, gdzie śnieg został zmieciony, brak wilgoci. Przeto gdy już śniegu napada, wysyła się robotników z łopatami w step, aby z tego stwardniałego śniegu wycinali łopatami bloki śniegu o długości metra i więcej, szerokości 40 do 50 centymetrów i stawiali je w wyciętych dołach jako słupy. Niesiony przez wiatr śnieg zatrzymuje się na tych słupach i tworzą się zaspy. Nazywają to "sniegozadierżanie". Nasze panie też chodziły, nieraz daleko w step, do tej roboty; ciężka to była robota i marzło się przy niej. Młodzież gimnazjalna w Bukoni utworzyła "Redakcję Krótkiego Spięcia", składającą się z kilku zdolnych osób. Jedne coś malowały, inne pisały. "Wydawali" zeszyty literackie. Nie pamiętam, czy było ich więcej, ale jeden taki zeszyt mam, bardzo udany, na brązowym papierze pakunkowym, ukazujący w wierszach i obrazkach szkołę i dom w Polsce i w Kazachstanie. Kazachstan jest krajem niezmiernie bogatym w urodzajną ziemię, w złoto w Górach Ałtajskich, w metale kolorowe, w naftę i sól. Bogate w jarzyny są ogrody nazywane tam "baksza". Słońce latem bardzo silnie operuje, przeto jarzyny i jagody mają dużo słodyczy. Pomidory są słodkie, owoce kaliny są słodkie. Używają ich do pokarmów. W stepie rosną różne jagody. Jedne z nich, zwane "poślon", są wielkości winogron. Gdy dojrzeją, stają się żółte, owoce mają w otwartych jakby koszulkach. Są bardzo słodkie. Używane są do ciasta. Inne są drobniejsze, czarniutkie, też słodkie. Suszone używa się jak rodzynki. Zwą się "uzium". Zdaje mi się, że to ta sama roślina, która u nas rośnie jako chwast wśród ziemniaków. Pospolicie nazywają ją "psianka". Kiedyś krowy pasły się w miejscu, gdzie rosło sporo piołunu - mleko było potem gorzkie. Na południe od rejonu kokpektyńskiego znajduje się rejon Aksuat. Była tam szczególna ziemia, która nadawała pszenicy wyraźny, bardzo dobry smak. W którymś kołchozie Polka, pani Kamińska, orała wołami step pod zasiew. Ale orała tak, że brała co drugą skibę, omijając jedną nie zoraną, a i ta była czarna, bo przysypana ziemią z następnej zoranej skiby. I tak wyrabiała dużo ponad normę. Pole było wprawdzie nierówne, były jakby rowy, ale to nikogo nie wzruszało. I na takim polu wszystko dobrze rodziło. Podziwiałem ogromne ziemniaki, jakich u nas nie widywałem. Często spotykałem się z tym, że nasze panie pracujące przy zbożu nabierały do specjalnie przygotowanego do tego celu ubrania sporo ziarna, by mieć do kuchni. Była taka paradoksalna sytuacja, że władze uważały kradzież własności państwowej ("gosudarstwiennoje dobro") za ciężkie przestępstwo i surowo to karały, natomiast kradzieżą prywatnej własności nie przejmowały się. Ludność odwrotnie: kradzież prywatnej własności uważała za zło moralne, kradzieży dobra państwowego zaś nie traktowano jako wykroczenia, tłumacząc sobie, że w komunizmie i tak wszystko jest wspólne, a jeśli kierownicy gospodarstw nie wynagradzają wystarczająco, to wolno samemu wziąć. Osobny ustęp należy się "kiziakowi". Był to podstawowy opał w Kazachstanie. Robiło się kiziak z nawozu krów, owiec i wielbłądów. Najwięcej było krów. Były trzy metody sporządzania tego opału. Pierwsza: szło się w step i zbierało do worka wysuszone przez słońce placki po pasących się krowach. W suchym klimacie, przy palącym słońcu, bardzo szybko wysychały. Druga: szło się do obory i zbierało się do jakiegoś naczynia nawóz, rękoma robiło się placki, "lepioszki". Trzeci: gospodarz wyrzucał przez cały rok nawóz z obory na środek podwórza i następnego lata rozrzucał go w kształt okrągłego placka wysokości około pół metra, siadał na konia i jeździł wokoło po tym nawozie, by go dobrze przemieszać ze słomą, by go dobrze "zamiesić". Albo też najmował kobiety, które zakasując suknie na "mini", robiły to co koń. Gospodarz, u którego mieszkałem z paniami Kownackimi, miał cztery krowy i dwa konie; był weterynaryjnym felczerem. Oboje z żoną byli Ukraińcami. Mieli córkę i wnuczka, którego ochrzciłem, tylko nie zgodziłem się na proponowanego mi ojca chrzestnego, komsomolca. Nie dla słusznej zresztą zasady, ale z obawy, by się to nie rozniosło
|
WÄ
tki
|