ďťż

Białowłosy pożegnał ich paru wesołymi słowami i ski- nieniem...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Ruszył ku bramie i minął ją, odprowadzany ciekawymi spojrzeniami strażników, którzy widząc młodego wojow- nika w kreteńskim hełmie z czerwoną kitą, z mieczem w długiej skórzanej pochwie i potrząsającego lekkim oszczepem, który niósł w dłoni, wzięli go za przybysza / dalekiej wyspy, nie podej- rzewając nawet, że jest on synem ubogiego trojańskie- go rybaka. Pałac królewski stał na podwyższeniu wewnątrz murów, a jeden z przestron- nych domów gościnnych władcy Troi znajdował się; u jego stóp. Białowłosy do- tarł tam wąską uliczką zatło- czoną ludźmi przesuwający- mi się w obu kierunkach. Troja była grodem zasob- nym, a miejsce, w którym się znajdowała, powodowało, że wiele okrętów z różnych stron znanego świata przy- bywało tu dla wymiany towarów. Białowłosy bez trudu roz- poznał miejsce, w którym król trojański umieścił zało- gę boskiego gościa. Przed wejściem do owego domos- twa stało kilku ludzi z Ange- losa, rozmawiając z jakimś człowiekiem, najwyraźniej przekupniem, który ukazy- wał im przyniesione przed- mioty w małej drewnianej skrzynce zawieszonej na skórzanym rzemieniu prze- rzuconym przez ramię. Pozdrowiwszy ich Biało- włosy wszedł do wnętrza i szczęśliwym trafem natknął się naTerteusa. - A, jesteś! - Przez zasępione oblicze młodego rozbój- nika morskiego przemknął cień uśmiechu. - Jakże cię ojciec i matka przyjęli? — Sen mi oczy klei... - odparł Białowłosy szczerze. — Dwa dni i dwie noce opowiadałem im po stokroć te same przygody, które bogowie pozwolili mi łaskawie przeżyć! - Jakże się dziwić matce, skoro cię już zapewne opła- kała? - Terteus rozłożył ręce, później opuścił jedną z nich na ramię Białowłosego i ścisnął je lekko. - Pójdź, chcę mówić z tobą. Ruszył pierwszy, a Białowłosy poszedł za nim. Gdy znaleźli się na ulicy i zatrzymali za pierwszym załomem muru, który odgradzał ich od ożywionej ulicy, Terteus rzekł: — Król gości księcia i Perilawosa u siebie, na zamku, co jest rzeczą słuszną i nie wzbudziło mych podejrzeń, choć trzymamy tu nasz oręż, aby załoga nie była zdana na łaskę władcy tego grodu, gdyby nagle zapragnął wyciąć nas do ostatniego. W głowie mi się wprawdzie nie mieści, aby mógł to uczynić w mieście, gdzie tylu żeglarzy przybywa ze wszystkich zakątków, gdyż wieść o tym rozniosłaby się po całym mieście, jako że Widwojos jest bratem najpo- tężniejszego monarchy na morzach. Myślałem o tym długo i gdybym był Minosem... - zniżył głos, choć nikt ich tu nie mógł usłyszeć — to właśnie miejsce lub ową długą cieśninę, która nas czeka po wypłynięciu stąd, wybrał- bym, aby rozprawić się z mym bratem. Minos nie rządzi tu już, więc nie na niego spadłaby nasza krew, a równocześ- nie jest to ostatnia przystań, gdzie zemsta jego może nas odnaleźć, nim powrócimy z wyprawy za przyzwoleniem bogów. Gdy odpłyniemy z Troi i miniemy cieśninę, która znajduje się pod władzą goszczącego nas tu króla, któż będzie wiedział, gdzie jesteśmy i co się z nami dzieje?... Jakież okręty kreteńskie i jacyż wysłannicy Minosa dopę- dzą nas lub odnajdą? Tak mniemam od chwili wypłynię- cia z Aten. A nadal nie mogę pojąć tego, co cię tam spotkało. Musiał to być jakiś zamysł, który nie udał się władcy Krety. Być może wzięto cię za kogo innego? Za Perilawosa może, bo gdyby jego porwano, nie dziwiłbym się. Nie wiem, lecz nie była to rzecz zwykła w czasie, gdy oczekujemy uderzenia, a boski Widwojos winien pamię- tać, że nienawiść królewska towarzyszy jemu i jego synowi... Urwał na chwilę i odetchnął głęboko, gdyż był nie nawykły do długich przemówień, a teraz przemawiał szybko, gorączkowo, jak gdyby chciał zrzucić z serca ciężar, a raczej podzielić się nim z kimś, komu ufał. - Oto przyczyna dla której pragnę odpłynąć jak naj- szybciej. Trzymam załogę w gromadzie. Nie mogę ich zamknąć w owym domostwie, lecz obmyślam sto zajęć, które pozwalają mi mieć ich na oku. Lękam się, sam nie wiem czego? A to jest najgorsze. Wiem, że choć wszyscy możemy znaleźć śmierć z ręki Minosa, lecz nie nas on nienawidzi, a brata swego i jego syna... - I dokończył niemal z wściekłością: -1 oto w takiej chwili, gdy wczoraj jeszcze ostrzegałem boskiego Widwojosa, aby miał się nieustannie na baczności, a nawet przeniósł pod byle jakim pozorem z pałacu, gdzie król oddał mu swe komna- ty, do tego domu, gdzie się znajdujemy, a jeśli nie on sam, aby zezwolił Perilawosowi spać wśród nas, gdyż sądzę, że nikt nie uderzy na jednego z nich, aby oszczędzić drugie- go. Dla Minosa bowiem jedynie śmierć ich obu może być celem
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.