ďťż

- Żona komendanta powiedziała mi, że potem będą mieli małą prywatną uroczystość pożegnalną w ich domu...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Nie wiesz, ile może trwać ten cyrk? - Co najmniej godzinę. - W takim razie wracam do centrali. Spotkamy się w domu komendanta za dwie godziny. - Ty tu jesteś szefem. Mała, prywatna uroczystość okazała się spędem, w którym uczestniczyło ponad sto osób stłoczonych w domu komendanta Whitneya. Nie brakowało jedzenia, którym pocieszali się żałobnicy, ani alkoholu, którym mogli ukoić ból. Anna Whitney, gospodyni doskonała, pospieszyła na spotkanie, kiedy tylko Eve przekroczyła próg salonu. Mówiła ściszonym głosem i starała się zachować przyjemny wyraz twarzy. - Poruczniku, musi pani robić to właśnie tutaj i teraz? - Pani Whitney, postaram się zachować całkowitą dyskrecję. Im prędzej przeprowadzę wszystkie przesłuchania, tym szybciej znajdziemy zabójcę prokurator Towers. - Jej dzieci są zdruzgotane. Biedna Mirina ledwie żyje. Byłoby znacznie lepiej, gdyby pani... - Anno. - Komendant Whitney położył dłoń na ramieniu żony. - Pozwól porucznik Dallas wykonywać jej pracę. Anna nie odpowiedziała ani słowem, odwróciła się tylko na pięcie i odeszła, sztywno wyprostowana. - Pożegnaliśmy dzisiaj naszą ukochaną przyjaciółkę. - Rozumiem, panie komendancie. Załatwię to najszybciej, jak będę mogła. - Niech pani uważa na Mirinę, Dallas. Jest bardzo delikatna. - Oczywiście. Może mogłabym porozmawiać z nią na osobności? - Zajmę się tym. Kiedy komendant zostawił ją samą, Eve wróciła do hallu i natknęła się tam na Roarke'a. - Poruczniku... - Roarke. - Spojrzała na kieliszek wina, który trzymał w dłoni. -Jestem na służbie. - Widzę. Ale to nie dla ciebie. Śledząc jego spojrzenie, Eve dostrzegła w rogu pokoju osamotnioną blondynkę. - Słusznie. - Czuła, jak żółć podchodzi jej do gardła. - Nie marnujesz czasu. Nim odeszła, Roarke położył dłoń na jej ramieniu. Jego głos był ostrożny i neutralny, podobnie jak spojrzenie. - Suzanne to wspólna przyjaciółka Cicely i moja. Wdowa po policjancie, który zginął na służbie. Cicely wsadziła do pudła jego zabójcę. - Suzanne Kimball - powiedziała Eve, tłumiąc wstyd. - Jej mąż był dobrym gliniarzem. - Podobno. - Z ledwie dostrzegalnym uśmieszkiem na ustach ogarnął spojrzeniem jej kostium. - Miałem nadzieję, że to spaliłaś. Szarość nie jest twym kolorem, poruczniku. - Nie zajmuję się modą. A teraz, jeśli pozwolisz... Roarke zacisnął mocniej palce na jej ramieniu. - Może powinnaś zająć się karcianymi długami Randalla Slade'a. Jest winien kilku osobom całkiem spore sumy. Podobnie jak David Angelini. - Czy to prawda? - Najprawdziwsza. Ja sam jestem jednym spośród jego dłużników. Spojrzenie Eve stwardniało. - I uznałeś, że ja mogę być tym zainteresowana? - Właśnie odkryłem w tym swój interes. Slade zadłużył się na imponującą kwotę w jednym z moich kasyn w Vegas II. Do tego dochodzi jeszcze skandal sprzed kilku lat związany z ruletką i wypadkiem na pewnym obskurnym satelicie z kasynami w Sektorze 38. - Jaki skandal? - Ty jesteś policjantką - powiedział z uśmiechem. – Dowiedz się. Zostawił Eve samą i pośpieszył zająć się pocieszaniem wdowy po policjancie. Whitney podszedł do Eve. - Mirina czeka w moim gabinecie - wyszeptał. - Obiecałem jej, że to nie potrwa długo. - Nie potrwa. - Starając się uspokoić nerwy poruszone nieoczekiwanym spotkaniem z Roarkiem, ruszyła śladem komendanta w głąb korytarza. Choć wystrój jego prywatnego gabinetu nie był aż tak spartański jak ten w biurze policyjnej centrali, Whitney zachował i tutaj swój odrębny charakter, najwyraźniej nie pozwalając żonie ingerować w umeblowanie tej części domu. Ściany pokryte były jednolitą, beżową farbą, podłogę okrywał nieco ciemniejszy dywan, proste, szerokie krzesła utrzymane były w praktycznym odcieniu brązu. Centralne miejsce w gabinecie zajmowało biurko i konsola komunikacyjna. Mirina Angelini siedziała w rogu pokoju, przy oknie. Whitney podszedł do niej, powiedział coś cicho i uścisnął jej dłoń. Spoglądając znacząco na Eve, ruszył do drzwi i zostawił obie kobiety same. - Panno Angelini - zaczęła Eve. - Znałam pani matkę, podziwiałam ją. Bardzo mi przykro z powodu tego, co się stało. - Wszystkim nam jest przykro - odparła Mirina słabym głosem. Miała blade policzki, a oczy ciemne, niemal czarne i dziwnie szkliste. - Prócz tego, kto ją zabił, jak sądzę. Z góry panią przepraszam, poruczniku, ale może okazać się, że w niczym pani nie pomogę. Uległam namowom rodziny i zażyłam środki uspokajające
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.