Wst±pił do antynarkotykowego, został tajniakiem na Florydzie i wkurzył paru ludzi...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Posadzili go za biurkiem. Odszedł. – Zdarza się. – Kennedy bawił się kolejnym papierosem, ale nie zapalał go. – Był jednym z informatorów Sizemore’a w sławetnej grupie operacyjnej. Kirby znalazł mu tę pracę. Kennedy skrzywił się. Miał ochotę wstać i wyj¶ć, ale nie mógł. - Do diabła, Ted. Co się stało? Nie było odpowiedzi, tylko głos Sama, który mówił to, czego Kennedy nie chciał wiedzieć. – Na razie każdy namierzony przez nas samotny strzelec ze starej dobrej grupy operacyjnej prowadzi do Kirby’ego – ci±gn±ł nieubłaganie Sam. – Który pracował dla Sizemore’a, który z kolei ma informacje cenne dla bandziorów. – Ted nie wiedział o szafirach McClouda – powiedział Kennedy bezbarwnym głosem. – Kochankiem Lee był Norm Gallagher, którego brat pracuje w biurze firmy Sizemore’a – powiedziała Kate. – Sizemore mógł wiedzieć o szafirach. Palce Kennedy’ego zacisnęły się na zapalniczce tak mocno, że zbielały kostki. Niecierpliwym pstryknięciem zapalił papierosa i zaci±gn±ł się. – Poszlaki. – To tylko jeszcze jedna słomka, ta, która złamała grzbiet wielbł±dowi – powiedział Sam. – Proszę o nakaz sprawdzenia komputerów Sizemore’a i o biegłego s±dowego, który sprawdzi księgi firmy. Czy muszę i¶ć z tym wyżej? Kennedy zamkn±ł oczy. Kiedy je otworzył, wcisn±ł guzik interkomu i rzucił bez cienia emocji: – Przy¶lij go. Po chwili drzwi się otworzyły i do gabinetu wszedł Ted Sizemore. Jeden rzut oka na jego twarz wystarczył Samowi, by wiedzieć, że słyszał każde słowo, jakie padło w gabinecie. Ale nie zobaczył na niej gniewu. Raczej dezorientację. I strach. Sizemore podszedł prosto do Kennedy’ego. – Przysięgam, że tego nie zrobiłem. Musisz mi uwierzyć. – Łzy pociekły mu z oczu. – Przysięgam! Podł±cz mnie do wykrywacza, to się przekonasz. Jestem niewinny! Groves mnie wrabia! – Je¶li to nie pan, to kto? – zapytał Sam. – Kto¶ z pańskiej firmy? – Ja... ja... nie – odparł Sizemore. – To niemożliwe. – Dlaczego? – spytała Kate. – Pan był gotów oskarżyć cał± moj± rodzinę. Sizemore tylko pokręcił głow±. – Ted – rzucił Kennedy cicho – wygl±da na to, że twoja firma jest jedynym Ľródłem informacji, które pozwalały na wyrafinowane i bezkrwawe, aż do Mandela, napady na kurierów. Pomóż mi. – Nie mogę – szepn±ł Sizemore. – Ja nic z tego... – głos mu się załamał nie rozumiem. Po prostu nie rozumiem. Zrób mi test na wykrywaczu. Przysięgam... – Głos całkiem odmówił mu posłuszeństwa. Zamilkł. Kręcił tylko głow±. – Doug zajmie się papierkow± robot±, nakazami i reszt± – powiedział Kennedy do Sama. – Dostan± najwyższy priorytet. Zadowolony? Sam spojrzał na Sizemore’a. Cała jego buta zniknęła. Został tylko stary człowiek z twarz± mokr± od łez. Wcale nie było to satysfakcjonuj±ce. – Po¶lijcie jeszcze paru ludzi za White’em – powiedział Sam. – Może on nam powie co¶ użytecznego. I je¶li pan Sizemore nie ma nic przeciwko, chciałbym sprawdzić dane wszystkich pracowników jego firmy, wł±cznie z dostępem do poufnych informacji. – Proszę – odparł Sizemore. – Pomógłbym ci, ale mi nie ufasz. – A pan by ufał na moim miejscu? Sizemore drgn±ł. – Nie. Jak mi Bóg miły, nie. – Wzi±ł kartkę z biurka Kennedy’ego i zapisał na niej szereg cyfr i liter. – To mój kod dostępu do firmowego komputera. Możesz się do niego dostać ze swojego laptopa. – Podał kartkę Samowi i rzucił gorzko: – Dobrej zabawy. Rozdział 65 Glendale niedziela, 23.40 – Hej. – Kate stanęła za Samem, który siedział zgarbiony nad komputerem i przegl±dał dane pracowników Sizemore Security Consulting. Wbiła kciuki w spięte mię¶nie jego ramion i nacisnęła całym ciężarem ciała, próbuj±c go rozluĽnić. – Nie dasz rady zrobić wszystkiego od razu. – Co¶ mi umyka. Jestem pewien. – Dlaczego? Sam westchn±ł ciężko i obrócił krzesło tak szybko, że zderzyli się kolanami. – Nie powiedziała¶ słowa na temat Sizemore’a, od kiedy wyszli¶my z gabinetu Kennedy’ego – wytkn±ł jej. Kate spojrzała w znękane oczy Sama. Zastanawiała się, co będzie, kiedy sprawa zostanie zamknięta. Będzie bardzo tęsknić za tym mężczyzn±, który stał się ważn± czę¶ci± jej osobistego krajobrazu. A jak s±dzisz, dlaczego nic nie powiedziałam? – Bo żadne z nas nie czuje się tak dobrze, jak się spodziewali¶my, z powodu porażki Sizemore’a. Powoli skinęła głow±. – Gdyby był winny, to raczej by się w¶ciekał i wrzeszczał, prawda? – Zamiast płakać? – Tak. Sam wstał i zacz±ł chodzić po warsztacie. Przy każdym jego kroku ¶wiatło ¶lizgało się po szelkach kabury. Był jak zwierzę kr±ż±ce po klatce. Ciemne oczy Kate ¶ledziły go; chciała mu pomóc, obj±ć go. – To mnie zaskoczyło – przyznał w końcu. – Spodziewałem się pię¶ci, kopniaków i przekleństw. A on wygl±dał na... – Pokręcił głow±, nie wiedz±c, jak to okre¶lić. – Zdumionego - dopowiedziała Kate. – Tak. – Sam przygładził włosy, ale krótkie igły wstały natychmiast z powrotem. – Jezu. A je¶li się mylę? Nie chcę zniszczyć życia facetowi, tylko dlatego że jest kutasem. – Je¶li się mylisz, ława przysięgłych go uniewinni. Sam wydał dĽwięk, który brzmiał zbyt szorstko, by być ¶miechem. Obrócił się na pięcie i w spojrzał jej w oczy. – Naprawdę wierzysz w te bzdury w stylu „dobro zawsze zwycięża”? – zapytał. – Nie. Ale chciałabym. U¶miechn±ł się blado. – Ja też bym chciał, ale nie mogę, więc zadowalam się faktem, że stoję po tej dobrej stronie. Ale teraz czuję się, jakbym stał po złej. – Dokopałe¶ się do czego¶? – spytała, wskazuj±c komputer. – Sizemore Security nie przędzie zbyt dobrze. Cała rodzina musiała obci±ć sobie pensje. – Kolejny powód, by zrobić co¶ nieuczciwego. – Tak. – Sam zmarszczył brwi. – Ale? – Nie jestem księgowym. – Zauważyłam. Spojrzał na ni±, u¶miechn±ł się i znowu wbił wzrok w ekran. – Nic, co tu widzę, nie przekracza dochodów Sizemore’a z pensji i emerytury. Powiedziałbym wręcz, że jest bardzo skromny, je¶li chodzi o wydatki. A Jason? – My¶lisz, że zabiłby chłopaka swojego brata? Kate przymknęła na chwilę oczy. – Nie s±dzę, żeby ktokolwiek planował zabić Lee. My¶lę, że to się po prostu stało. – Morderstwo drugiego stopnia? – Jak zwał, tak zwał. Je¶li mam rację, motywy osobiste nie maj± tu nic do rzeczy. Oprócz chciwo¶ci, oczywi¶cie, czy czegokolwiek, co kieruje przestępc±. – Bardzo różne motywy – odparł Sam ale rozumiem, co masz na my¶li. W tym przypadku motyw nie jest tak istotny jak możliwo¶ci i okazja. – Wła¶nie. Jase mógł przekazać komu¶ informację niechc±cy lub celowo
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkĹ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gĂłwnianego szaleĹ„stwa.