Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Posadzili go za biurkiem. Odszedł.
– Zdarza się. – Kennedy bawił się kolejnym papierosem, ale nie zapalał go.
– Był jednym z informatorów Sizemore’a w sławetnej grupie operacyjnej. Kirby znalazł mu
tę pracę.
Kennedy skrzywił się. Miał ochotę wstać i wyj¶ć, ale nie mógł.
- Do diabła, Ted. Co się stało?
Nie było odpowiedzi, tylko głos Sama, który mówił to, czego Kennedy nie chciał wiedzieć.
– Na razie każdy namierzony przez nas samotny strzelec ze starej dobrej grupy operacyjnej
prowadzi do Kirby’ego – ci±gn±ł nieubłaganie Sam. – Który pracował dla Sizemore’a, który
z kolei ma informacje cenne dla bandziorów.
– Ted nie wiedział o szafirach McClouda – powiedział Kennedy bezbarwnym głosem.
– Kochankiem Lee był Norm Gallagher, którego brat pracuje w biurze firmy Sizemore’a –
powiedziała Kate. – Sizemore mógł wiedzieć o szafirach.
Palce Kennedy’ego zacisnęły się na zapalniczce tak mocno, że zbielały kostki.
Niecierpliwym pstryknięciem zapalił papierosa i zaci±gn±ł się.
– Poszlaki.
– To tylko jeszcze jedna słomka, ta, która złamała grzbiet wielbł±dowi – powiedział Sam. –
Proszę o nakaz sprawdzenia komputerów Sizemore’a i o biegłego s±dowego, który sprawdzi
księgi firmy. Czy muszę i¶ć z tym wyżej?
Kennedy zamkn±ł oczy. Kiedy je otworzył, wcisn±ł guzik interkomu i rzucił bez cienia
emocji:
– Przy¶lij go.
Po chwili drzwi się otworzyły i do gabinetu wszedł Ted Sizemore. Jeden rzut oka na jego
twarz wystarczył Samowi, by wiedzieć, że słyszał każde słowo, jakie padło w gabinecie. Ale nie
zobaczył na niej gniewu. Raczej dezorientację.
I strach.
Sizemore podszedł prosto do Kennedy’ego.
– Przysięgam, że tego nie zrobiłem. Musisz mi uwierzyć. – Łzy pociekły mu z oczu. –
Przysięgam! Podł±cz mnie do wykrywacza, to się przekonasz. Jestem niewinny! Groves mnie
wrabia!
– Je¶li to nie pan, to kto? – zapytał Sam. – Kto¶ z pańskiej firmy?
– Ja... ja... nie – odparł Sizemore. – To niemożliwe.
– Dlaczego? – spytała Kate. – Pan był gotów oskarżyć cał± moj± rodzinę.
Sizemore tylko pokręcił głow±.
– Ted – rzucił Kennedy cicho – wygl±da na to, że twoja firma jest jedynym Ľródłem
informacji, które pozwalały na wyrafinowane i bezkrwawe, aż do Mandela, napady na kurierów.
Pomóż mi.
– Nie mogę – szepn±ł Sizemore. – Ja nic z tego... – głos mu się załamał nie rozumiem. Po
prostu nie rozumiem. Zrób mi test na wykrywaczu. Przysięgam... – Głos całkiem odmówił mu
posłuszeństwa. Zamilkł. Kręcił tylko głow±.
– Doug zajmie się papierkow± robot±, nakazami i reszt± – powiedział Kennedy do Sama. –
Dostan± najwyższy priorytet. Zadowolony?
Sam spojrzał na Sizemore’a. Cała jego buta zniknęła. Został tylko stary człowiek z twarz±
mokr± od łez. Wcale nie było to satysfakcjonuj±ce.
– Po¶lijcie jeszcze paru ludzi za White’em – powiedział Sam. – Może on nam powie co¶
użytecznego. I je¶li pan Sizemore nie ma nic przeciwko, chciałbym sprawdzić dane wszystkich
pracowników jego firmy, wł±cznie z dostępem do poufnych informacji.
– Proszę – odparł Sizemore. – Pomógłbym ci, ale mi nie ufasz.
– A pan by ufał na moim miejscu? Sizemore drgn±ł.
– Nie. Jak mi Bóg miły, nie. – Wzi±ł kartkę z biurka Kennedy’ego i zapisał na niej szereg
cyfr i liter. – To mój kod dostępu do firmowego komputera. Możesz się do niego dostać ze
swojego laptopa. – Podał kartkę Samowi i rzucił gorzko: – Dobrej zabawy.
Rozdział 65
Glendale niedziela, 23.40
– Hej. – Kate stanęła za Samem, który siedział zgarbiony nad komputerem i przegl±dał dane
pracowników Sizemore Security Consulting. Wbiła kciuki w spięte mię¶nie jego ramion
i nacisnęła całym ciężarem ciała, próbuj±c go rozluĽnić. – Nie dasz rady zrobić wszystkiego od
razu.
– Co¶ mi umyka. Jestem pewien.
– Dlaczego?
Sam westchn±ł ciężko i obrócił krzesło tak szybko, że zderzyli się kolanami.
– Nie powiedziała¶ słowa na temat Sizemore’a, od kiedy wyszli¶my z gabinetu Kennedy’ego
– wytkn±ł jej.
Kate spojrzała w znękane oczy Sama. Zastanawiała się, co będzie, kiedy sprawa zostanie
zamknięta. Będzie bardzo tęsknić za tym mężczyzn±, który stał się ważn± czę¶ci± jej osobistego
krajobrazu. A jak s±dzisz, dlaczego nic nie powiedziałam?
– Bo żadne z nas nie czuje się tak dobrze, jak się spodziewali¶my, z powodu porażki
Sizemore’a.
Powoli skinęła głow±.
– Gdyby był winny, to raczej by się w¶ciekał i wrzeszczał, prawda?
– Zamiast płakać?
– Tak.
Sam wstał i zacz±ł chodzić po warsztacie. Przy każdym jego kroku ¶wiatło ¶lizgało się po
szelkach kabury. Był jak zwierzę kr±ż±ce po klatce.
Ciemne oczy Kate ¶ledziły go; chciała mu pomóc, obj±ć go.
– To mnie zaskoczyło – przyznał w końcu. – Spodziewałem się pię¶ci, kopniaków
i przekleństw. A on wygl±dał na... – Pokręcił głow±, nie wiedz±c, jak to okre¶lić.
– Zdumionego - dopowiedziała Kate.
– Tak. – Sam przygładził włosy, ale krótkie igły wstały natychmiast z powrotem. – Jezu.
A je¶li się mylę? Nie chcę zniszczyć życia facetowi, tylko dlatego że jest kutasem.
– Je¶li się mylisz, ława przysięgłych go uniewinni.
Sam wydał dĽwięk, który brzmiał zbyt szorstko, by być ¶miechem. Obrócił się na pięcie
i w spojrzał jej w oczy.
– Naprawdę wierzysz w te bzdury w stylu „dobro zawsze zwycięża”? – zapytał.
– Nie. Ale chciałabym.
U¶miechn±ł się blado.
– Ja też bym chciał, ale nie mogę, więc zadowalam się faktem, że stoję po tej dobrej stronie.
Ale teraz czuję się, jakbym stał po złej.
– Dokopałe¶ się do czego¶? – spytała, wskazuj±c komputer.
– Sizemore Security nie przędzie zbyt dobrze. Cała rodzina musiała obci±ć sobie pensje.
– Kolejny powód, by zrobić co¶ nieuczciwego.
– Tak. – Sam zmarszczył brwi.
– Ale?
– Nie jestem księgowym.
– Zauważyłam.
Spojrzał na ni±, u¶miechn±ł się i znowu wbił wzrok w ekran.
– Nic, co tu widzę, nie przekracza dochodów Sizemore’a z pensji i emerytury.
Powiedziałbym wręcz, że jest bardzo skromny, je¶li chodzi o wydatki.
A Jason?
– My¶lisz, że zabiłby chłopaka swojego brata? Kate przymknęła na chwilę oczy.
– Nie s±dzę, żeby ktokolwiek planował zabić Lee. My¶lę, że to się po prostu stało.
– Morderstwo drugiego stopnia?
– Jak zwał, tak zwał. Je¶li mam rację, motywy osobiste nie maj± tu nic do rzeczy. Oprócz
chciwo¶ci, oczywi¶cie, czy czegokolwiek, co kieruje przestępc±.
– Bardzo różne motywy – odparł Sam ale rozumiem, co masz na my¶li. W tym przypadku
motyw nie jest tak istotny jak możliwo¶ci i okazja.
– Wła¶nie. Jase mógł przekazać komu¶ informację niechc±cy lub celowo
|
WÄ…tki
|