ďťż

Jak łatwo sobie wyobrazić, przełożeni zbytnio nie pochwalali jego pieszych eskapad i został zmuszony do towarzystwa dwóch uzbrojonych żołnierzy, którzy ochraniali go...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Pułkownik uważał to za niewybaczalne marnotrawstwo skromnych zasobów ludzkich, jakie posiadał - ale nie miał wyboru. W pierwszym momencie przydzielono mu ogromny majątek na zachodnim krańcu miasta, ale szybko się przekonał, że sąsiedztwo rozległego, bagnistego terenu, od którego na domiar złego wiał ciągle wiatr, nawet dla niego było zbyt męczące. Więc rozejrzał się i ostatecznie wprowadził do obecnej siedziby - mniejszej, ale znacznie wygodniejszej. Jego dom mieścił się na wzgórzu, co pułkownikowi przypadło do gustu, gdyż patrząc na północ mógł zobaczyć Bukit Timah, najwyższy szczyt miejscowego granitowego górotworu. Za tym ciemnym wzniesieniem, wyglądającym jak garb jakiegoś olbrzyma, znajdowały się wody cieśniny Johore i Malezja, najbardziej na południe wysunięty punkt kontynentalnej Azji. W dni, kiedy wilgotność była nie do zniesienia, gdy koszula kleiła się jak gorący wosk, a pot ściekał z czoła wprost do oczu, kiedy w mieście było parno jak w lesie tropikalnym, wydawało mu się, że cały ten kontynent powyżej Singapuru zjeżdża w dół i przygniata go razem ze wszystkimi bagnami, komarami i ludźmi tam się znajdującymi. W takie dni ból w karku stawał się nie do zniesienia. Ale tak było, dopóki nie zjawiła się Czeong. Dla pułkownika graniczyło to z cudem, tak jakby zjawiła się w jego pokoju nie jak człowiek z ulicy, ale wysłannik niebios. Tego wieczoru, gdy ją przyprowadził i przekazał w opiekę małej Pi, aby ją wykąpała i ubrała, a później stał przy swoim biurku popijając pierwszego tego dnia większego drinka, poczuł, że zmęczenie spływa z niego jak resztki soli zmywanej ciepłym prysznicem. Cieszył się z tego, że po tylu godzinach jest wreszcie w domu. Ale być może była to najbardziej przyziemna ze spraw, gdyż jak później wspominał po latach (co lubił często robić), nie był całkiem pewien, co nim kierowało. Pamiętał tylko, że kiedy przyprowadzono ją do jego gabinetu, już w domu, i znów ujrzał jej twarz, po raz pierwszy - odkąd opuścił Anglię na początku 1949 roku, by przyjechać na Daleki Wschód - nie czuł się tu obco. Stał jak pusty dom, który opuściły nawet duchy z poprzednich epok, a teraz czeka na nowych lokatorów ze świata żywych. Czuł, że jego dusza raduje się - wreszcie wolna, a przed nim stoi prawdziwy powód jego wyjazdu do Azji. Wpatrywał się w jej twarz, wykorzystując resztki światła kończącego się dnia, ostatni poryw blasku słońca - nim ciemność zapanowała z taką siłą, z jaką on zwalczał swoich wrogów. Ta siła była największą bronią pułkownika, którą wysoce ceniono zarówno w amerykańskim, jak i angielskim dowództwie i za którą był wielokrotnie wyróżniany awansami. Jej twarz nie miała czysto chińskich rysów. Nie wywnioskował tego z jakichś konkretnych szczegółów, ale z ogólnego charakteru postaci. Na przykład - nie miała typowego wyglądu Chinki. Dla pułkownika było to niezwykle fascynujące, nie mówiąc już o tym, że również pociągające. Twarz kobiety była owalna, bardziej pociągła niż pełna, z wysoko osadzonymi kośćmi policzkowymi, oczy jak duże migdały, a nos nie tak płaski jak u innych. Usta - wydatne i szerokie - razem z oczami nadawały jej obliczu wyrazistość. Po latach był w stanie ocenić stan jej ducha patrząc tylko na jej usta. Pi zaczesała do tyłu długie włosy Czeong i choć najpierw chciała je obciąć, to w końcu spięła je mocno czerwoną aksamitką w taki sposób, że powstał koński ogon zwisający przez jedno ramię. Był on tak gruby i lśniący, że pułkownikowi wydawała się jakąś mityczną zjawą. Miała w sobie tyle z istoty Dalekiego Wschodu, jakby sama była jego uosobieniem. - Jak się czujesz? - spytał w dialekcie kantońskim, a kiedy nic nie odpowiedziała, powtórzył pytanie w dialekcie mandaryńskim. - Teraz już lepiej, dziękuję - odpowiedziała z ukłonem. Wtedy to pierwszy raz usłyszał jej głos i był lekko zaskoczony, gdyż nigdy przedtem nie słyszał głosu równie pięknego i dźwięcznego. Była wysoka - ponad metr siedemdziesiąt, szczupła, a figurę miała tak zgrabną, jak tylko można by sobie wyobrazić
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.