ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Nie mogłam czekać tak długo, ale
nie zamierzałam też porąbać tych zwłok na kawałki. Przykucnęłam przed ciałem.
Przeprosiłam za to, co musiałam zrobić, ale nic innego nie przyszło mi do głowy. Cienki
promyk latarki przesunął się drżąco po jej udach, jak światło punktowca. Wsunęłam palce w
wąską szczelinę pomiędzy jej udami, usiłując wyczuć potencjalne obrażenia. Mogło się
wydawać, jakbym pieściła trupa, ale nie potrafiłam zrobić tego w inny, godniejszy sposób.
Uniosłam wzrok, starając się nie zwracać uwagi na trupią sztywność skóry i tkanek.
Na zachodzie słońce rzucało ostatnie krwawe odblaski, przywodzące na myśl żar
dogasającego ogniska. Niebo zaczęło ciemnieć, jakby rozlewał się po nim atrament.
I wtedy nogi kobiety poruszyły się pod moimi palcami. Drgnęłam nerwowo. Omal nie
połknęłam latarki. Czyżby nerwy? Ależ skąd! Ciało kobiety było miękkie, delikatne. Żadnego
poruszenia. Usta miała rozchylone. Czy jeszcze przed chwilą nie były zamknięte? To
szaleństwo. Nawet gdyby stała się wampirem, powstałaby dopiero trzeciej nocy po śmierci. A
ona umarła na skutek wielokrotnego ukąszenia podczas jednej wampirzej uczty. Ta kobieta
była martwa, nie żyła i już.
Jej skóra bieliła się w ciemnościach. Niebo zasnuła czerń, jeżeli gdzieś tam, nade mną
widniała tarcza księżyca, ja jej nie widziałam. A jednak skóra tej kobiety skrzyła się, jakby
skąpana w księżycowym blasku. Może nie całkiem lśniła, ale skojarzenie wydawało się dość
trafne. Jej włosy błyszczały jak pajęczyna rozpięta pośród traw. Minutę temu była martwa,
teraz wydawała się... piękna.
Dolph stanął nade mną. Jako że mierzył ponad dwa metry, górował nade mną, nawet
gdy stałam przed nim wyprostowana. Kiedy klęczałam, wydawał się wręcz gigantyczny.
Podniosłam się, zdjęłam jedną chirurgiczną rękawiczkę i wyjęłam z ust latarkę. Nigdy nie
dotykaj niczego, co wkładasz potem do ust, rękoma, którymi dotykałaś otwartych ran
nieznajomej osoby. Rozumiecie, AIDS. Włożyłam latarkę do kieszonki kombinezonu na
piersi. Zdjęłam drugą rękawiczkę i włożyłam obie do kieszeni na biodrze.
- No i? - zapytał Dolph.
- Czy twoim zdaniem wygląda inaczej? - spytałam.
Zmarszczył brwi.
- Co?
- Trup. Czy wygląda inaczej?
Wlepił wzrok w blade ciało.
- Teraz, gdy zwróciłaś mi na to uwagę... wydaje się, jakby spała. - Pokręcił głową. -
Będziemy musieli wezwać karetkę, aby lekarz stwierdził zgon.
- Ona nie oddycha.
- Czy chciałabyś, aby brak oddechu był jedynym kryterium stwierdzenia czyjegoś
zgonu?
Zamyśliłam się przez chwilę.
- Nie, chyba nie.
Dolph przewertował swój notes.
- Mówiłaś, że osoba zmarła wskutek licznych ukąszeń przez wampira nie może
powstać z martwych jako wampir. - Rzucał mi prosto w twarz moje własne słowa. Sama
ukręciłam na siebie bicz.
- To prawda. Przynajmniej w większości przypadków.
Spojrzał na denatkę.
- Ale nie w tym.
- Niestety, nie - przyznałam.
- Wyjaśnij to. - Nie wyglądał na zadowolonego. Wcale mu się nie dziwiłam.
- Niekiedy wystarczy tylko jedno ukąszenie, aby trup ożył i stał się wampirem.
Czytałam na ten temat kilka artykułów. Poza tym wyjątkowo potężny mistrz może skazić
niemal każdą ukąszoną przez siebie ofiarę.
- Gdzie czytałaś te artykuły?
- W kwartalniku Wampir.
- Nigdy o nim nie słyszałem - burknął.
Wzruszyłam ramionami.
- Mam dyplom z biologii nadnaturalnej. Czytam na ten temat wszystko, co mi
wpadnie w ręce. - Nagle przyszła mi do głowy wyjątkowo posępna myśl. - Dolph.
- Taa.
- Ten mężczyzna, pierwszy denat, to jego trzecia noc.
- Jego ciało nie świeciło w ciemnościach - zaoponował Dolph.
- Trup tej kobiety nie wyglądał podejrzanie, dopóki nie zapadł zmrok.
- Sądzisz, że ten facet ożyje? - spytał.
Pokiwałam głową.
- Cholera - wycedził.
- Otóż to - mruknęłam.
Pokręcił głową.
- Chwileczkę. Przecież w tej sytuacji on będzie mógł nam powiedzieć, kto go zabił.
- Nie powróci jako zwyczajny wampir - zaoponowałam. - Zmarł wskutek
wielokrotnych ukąszeń, Dolph; gdy ożyje, będzie bardziej zwierzęciem niż człowiekiem.
- Wytłumacz.
- Gdyby ciało zostało przewiezione do głównego szpitala miejskiego w St. Louis,
umieszczono by je za stalowymi drzwiami, gdzie nikomu by nie zagrażało, jeśli jednak wzięto
pod uwagę moje sugestie, trafiło do zwyczajnej kostnicy. Zadzwoń do kostnicy i każ im
ewakuować budynek.
- Mówisz serio - zauważył.
- Jak najbardziej.
Nie próbował się ze mną spierać. To ja byłam ekspertem do spraw paranormalnych i
moje opinie traktowano jak słowa wyroczni dopóty, dopóki nie okazałoby się, że się
pomyliłam. Dolph nie pytał nikogo o zdanie, jeśli nie zamierzał się z nim liczyć. Był dobrym
szefem. Wsiadł do swego samochodu, stojącego rzecz jasna najbliżej miejsca zbrodni i
skontaktował się z kostnicą. Wychylił się przez otwarte drzwiczki auta.
- Ciało wysłano do głównego szpitala miejskiego, to rutynowe postępowanie w
przypadku ofiar wampirów. Nawet tych, które zdaniem naszego eksperta do spraw
paranormalnych są uważane za nieszkodliwe. - Mówiąc to, uśmiechnął się szeroko.
- Zadzwoń do szpitala i upewnij się, że ciało trafiło do specjalnego bunkra.
- Czy to możliwe, aby ciało przewiezione do wampirzej kostnicy nie trafiło do tego...
bunkra? - zapytał.
Pokręciłam głową.
- Nie wiem. Ale odetchnę z ulgą, jeśli się upewnisz.
Wziął głęboki oddech, jakby chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował.
- Dobra. - Wystukał numer. Znał go na pamięć. Już samo to świadczyło, jaki był ten
rok dla Dolpha.
Stanęłam przy otwartych drzwiczkach auta, nasłuchując. Nic nie usłyszałam. Nikt nie
podniósł słuchawki. Dolph siedział, wsłuchując się w odległy dźwięk sygnału. Po chwili
spojrzał na mnie. W jego oczach malowało się pytanie.
- Ktoś powinien tam być - rzuciłam.
- Taa - mruknął
|
WÄ
tki
|