ďťż

Ania przysunęła się bliżej...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- To piękny pomysł - powiedziała - ale uważaj. To trudny film. Ty masz oko dokumentalisty. Te gołębie i ludzie idący do ubikacji... Masz oko dokumentalisty. Co teraz robisz? -Techniczny film. -To dobrze. Ale rozglądaj się. Byłam instruktorką w klubie morskim i uczyłam robić filmy marynarzy. Jeździli po całym świecie i wiesz, co przywozili mi? Kolorowe pocztówki. Jeździli po całym świecie i przywozili kolorowe widoki portów. Nic więcej! Wypili cały koniak, Ania była już bardzo blisko Filipa, ale nic się więcej nie stało. Po prostu pochyliła się jeszcze bliżej i powiedziała cicho: - Nie pójdę z tobą do łóżka, Filip. W każdym razie nie dziś. Pożegnaj się ze mną i zostań z nimi. Wstała i pożegnała się, a Filip jeszcze długo siedział z kolegami po fachu i udawał, że rozmawia o ich problemach artystycznych. Przed wyjazdem kupił Irce małego robota do kuchni. Potem jechał pociągiem, jak zwykle zapatrzony w mijane krajobrazy. Niespodziewanie dla samego siebie podniósł ręce, ułożył z palców prostokąt i zobaczył świat w ramce, jak przez wizjer kamery. W domu udzielił Irce instrukcji. Patrzyła, jak wkładał do robota różne końcówki i demonstrował. - To jest do ciasta - mówił i puszczał dwa biegi robota. - Tym można ubić kogel-mogel albo pianę. Tym się przeciera zupę dla dziecka - wsadził końcówkę do garnka i przetarł resztkę zupy z obiadu na gładką maź. - O! - powiedział. - Przyda się - powiedziała Irka, ale wisiało między nimi coś niedobrego. W klubie wycałowali Filipa. Oglądali dyplom i oddali go dyrektorowi, który zaprosił wszystkich do domu. Powiedział, że nie zawiódł się w swoich nadziejach i że sukces Filipa jest sukcesem zakładu i sukcesem polityki kulturalnej, którą on, dyrektor, prowadzi konsekwentnie i że dyplom postawi w oszklonej szafie wśród innych osiągnięć zakładu. Stały tam przyciski na biurko, figurynki górników i wisiał sztandar zakładu. Potem dyrektor wziął Filipa pod ramię i oprowadził po ogrodzie. Pokazał drzewa, które sadził przy narodzinach kolejnych dzieci. Pod dojrzałą jabłonią spytał: - I co dalej? Filip powiedział wtedy, że zrobili już dwa filmy dla zakładu i oczywiście będą robić je nadal, ale że chciałby też robić filmy, jak powiedział, dla siebie. - Jak to dla siebie? Jakie filmy? - chciał do- kładnie wiedzieć dyrektor. - O życiu - powiedział Filip. - Ooo -powiedział dyrektor. - Gdzieś był? - spytała Irena, kiedy później niż normalnie wrócił do domu. - Dyrektor nas zaprosił... - zaczął Filip, ale nie dała mu skończyć, tylko otworzyła drzwi do pokoju dziecka. - Popatrz! - krzyknęła. Mała leżała czerwona, w dużej gorączce. Na podłodze i na stoliku pełno było zabrudzonych pieluch. - Co jest? - powiedział Filip i położył rękę na głowie dziecka. Popatrzył na pieluchy. -Trzeba lekarza, może zjadła coś... - Pochylił się nad łóżkiem, mała stękała i próbowała przewrócić się na drugi bok. - Wyjdź - Irka stanęła za nim i mocno ścisnęła za ramię. - Wyjdź stąd! - Dziecko obudziło się, Irka z nienawiścią popatrzyła na Filipa. - No, wyjdź - krzyknęła. Wzięła dziecko na ręce i gwałtownie bujała. Filip próbował odebrać jej małą i uspokoić, ale Irka zamachnęła się dzieckiem, żeby mu nie dać. Filip wyszedł i trzasnął drzwiami. Natychmiast otworzyła drzwi i wychyliła się: - Mocniej, mocniej trzaskaj - i sama huknęła tak, że wyleciał klucz. Dziecko płakało. - Po co ten klucz? - Filip starał się być spokojny. - Nigdy tu klucza nie było. - Irka wyrwała mu klucz, wsadziła w drzwi od wewnątrz, szamocąc się z dzieckiem cały czas, i próbowała znów trzasnąć. - Żeby się przed tobą zamknąć - powiedziała mu w twarz, bo Filip wsadził nogę w drzwi i nie pozwalał zamknąć. Dziecko się darło. Kiedy ucichli i stali nieruchomo, przestało. - Trzeba po lekarza, co jej jest? - Filip trzymał drzwi. - Już był - powiedziała Irka. - Daj mi ją - powiedział Filip pojednawczo. - Zostaw ją - krzyknęła i dziecko zapłakało. -Nie krzycz - powiedział Filip - ona się budzi. - Irena natarła i udało jej się wypchnąć nogę Filipa z drzwi. Znów huknęła drzwiami i przekręciła klucz. Filip w bezsilnej wściekłości oparł głowę o szybę. Chwilę tak stał, potem poszedł do kuchni, nalał sobie jogurtu do kubka i wypił. Oderwał usta od kubka, jogurt był obrzydliwy. Zamachnął się i z całej siły trzasnął kubkiem w podłogę. Było cicho. Zazgrzytał klucz i blada Irka stanęła w drzwiach. Miała w rękach brudne pieluchy. Spojrzała na kubek. - Coś ty zrobił? - powiedziała cicho. Filip stał z głupią i wściekłą twarzą. Rzuciła w niego pieluchami. Uchylił się, rzuciła następnymi, uchylał się, z wściekłości aż uśmiechnął się, zobaczyła to i z ostatnimi pieluchami podbiegła do niego. Wcisnęła mu je w twarz. - Pierz! - krzyczała histerycznie. - Pierz! A jak nie umiesz, to niech te dupy ci upiorą! Filip otarł twarz. - Kto? - powiedział. - Czyś ty zwariowała? - Irce zaczęła drgać broda, straciła siły w tej awanturze, osunęła się na krzesło i płakała. Spod szlafroka wystawała jej cała noga. Filip podszedł do niej, ale bał się jej dotknąć, chlipiącej. -Jezu, Irena, o co ci chodzi? - powiedział kilka razy. - Nie wiem, o co - mówiła płacząc. - Ktoś ci przychodził prać, jak byłam w szpitalu. - Przecież to pani Katarzyna, prała, jak się upije, zawsze pierze... - Skąd to wiesz - wypłakała
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.