ďťż

Znalazł się tuż za jachtem, w samym środku spienionej fali...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Pitt zdążył jeszcze pchnąć manetkę gazu z powrotem do poprzedniego poziomu, po czym zwinięty wpół przeskoczył przez burtę. Poczuł silne uderzenie o powierzchnię wody, która po chwili wchłonęła go w siebie jak miękki dywan. Pilnował, by ani jedna kropla wody z zatrutej rzeki nie dostała mu się do przełyku. I bez tego mieli dość kłopotów. Przez chwilę płynął na plecach, obserwując Calliope pędzącą w ciemność z szybkością ekspresu. W ostatnich momentach swego istnienia była zdana już tylko na siebie. Nie musiał długo czekać na eksplozję rakiet i zbiornika z benzyną. Wybuch był straszny. Mimo ponad kilometrowej odległości poczuł silne uderzenie gorącej fali powietrza. Calliope zmieniła się w olbrzymią pomarańczową kulę, po czym rozprysła się w tysiąc kawałków. W ciągu pół minuty płomienie strawiły to, co z niej zostało. Piękny sportowy jacht przestał istnieć. Zapadła przeraźliwa cisza. Słychać było tylko monotonny warkot samolotu Kazima i ciche dźwięki pianina, dochodzące z ogromnego luksusowego statku. Giordino podpłynął do Pitta. - Jak ci idzie? Myślałem, że nie umiesz pływać. - Czasem nie mam innego wyjścia... - Myślisz, że dali się nabrać? - Giordino wskazał ręką w górę. - Na razie. - Idziemy na przyjęcie? Pitt wziął nad wodą głęboki oddech. - Jasne. Płynąc obserwowali wspaniały, wielki jak dom statek. Był specjalnie przystosowany do rzecznej żeglugi. Zanurzenie nie przekraczało czterech stóp. Rysunkiem i kształtem przypominał słynny parowiec Robert E. Lee, pływający niegdyś po Mississipi. Brakowało mu tylko ogromnych kół napędowych. Miał też nowocześniejszą nadbudowę. Najbardziej przypominała stary parowiec budka sternika, wysunięta silnie do przodu na górnym pokładzie. Gdyby konstrukcja dna była dostosowana do rejsów morskich, statek należałby niewątpliwie do kategorii luksusowych megajachtów. Na środku pokładu stał lśniący helikopter. Trzypiętrowe oszklone atrium wypełniały ogromne tropikalne rośliny. Można się było domyślać, że sprzęt elektroniczny jest tu z ery kosmicznej. Znajdowali się około dwudziestu metrów od statku, gdy z wielką szybkością minął ich malijski ścigacz. Przed oczyma Pitta mignęły postacie stojących na mostku oficerów. Patrzyli w stronę niedawnej eksplozji. Nie zwracali uwagi na to, co działo się poza zasięgiem reflektorów ich łodzi. Pitt dostrzegł również ludzi z załogi: był przekonany, że z odbezpieczoną bronią wypatrują w wodzie kogoś, kto być może uratował się z katastrofy. Tymczasem na pokładzie wspaniałego statku tłumnie pojawili się pasażerowie. Rozprawiali między sobą w podnieceniu, wskazując w kierunku miejsca ostatniego spoczynku Calliope. Cały statek był rzęsiście oświetlony. Pitt płynął ostrożnie, pilnując, by nie znaleźć się w zasięgu świateł. - Nie możemy podpływać bliżej - rzekł cicho do Giordina, który posuwał się o metr za nim. - Nie robimy wielkiego entree? - Giordina nawet teraz stać było na dowcip. - Zanim zepsujemy im party, chciałbym zdążyć opowiedzieć Sandeckerowi, co się z nami dzieje. - Jak zwykle masz rację - zgodził się Giordino. - W nocy właściciel mógłby wziąć nas za złodziei, którymi w istocie jesteśmy. W dodatku mogłoby przyjść mu do głowy nas zatrzymać. - Mamy dwadzieścia metrów do statku. Wytrzymasz tyle pod wodą? - Potrafię wstrzymać oddech równie długo, jak ty. Pitt zrobił kilka głębokich oddechów, pozbywając się z organizmu dwutlenku węgla, nabrał pełne płuca powietrza, po czym zanurzył się pod wodą. Giordino dał nurka tuż za nim. Pitt płynął głęboko, prawie metr pod powierzchnią wody. To, że jest już blisko statku, poznawał po coraz silniejszym świetle z góry. Wreszcie tuż nad jego głową zamajaczył cień wielkiego kadłuba. Osłaniając głowę wyciągniętymi rękoma popłynął w górę, aż poczuł palcami przylepione do dna statku wodorosty. Wynurzył się powoli i odetchnął nocnym powietrzem. Z dołu nie mógł dojrzeć pasażerów, choć o dwa metry nad głową widział liczne ręce, ściskające metalową barierkę. Pasażerowie także go nie dostrzegli, mimo że ktoś wychylił się właśnie poza linię relingu. Obaj z Giordinem zdali sobie jednak od razu sprawę, że tędy nie dostaną się na statek niezauważeni. Pitt podpłynął ostrożnie do samego kadłuba. Obiema rękami badał głębokość zanurzenia statku. Skinął na Giordina, po czym obaj ponownie zaczerpnęli wielkie hausty powietrza i zanurkowali pod dnem statku. Trwało blisko minutę, zanim wypłynęli po drugiej stronie. Lewy pokład był pusty. Wszyscy zgromadzili się przy prawej burcie, zaintrygowani katastrofą. Na szczęście wzdłuż kadłuba wisiały gumowe odbijacze. Bez trudu wdrapali się po nich na pokład. Pitt przez chwilę badał rozkład statku. Znajdowali się na pokładzie z kabinami pasażerskimi, musieli więc dostać się wyżej. Ostrożnie weszli po schodach na następny poziom. Z daleka zobaczyli wielką salę jadalną w stylu luksusowej restauracji. Ruszyli wyżej, aż znaleźli się tuż pod budką sternika. Tym razem oczom ich ukazał się elegancki salon: skóra, szkło i metal. Jedną ze ścian zdobił bogato zaopatrzony bar. Nie było barmana, przypuszczalnie znajdował się na zewnątrz w tłumie pasażerów. Przy niewielkim pianinie siedziała szczupła, długonoga blondynka o smagłej cerze. W czarnej obcisłej mini wyglądała bardzo atrakcyjnie. Podśpiewując ochrypłym głosem grała stary szlagier I love Paris. Na pianinie stały rzędem cztery szklanki po martini. Wyglądało na to, że popijała przez cały dzień i pewnie dlatego tak kiepsko grała. Na widok Pitta i Giordina przerwała w środku refrenu. Przyglądała im się z półprzytomnym zdziwieniem przymglonymi zielonymi oczyma. - Co was tu przyniosło, chłopcy? - wymamrotała
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.