ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Patrzył znacząco na Brata przez kilka minut, jak gdyby pro-
sił jego, kolegę oficera, o zrozumienie. W odpowiedzi Brat skinął
potakująco głową.
- Rozumiem.
- Wspaniale - mężczyzna zmieni! nagle temat. - Myślę, że
zechce pan teraz trochę odpocząć. Jeśli pan sobie życzy, po star-
cie może pan dostać gorącą herbatę i biszkopty. Czeka nas długi
lot.
-Ale ten samolot... - raz jeszcze spróbował Brat, lecz wyda-
wało się, że mężczyzna już go nie słyszy. Podniósł się i przeszedł
na drugi koniec kabiny. Siostra dostrzegła na twarzy Brata lekki
rumieniec upokorzenia. Poczuła ulgę, że nie powiedział nic wię-
cej, tylko ponury usadowił się na swoim miejscu i oglądał przez
małe okienko ciemny krajobraz.
96 Eleanor Cooney, Daniel Altieri
Jeden z eskortujących żołnierzy przechodził korytarzem,
spuszczając nieprzezroczyste rolety pod okiennymi zasłonkami.
Schody zostały złożone, a pokrywy luków szczelnie zamknięte.
Potem Siostra usłyszała dochodzące z zewnątrz komendy poprze-
dzające start. W chwili gdy silniki osiągnęły wysokie obroty, blocz-
ki zostały odsunięte, a liny cumujące zwolnione. Wiatr chyba
wzmógł się znacznie, gdyż samolotem bardzo trzęsło. Niestety nie
mogli już obserwować tego, co dzieje się na zewnątrz. Domyśliła
się, że był to następny środek ostrożności.
Samolot był już teraz na pozycji startowej. To nie mógł być
łatwy start. Nawet przy najlepszych warunkach pogodowych nie
lubiła latać, lecz co mogła zrobić w tej sytuacji? Nie było wyjścia.
W sytuacji, nad którą nie masz kontroli, jesteś zdany na łaskę
swojej własnej adrenaliny. A najwyraźniej, począwszy od Gjance,
nie miała kontroli nad niczym. Wszystko było teraz w rękach sił
wyższych.
Poczuła, że samolot przyczaił się niczym kot do skoku, po
czym nastąpił atak silników. Potoczyli się, z początku powoli
i ostrożnie, przyspieszając nagle, kiedy pilot otworzył przepustni-
cę. Odnosiło się wrażenie, że rozpadną się na kawałki na tych ko-
leinach, kamieniach i kępach trawy, które umykały spod ich kół.
Byli teraz podobni do wielkiego, tłustego ptaka, podskakującego
i odbijającego się na swych nogach wzdłuż pasa startowego; przez
chwilę samolot był w powietrzu, po czym upadł w dół, na twardą
ziemię. Silniki pracowały teraz pełną parą, jęki turbiny przeszły
w ryk.
Po przeciwnej stronie przejścia siedział sztywno wyprostowa-
ny Brat. Kostki jego mocno zaciśniętych na oparciu fotela dłoni
zbielały pod napiętą skórą. Obawiała się nawet, że może rozerwać
paznokciami delikatny materiał.
Próbowała przypomnieć sobie, jak długi jest ten pas starto-
wy. Zapamiętała niezbyt odległe głazy i krzaki, wznosili się jesz-
cze o wiele za nisko, a więc nie opuścili pasa startowego. Gdzieś
kiedyś słyszała, że tu, na płaskowyżu, powietrze jest rzadsze,
w związku z tym samolot potrzebuje o wiele więcej czasu, aby się
unieść. Przyjrzała się siedzącym obok, lecz nic nie wyczytała z ich
pozbawionych wyrazu twarzy. Zamknęła oczy i starała się wyłą-
czyć myśli.
Powrót do Szangri-la 97
Prawic nagle wstrząsy ustały i ruch stał się niesamowicie
gładki. Rozstawali się z ziemią i zaczynali piąć się w górę; jej ple-
cy wciskane były w oparcie fotela. Musieli właśnie przechodzić
przez niski pułap chmur, obserwując zmiany kąta padania światła
przedostającego się spoza rolety okiennej, odgadła, że się wzno-
szą, potem weszli w długi przechyl; słońce pozostało gdzieś pod
nimi.
Przyglądała się sznurkowi zwisającemu ze stołu pod zupełnie
nieprawdopodobnym kątem. Była to jej jedyna wskazówka co do
kierunku ich skrętu, gdyż umysł nie był zdolny powiedzieć, co od-
czuwało jej ciało. Zaczęło jej się kręcić w głowic, pewnie poczuła-
by się o wiele lepiej, gdyby tylko mogła wyjrzeć na zewnątrz, lecz
odpięcie rolety mogło zwrócić uwagę żołnierzy.
Miała wrażenie, że trwało to wieki, nim samolot wyrównał
lot. Zawroty głowy ustąpiły, uderzenia serca stały się wolniejsze.
Góry wznoszące się stromo z tego wysoko położonego płaskowy-
żu sprawiały, że starty samolotów były tutaj ryzykowne, pomyśla-
ła, lecz widać mamy zręcznego pilota. I była to ostatnia myśl, nim
zasnęła snem ciężkim, jakby narkotycznym.
Nic jej się nic śniło, a kiedy się zbudziła, roleta była już zaró-
żowiona światłem padającym z zewnątrz. Na jej policzku odcisnął
się wzór materiału obiciowego, a w kącikach ust zebrała się ślina.
Jak długo była pogrążona we śnie? Wiedziała, że to musiały być
całe godziny. Chyba nic jej się nic śniło, lecz wiedziała, że dźwięk
silników towarzyszył jej przez cały czas. I coś jeszcze się zmieniło;
coś co spowodowało, że się zbudziła.
Oczy miała otwarte, lecz ciągle jeszcze nic rozbudziła się do
końca. Zachowała spokój i słuchała. W ryk silników wplatał się
jakiś inny dźwięk. Tony, głębokie i dźwięczne, na granicy słyszal-
ności, połączone z szumem silników tworzyły dziwne akordy. Na-
gle rozpoznała te dźwięki, była to modlitwa czterech rimpocz'e -
nieharmonijne diapazony i zmienne rezonanse, wibrujące głębo-
ko, gdzieś w rdzeniu jej kręgosłupa, w całym jej jestestwie. Mało
prawdopodobne, by któryś z tych starców widział kiedykolwiek
samolot z bliska, a już na pewno żaden z nich nigdy nim nie la-
tał.
Usiadła prosto i przeciągnęła zdrętwiałe nogi. Spojrzała na
Brata i aż się przeraziła. Siedział dokładnie w takiej samej pozy-
98 Eleanor Cooney, Daniel Altieri
cji jak wtedy, kiedy zamknęła oczy i zasnęła. Miała wrażenie, że
nie poruszył się i nie zamknął oczu przez całą noc. Jego spojrze-
nie wlepione było w żołnierzy siedzących na kanapie i opartych
o siebie. Ich broń leżała pod nogami niedbale rzucona na czer-
wony dywan.
Brat wyraźnie czekał, aż Siostra się obudzi; gdy tylko się po-
ruszyła, spojrzał jej w twarz i powoli uniósł roletę, posyłając jej
w tym samym momencie wymowne spojrzenie. Uniosła swoją
i wyjrzała za okno. Spojrzeli na siebie. W pierwszej chwili nie mo-
gła zrozumieć, co właściwie zobaczyła.
Palce Brata powoli powędrowały w kierunku biodra i zaczę-
ły odpinać zatrzaski kabury. Powoli wyjął pistolet; trzymał go ni-
sko, poza zasięgiem wzroku żołnierzy. Była przerażona, nigdy
wcześniej nie widziała na jego twarzy takiej wrogości.
Brat raz jeszcze zerknął na pistolet i zamarł. Kiedy znowu na
nią spojrzał, miał twarz dziwnie spokojną, pozbawioną wyrazu.
Podniósł broń i wycelował prosto w Siostrę. Zamknęła oczy,
w głowie miała pustkę.
Nim krzyknęła, rzucił jej pistolet na kolana. Dopiero po
chwili spostrzegła, że jest jakiś wyjątkowo lekki, inny niż wszystkie
pistolety wojskowe. Jeszcze takiego nic widziała
|
WÄ
tki
|