ďťż

Gdy znaleźliśmy się bliżej, spostrzegliśmy, że są to ruiny większej warowni albo miasta...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Z murów pozostały jedynie bale, które wciąż jeszcze trzeszczały w kapryśnych wybuchach płomieni. Z silnikami pracującymi na niskich obrotach i ledwo obraca- jącymi się śrubami powietrznymi poszybowaliśmy bliżej, niemal- że ocierając się o wierzchołki drzew. Dryfowaliśmy nad zglisz- czami niczym chmura. Alison przekazała Jypowi koło sterowe, odsunęła drzwi gondoli, spuściła drabinkę sznurową i zawisając machała. W głębokich cieniach leśnych pojawiły się matowe rozbłyski metalu i ujrzeliśmy czerwony pióropusz na hełmie. Z lasu, patrząc podejrzliwie, wysunął się wysoki centurion w szkarłatnej opończy, a zanim mniej więcej tuzin ludzi. Nagle wyrzucił rękę w powietrze w błyskawicznym pozdrowieniu. - Co to? Posiłki? - Rozkaz powrotu! - powiedziała Alison i zeskoczyła ciężko na porośnięte krzakami zbocze. Po kilku minutach, kiedy Alison wciąż jeszcze udzielała mu wyjaśnień, centurion pogonił swych ludzi w górę drabinki, przez gondolę, do wnętrza statku. Wsko- czył za nimi ze szczękiem łuskowatego napierśnika i skrzypieniem caligae. Pozdrowił mnie, uderzając się z głuchym łoskotem w pierś. Jego zaciętą twarz o wystających kościach policzkowych pokrywała bladość. 227 - Caio Marco Fervonio, centurio! - obwieścił, po czym prze- szedł na angielski, którym mówił z ciężkim akcentem: - Ty jesteś Fisher? Lady Alison powiedziała, że ty dowodzisz. W porządku, oto jesteśmy. Lecz potrzebujemy więcej ludzi niż moja garstka, jeśli zamierzamy przystąpić do oblężenia Brocken, co? - Wydął policzki. - Więcej niż pomieści jedna ładownia statku! - Nie oblężenie - odparłem. - Blitzkrieg. Alison, dokąd teraz? - Na zachód - powiedziała. - Zachodnia część Francji, na południowy wschód od Paryża, nad Loarą, lato 732. Szukaj bitwy, a trafisz, gdzie trzeba. Nawet w kompletnych ciemnościach nie mogliśmy nie znaleźć tego miejsca. Nawet dźwięk motorów w niczym by nie prze- szkodził. Wiatr przyniósł nam dźwięki; szczęk oręża, wrzask, przeraźliwe kwiczenie koni. Tu i tam na tle płonących, luźno rozrzuconych budynków, były to pewnie zagrody z zabudowa- niami, pojawiały się czarne sylwetki. Alison przeczesywała wzro- kiem ciemność, przyglądając się sztandarom, gdy te przemiesz- czały się obok ogni, kierując się jakimś rodzajem sygnałów, których nawet nie byłem w stanie rozpoznać. - Nasi ludzie są z wojskami Karola Młota, odpierają Mau- rów - powiedziała nieobecnym głosem. - Tu wdarli się do Euro- py najdalej. Zmarszczyłem brwi. - Ależ poczekaj chwilę! Mniej więcej w tym czasie Maurowie nie byli tacy źli, prawda? Byli cywilizowani, zbudowali przecież Alhambrę i wszystkie te wspaniałe budowle w Hiszpanii. Tak czy inaczej, bardziej cywilizowani niż ta frankońska zgraja. - Nie chodzi o to, kim byli - powiedziała. - Widzisz, jacy mogli się stać. I nie zakładaj, że cywilizowany znaczy ludzki. Arabska szlachta traktowała swoich własnych ludzi jak śmieci. Pomogło to doprowadzić ich do upadku w czasie odbijania tych terenów... tam! Nie mogłem odróżnić jednej grupy od drugiej, lecz podryfo- waliśmy w dół niczym zabłąkana chmura tuż nad grupę przera- żonych Maurów, którzy wydali jeden zgodny lament i rzucili się do ucieczki. Goniący ich jeźdźcy również rzucili się do ucieczki, z wyjątkiem małej grupki, która nie odstąpiła, uspokoiła konie, które nadbiegły kłusem. Najwyraźniej doskonale wiedzieli, skąd jesteśmy. Alison rozmówiła się z nimi pośpiesznie, a my wstrzy- mywaliśmy oddechy za każdym razem, gdy strzała przelatywała obok nas ze świstem. Ktoś zagrał skomplikowany sygnał na rogu i już po kilku chwilach pięciu, a może sześciu potężnych jasno- włosych mężczyzn, z warkoczami, wąsatych, wdrapywało się do gondoli, ich krótkie kolczugi i nabijane ćwiekami pasy podzwa- niały, gdy się wspinali. - Tylko tylu mogli puścić - Alison złożyła raport. - Ponadto nie biorą swoich koni, Karol ma ich zbyt mało do pościgu. Przeniosłem wzrek na drugą tylną gondolę, która miała rampę do załadunku koni do wnętrza statku. - Przydaliby się jeźdźcy. Możemy potrzebować dostać się szybko w jakieś miejsce po nierównym terenie. - Musimy poczekać. Konie są zbyt drogocenne w tych wcze- snych okresach, z pewnością by ich brakowało. Nie weźmiemy ich również na następnym przystanku. To na wschód, Jyp. Do cieni Bizancjum i dalej. Na jego północne terytoria, stepy nad Dnieprem, wiosna 1091. Centurion Marco skinął głową. - Cesarz Aleksy I Komnenos, gdzie zwycięża hordę Pechen- ga. Lecimy po Hasteina, co? Alison przytaknęła. - Jeśli jeszcze żyje. Nie było sposobu na zbliżenie się do wielkiego kręgu ognisk obozowych i kolorowych namiotów. Zeszliśmy na dół szybko, a zarazem lekko, niczym pchana wiatrem chmura. Alison i Mar- co wyruszyli po swojego człowieka, podczas gdy ja chodziłem niespokojnie z miejsca na miejsce. Mężczyzna, który wdrapał się po drabince, był dla mnie zaskoczeniem, nigdy nie widziałem nikogo mniej greckiego, był to jasnowłosy gigant o różowej cerze, ze zwisającym wąsem i ozdobionym haftami, obszytym futrem płaszczem narzuconym na kolczugę. Na ramieniu trzymał olbrzymi topór
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.