ďťż

A Wiech to kapłan humoru...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Jakiego? Czy „chłoszczącego", „palącego", „wyszydzającego", „wojującego" itp.? Nie. W tym miejscu pozwolę sobie zacytować parę zdań najrozsądniejszego z „wiechowskich" polemistów, na pewno już nie z kulturalnej prowincji, lecz z wielkiego miasta przybywającego — Artura Sandauera. „Wielcy humoryści przeszłości nie traktowali swych postaci komicznych ani z entuzjazmem, ani z „rzetelnym potępieniem moralnym", nie czynili z nich ani wzorów do naśladowania, ani też nie stawiali ich pod pręgierz: odnosili się do nich po prostu z humorem". I dalej: „Tam, gdzie zaczyna się ostry konflikt, tam kończy się dziedzina humoru. Krytycy zatem, którzy zarzucają Wiechowi drugorzędność i nieistotność opisywanych przezeń konfliktów, nie spostrzegli się nawet, iż właściwie zarzucają mu to, że jest humorystą". I dalej: „Czy w okresie zaostrzania się sprzeczności pozostało jeszcze miejsce dla nieanta-gonistycznych, drugorzędnych konfliktów, a więc dla pobłażliwości i uśmiechu? Sądzę, że tak". Święte słowa! Wiech to nie satyryk ani bojownik, Wiech to kapłan humoru dobrotliwego, wyrozumiałego, nikogo nie oszczędza, nikogo nie potępia; Wiech to epik spraw małych i codziennych; Wiech to miłośnik ludzi niedoskonałych; Wiech to koneser kolorów mniej ważnych. Taki jest, inny nie będzie, a że przyprawa z wiechizmu jest konsumentowi do literackiego 181 jadła potrzebna, o tym świadczy wiechowska popularność. Błoński stawia zarzut, że bohaterowie Wiecha są dziś społecznie, socjologicznie nieaktualni. Cóż z tego? Czy tylko o ludziach aktualnych czytujemy książki? Społeczeństwo balzakowskie też jest nieaktualne, a przecież Balzaka czytamy i czytać będziemy jeszcze z dobre parę wieków. Wiech, poza wszystkim innym, ma swe miejsce w historii jako malarz obyczajów: kto chce np. poznać obyczajowość dwudziestolecia, ten się bez felietonów Wiecha nie obejdzie. A poza tym ma jeszcze dziesięć innych zasług — choćby tę, że jego humor stał się literacką „arką przymierza", która przepłynęła cało ponad wojną i okupacją. Wiech ma zasługi, którymi zarobił sobie na to, aby nie umiejący czytać poza słowami ani śmiać się bezinteresownie popra-wiacze, postulanci i reformatorzy: Błoński, Lichniak et consor-tes dali mu święty spokój. Oprymowany przez nich niby dzik | przez pieski, Wiech niecierpliwie potrząsa łbem i ma rację, rozumie on dobrze, że: „Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść". FILM POLSKI Spotkałem w Warszawie znajomego, który jeździł niedawno do Londynu; powiedział mi on, że powieści kryminalne nigdy nie osiągną w Polsce znikomej nawet części tego powodzenia, jakim cieszą się w Anglii. — Dlaczego? — Bardzo proste: życie (przeciętnego obywatela naszego kraju" w latach 1939—45 obfitowało w wypadki bardziej emocjonujące, dziwaczne i makabryczne, niżby mogła to sobie wymarzyć wyobraźnia jakiegoś super — hyper Edgara Wallace'a podniesionego do dziesiątej potęgi. Życie stało się „kryminałem" — i to jakim — trudno Wymagać od obywatela, który przez pięć lat żył ze zbrodnią i śmiercią za pan brat, aby emocjonował się zbrodniami wymyślonymi — za słaba dawka, z czym do gościa, panie szanowny! — Natomiast w Anglii — twierdzi mój rozmówca — życie 182 było i jest spokojne, uregulowane, senne. Stąd potrzeba emocji sztucznych — stąd kolosalna popularność powieści kryminalnych. Opinia ta przydała mi się bardzo przy wyjaśnieniu innej sprawy: dlaczego mianowicie polskie filmy powojenne cieszą się u szerokich rzesz „szarych" ludzi opinią taką... jaką się cieszą. Czy dlatego po prostu, że są złe? Na pewno nie tylko dlatego. Przecież przed wojną niejeden polski film był wyraźnie zły, a jednak miał powodzenie — przemawiająca z ekranu rodzima, zrozumiała mowa jest przecież mimo wszystko nie byle jaką atrakcją i magnesem. A więc? Sprawa jest prosta: przeczytajcie sobie w nr 1 czasopisma ťFilmŤ wywiad z dyrektorem Filmu Polskiego Stanisławem Albrechtem. P. Albrecht po „Zakazanych piosenkach" i „Jasnych łanach" zapowiada nam „Stalowe serca", „Oświęcim", „Ulicę Graniczną" i „Polskę odrodzoną". „Stalowe serca" na pewno — głowę daję — o partyzantach i wojnie, „Oświęcim", „Ulica Graniczna" o martyrologii polskiej podczas okupacji, zaś „Polska odrodzona" o wszystkim tym do kwadratu. Znacie historię o jegomościu, co jeździł do Tuły z własnym samowarem? Albo o tym, co Francuzowi pokazywał wieżę Eiffla w fotoplastikonie. Albo o tym, co importował słonie do Afryki? Albo o tym, co częstował Włocha sztucznym makaronem? Nie znacie? Według moich informacji wszyscy oni zaniechali swoich interesujących zajęć i kierują obecnie Filmem Polskim. Bo powiedzcie mi, czy faceta, który przeżył w kraju okupację, któremu każdego dnia groziły śmiertelne niebezpieczeństwa, na którego polowano na ulicach jak na zwierzynę, który żył w ciągłej świadomości, że w jego kraju dymią gigantyczne piece krematoryjne, którego byle Niemiec mógł w każdej chwili obić po gębie i nie tylko po gębie, który obracał się bez przerwy w atmosferze zbrodni i gwałtu, któremu za kupno chleba poza kartkami groziła w myśl litery „prawa"... kara śmierci, który przeszedł przez ekstrakt piekła ziemskiego jakim było Powstanie Warszawskie, czy, powtarzam, faceta takiego nie może, popularnie mówiąc, brać cholera, że te same rzeczy, które on przeżył 183 i przecierpiał przez pięć długich lat, każą mu oto oglądać jako mdły, bezbarwny kicz filmowy, nasycony słodkawym patriotyzmem i podrabianym patosem? Panowie — zastanówcież się — :z czym do gościa?! Kto wam podszepnął te szatańskie pomysły! I na co to komu potrzebne? Film jako imitacja życia jest nudnym nonsensem — aby przemówił i „brał" musi być dziełem sztuki, musi mieć problem czy „chwyt" artystyczny — wtedy na pewno będzie i dydaktyczny, i propagandowy, i państwowotwórczy — kicz zaś zawsze będzie aktem anarchii, potrafi bowiem obrzydzić rzeczy najukochańsze i wywołać sprzeciw wobec prawd najbardziej bezspornych
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.