ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Och - mruknęłam. Plotki jednak się potwierdziły. - Od jak dawna jesteś w mieście,
John?
- Prawie od tygodnia.
- Naprawdę?
- Peter zniknął na dwa dni, zanim odnaleziono jego... ciało. - Oblizał wargi. Ciemne oczy
zlustrowały to, co działo się w tej chwili za moimi plecami. Czy grabarze wzięli się już do
roboty? Obejrzałam się przez ramię, ale grób wyglądał tak samo jak przedtem. - Każda uzyskana
przez ciebie informacja będzie dla nas bardzo cenna - zapewnił.
- Zrobię co w mojej mocy.
- Muszę już wracać do domu. - Wzruszył ramionami, jakby chciał rozluźnić mięśnie. -
Moja szwagierka fatalnie to wszystko znosi.
Puściłam to mimo uszu. Punkt dla mnie. Jednego nie mogłam odpuścić.
- Czy mógłbyś zająć się dziećmi twojej szwagierki? - Spojrzał na mnie, a pomiędzy jego
czarnymi brwiami pojawiła się głęboka zmarszczka znamionująca zakłopotanie i zaskoczenie. -
Chodzi mi o to, czy mógłbyś, o ile to możliwe, oszczędzić im oglądania co bardziej drastycznych
scen.
- Nawet dla mnie to był szok, kiedy zobaczyłem, jak rzuca się na trumnę. Boże, co też
musiały sobie wtedy myśleć jej dzieci? - Pokiwał głową, a w jego oczach zakręciły się łzy. Nie
zamrugał powiekami, więc łzy nie wypłynęły.
Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Nie chciałam oglądać go płaczącego.
- Pomówię z policją, dowiem się tyle, ile zdołam. Gdyby udało mi się coś od nich
wyciągnąć, dam znać Jamisonowi.
John Burke powoli pokiwał głową. Jego oczy były jak szklanki pełne wody do tego
stopnia, że tylko napięcie powierzchniowe nie pozwala jej wypłynąć.
Skinęłam głową do Jamisona i oddaliłam się. W samochodzie włączyłam klimatyzację na
pełną moc. Gdy wrzuciłam bieg i ruszyłam, dwaj mężczyźni wciąż jeszcze stali na sprażonym
słońcem trawniku. Porozmawiam z glinami i wyciągnę od nich, ile tylko się da. Poza tym,
miałam dla Dolpha kolejne nazwisko. John Burke, największy animator w Nowym Orleanie,
kapłan voodoo. Wydawał mi się niemal idealnym kandydatem na podejrzanego.
10
Telefon zadzwonił, gdy wkładałam klucz do otworu zamka.
- Już lecę! - zawołałam. Dlaczego ludzie tak robią? Krzyczą do aparatu, jakby dzwoniący
mógł ich usłyszeć i zaczekać. Pchnęłam drzwi i odebrałam telefon przy czwartym sygnale. -
Halo.
- Anita?
- Dolph - rzekłam. Poczułam ucisk w żołądku - Co jest?
- Chyba znaleźliśmy chłopca. - Głos miał cichy, beznamiętny.
- Chyba powtórzyłam. - Co ma znaczyć to chyba?
- Wiesz, o co mi chodzi, Anito - odparł jakby ze znużeniem.
- Tak jak jego rodzice? - To nie było pytanie.
- Taa.
- Boże, Dolph, dużo z niego zostało?
- Przyjedź i sama zobacz. Jesteśmy na cmentarzu Burrella. Wiesz, gdzie to jest?
- Jasne. Pracowałam tam.
- Przyjedź jak najszybciej. Chcę wracać do domu i uściskać żonę.
- Jasne, Dolph, rozumiem. - mówiłam do siebie. Po drugiej stronie łącza nie było już
nikogo. Przez chwilę gapiłam się na słuchawkę. Zrobiło mi się zimno. Nie chciałam tam jechać i
oglądać szczątków Benjamina Reynoldsa. Nie chciałam wiedzieć. Zaczerpnęłam powietrze
nosem i wypuściłam ustami.
Spojrzałam na siebie - czarne rajstopy, szpilki, sukienka. Zwykle nie tak jestem ubrana,
gdy odwiedzam miejsce zbrodni, ale przebranie się zajęłoby mi sporo czasu. Jestem ostatnim
ekspertem wzywanym na miejsce zabójstwa. Gdy skończę oględziny, gliny mogą wreszcie
zakryć zwłoki. I wszyscy rozjeżdżają się do domów. Wzięłam parę czarnych adidasów do
chodzenia po trawie i brodzenia we krwi. Gdy raz upaprzesz krwią szpilki, nigdy ich nie
doczyścisz. Na małej, czarnej torebce położyłam browninga w kaburze podramiennej. Na czas
pogrzebu zostawiłam pistolet w aucie. Nie wiedziałam, w jaki sposób mogłabym założyć uprząż
z kaburą do sukienki. Wiem, że gliny w serialach stale noszą szelki z bronią, ale czy scenarzyści
wiedzą, że taka uprząż piekielnie ociera i podrażnia skórę?
Zastanawiałam się, czy nie zabrać do torebki mego drugiego, niniejszego pistoletu, ale w
końcu z tego zrezygnowałam. Moja torebka, jak wszystkie damskie torebki, zdawała się skrywać
w sobie czarną dziurę. Gdybym go potrzebowała, nigdy nie zdołałabym wydobyć z niej pistoletu
na czas.
Pod czarną sukienką miałam srebrny nóż przytroczony do pochewki na udzie. Czułam się
jak Kit Carson w przebraniu, ale po wizycie Tommyego wolałam nie wychodzić z domu
nieuzbrojona. Nie miałam złudzeń, co zrobiłby ze mną Tommy, gdyby przyłapał mnie bez
spluwy. Noże były mniej skuteczne, ale lepsze to niż tupanie nogami i przeraźliwe wrzaski.
Nigdy nie próbowałam szybkiego dobywania noża z pochewki na udzie. Zapewne wyglądałoby
to trochę obscenicznie, ale jeśli miałam pozostać dzięki temu przy życiu... odrobina zażenowania
jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
* * *
Cmentarz Burrella znajduje się na szczycie wzgórza. Niektóre z tamtejszych nagrobków
liczą sobie sto i więcej lat. Miękkie, nadgryzione zębem czasu płyty z piaskowca pokrywają
niemal całkiem nieczytelne napisy i wyglądają jak wygładzone od ssania landrynki. Trawa sięga
do pasa, a pośród niej wznoszą się nagrobki przechylone to w jedną, to w drugą stronę niczym
zmęczeni wartownicy. Na skraju cmentarza stoi domek, w którym mieszka dozorca, jednak nie
ma on tu wiele do roboty. Na tym cmentarzu od lat nie pochowano żadnej nowej osoby. Ostatni
człowiek, którego tu złożono, pamiętał Targi Światowe, które odbyły się w 1904 roku.
Droga dojazdowa do cmentarza praktycznie już nie istnieje. Pozostało po niej zaledwie
wspomnienie, zapomniany szlak, na którym trawa nie rosła tak wysoko, jak gdzie indziej. Wokół
domku dozorcy stały radiowozy i furgon koronera. Mój nova wyglądał tu nie na miejscu, jakby
czegoś mu brakowało. Może powinnam zamontować w nim długą antenę albo przylepić
plakietkę - Zombi twoją drugą szansą. Bert pewnie by się wściekł. Wyjęłam z bagażnika
kombinezon i przyoblekłam się weń. Byłam teraz osłonięta, od szyi po kostki
|
WÄ
tki
|