ďťż

A tymczasem wojskowy dyskretnie wszedł w posiadanie lejc...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Nie ulegało żadnej wątpli l wości że upodobał sobie uroki odludnego pejzażu angielskiego, wozu bowiem, którym przez pewien czas kierował, nie widziano na zakurzonych gościńcach. Toczył się między żywopłotami a rowami, najczęściej ocieniony gałęziami drzew. Poza tym widać było, że chorąży naprawdę dba o interesy pana Harkera, za każdym razem bowiem, gdy wóz podjeżdżał do jakiejś gospody (zdarzyło się to nie raz), chorąży sam złaził z wozu i zaopatrzywszy się w butelkę ruszał dalej w drogę. Bez mapy tej części hrabstwa Middlesex trudno opisać skomplikowane wędrówki chorążego, a mój wydawca nie chce zgodzić się na takie zwiększenie kosztów książki. Wystarczy więc, jeśli powiem, że wkrótce po zapadnięciu zmroku wóz zatrzymał się na drodze prowadzącej przez las. Chorąży zdjął Harkera z wozu i delikatnie położył jego nieruchome ciało przy drodze. Zdziwiłbym się, gdyby się okazało, żeś odzyskał przytomność przed świtem —• pomyślał sobie. Przeszukawszy delikatnie liczne kieszenie śpiącego, znalazł w nich siedemnaście szylingów i osiem pensów w srebrze, po czym wróciwszy na wóz pognał przed siebie. Byłoby nieźle, gdybym wiedział dokładnie, gdzie się znajduję — rozmyślał nasz podoficer — ale oto zakręt. Skręcił i znalazł się nad brzegiem rzeki. W od- i dali świeciły wesoło światła barki mieszkalnej, a bliżej, tak 'blisko, że trudno (było je przeoczyć, uka-, zały się trzy osoby — dama oraz dwóch dżentelmenów — idące w jego kierunku. Brand zawierzył mrokom nocy i pojechał im naprzeciw. Jeden z dżentelmenów, mężczyzna tęgi, kroczył środkiem drogi. Podszedłszy bliżej uniósł laskę nakazując woźnicy, by się zatrzymał. — Dobry człowieku, czy nie widzieliście gdzie wozu pocztowego? Było ciemno, ale chorążemu zdawało się, że szczuplejszy z panów zrobił ruch ręką, jakby chciał prze* *"" rwać swemu towarzyszowi, stwierdziwszy jednak, że nie zdąży, usunął się na bok. W innej sytuacji chorąży Brand zwróciłby na tę okoliczność uwagę, teraz jednak zajęty był grożącym mu niebezpieczeństwem. — Czy nie widziałem wozu pocztowego? — powtórzył głosem bardzo niepewnym. — Nie, proszę pana. — Aha! — przyjął do wiadomości tęgi jegomość i zszedł z drogi, by przepuścić chorążego. Dama wpatrywała się w wóz z oznakami szczególnego zainteresowania; szczuplejszy pan wciąż trzymał się w cieniu. Diabeł wie, co oni zamierzają — pomyślał chorąży i obejrzawszy się za siebie zobaczył trójkę jak gdyby naradzającą się pośrodku drogi. Nawet najodważniejsi bohaterowie w mundurach nie dorastają niekiedy do swej reputacji i zdarzyć się może, że strach zamieszka w najśmielszym sercu. Słowo „detektyw" wyrwało się bełkotliwie z ust chorążego, który nie szczędząc bata uciekł drogą nadbrzeżną w kierunku Great Haversham, zmuszając szkapę pocztową do galopu. Błysnęły i zgasły światła łodzi mieszkalnej i z wolna cichł tupot kopyt, aż wreszcie zamarł w oddali. Trójkę nad brzegiem rzeki znowu otoczyła cisza. — Rzecz to naprawdę niezwykła — zawołał szczuplejszy z panów —• ale to przecież ten właśnie wóz! — A ja widziałam fortepian — oświadczyła panna. •— Tak, to niewątpliwie ten właśnie wóz, ale o dziwo, woźnica inny. — Musi być ten sam, mój Gideonie, musi — stwierdził tęgi jegomość. — A wiec dlaczego uciekał? — spytał Gideon. — Zapewne koń poniósł — powiedział ziemiański radykał. — Bzdura! •— opierał się Gideon — słyszałem, jak strzelił z bata. Niesłychane. To przekracza ludzkie pojęcie. — Coś wam powiem — wtrąciła się panna. — Skręcił za róg. A gdybyśmy tak poszli... jak to się mówi w książkach... po jego tropie? Może jest tam jakiś dom, może go ktoś widział? — Możemy to zrobić dla samej zabawy — poparł ją Gideon. Zabawa polegała, jak się zdaje, po prostu na bliskości panny Hazeltine. Wuj Ned, dla którego przyjemności te były niedostępne, od samego początku uważał wycieczkę za beznadziejne przedsięwzięcie, a gdy stwierdził, że grozi mu krążenie w ciemności między ogrodzeniem z jednej strony a żywopłotem i rowem z drugiej, w ciemności bez śladu żywego człowieka, nasz radykał przystanął. — Zawracanie głowy, to nie ma żadnego sensu — oświadczył. Gdy ustały odgłosy dudnienia kopyt, zatrwożył ich inny dźwięk. — Cóż to znowu? — zawołała Julia. — Pojęcia nie mam — odpowiedział Gideon. Starszy pan wyciągnął swą laskę jak rapier. — Gid! — zawołał — Gid, ja... — Ach, panie Forsyth! — krzyknęła panna. — Ani kroku. Przecież pan nie wie, co to może być. To może być coś strasznego. — Niechby to był sam diabeł — wyrwał się Gideon. — Muszę sprawdzić. .—r- Gid, uważaj! — upomniał go wuj. Młodzieniec zaczął zbliżać się do źródła dźwięków ponad wszelką wątpliwość złowieszczych. Zdawały się być połączeniem ryku krowy, syreny okrętowej używanej w czasie mgły i brzęczenia komara, a zdumiewający sposób ich wydawania powiększał jeszcze przerażenie. Na skraju- rowu leżało coś ciemnego, przypominającego ludzkie kształty. — To człowiek — stwierdził Gideon — to tylko człowiek. Zdaje się, że śpi, bo chrapie. Hola! — dodał. — Coś mu się chyba stało, bo się nie budzi. Gideon wydobył zapałki i w ich blasku rozpoznał jasnowłosą głowę Harkera. - — Przecież to nasz woźnica, pijany jak bela. Teraz już wszystko rozumiem. — I gdy reszta towarzystwa podeszła bliżej, przedstawił im własną wersję wypadków, bardzo zbliżoną do prawdziwej. — Pijane bydlę! —stwierdził wuj Ned. — Zaciągniemy go pod studnię i otrzyma zasłużoną karę. — Nic podobnego! — zaprotestował Gideon. — Nikt nie powinien nas widzieć razem. Co więcej, jestem mu bardzo wdzięczny, bo stała sią rzecz najlepsza, jaka tylko mogła się zdarzyć. Wydaje mi się, wuju, na Boga, jestem pewny, że się go pozbyłem. —- Kogo? — zapytał ziemiański radykał. — Kłopotu! — krzyknął Gideon. — Ten osioł ukradł wóz razem z nieboszczykiem. Co ma zamiar zrobić z trupem, nic mnie nie obchodzi i wiedzieć nie chcę
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.