Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
.. W lesie obok bagna stoi stodółka, tam będzie bezpieczniej — rzekł.
W niedużej stodółce zapchanej sianem było zacisznie i chłodnawo. W głębi, w k±cie, rozesłane były dwie płachty parciane. Dwa kożuchy porz±dnie zwinięte leżały na nich zamiast poduszek. Obok stało wiadro wody i dzban z drzewa lnzostowego napełniony kwasem.
Przenie¶li¶my rannych.
— Może s± głodni? — spytał bartnik. — Przy posłaniu położyłem chleb i słoninę, a jak żona wydoi krowy, to przyniesie im mleka.
245
m
Trzeba było co prędzej wiać, żeby nie rozmin±ć się z naszym oddziałem w umówionym miejscu. Ale chociaż zrobili¶my dla rannych wszystko, co było w naszej mocy, czuli¶my się wobec nich niezupełnie w porz±dku. Pozostawiali¶my ich b±dĽ co b±dĽ własnemu losowi w obcym i wrogim otoczeniu.
Timoszkin chyba nas zrozumiał:
— Żegnajcie — powiedział bladymi, popękanymi wargami. — Dziękuję ci, Czubuk, i tobie, chłopcze. Może los pozwoli, że jeszcze się kiedy¶ spotkamy.'
Samarin, najbardziej osłabiony, otworzy! oczy i życzliwie skin±ł nam głow±. Cyganek milczał, wsparty na łokciach, patrzył na nas poważnie i jak gdyby się do czego¶ u¶miechał.
— A więc wszystkiego najlepszego, chłopcy — rzekł Czubuk. — Wracajcie do zdrowia i sił... Gospodarz to człowiek godny zaufania, nie zrobi zawodu. Bywajcie zdrowi...
Odwrócił się do wyj¶cia, zakaszlał gło¶no i spu¶ciwszy oczy wyszedł stukaj±c fajk± o kolbę karabinu.
— Towarzysze! — gło¶no i dĽwięcznie zawołał za nami Cyganek. — Życzę wam szczę¶cia i zwycięstwa!
Brzmienie jego głosu kazało się nam zatrzymać. Obejrzeli¶my się od progu.
— Życzę wam zwycięstwa nad wszystkimi białymi, jacy tylko s± na ¶wiecie — dodał Cyganek wyraĽnie i dobitnie i czarna jego głowa powoli opadła na miękk± baranicę.
ROZDZIAŁ VIII
Rudy od słońca, piaszczysty brzeg nikn±ł w wodzie, która na płyciznach skrzyła się drobniutk± fal±. Koło brodu nie zastali¶my nikogo.
— Widocznie już przeszli — wywnioskował Czubuk. — Nic strasznego... Powinna tu być gdzie¶ niedaleko opuszczo-n;i rogatka i nasi chyba tam zrobi± postój.
— Wyk±pmy się, Czubuk — zaproponowałem. — Nie potrwa to długo. Patrz, jaka ciepła woda.
— Nie można się tu k±pać. Miejsce otwarte.
— To i co, że otwarte?
— Jak to co? Nagi przestaje być żołnierzem. Na nagiego wystarczy mieć kij. Podejdzie teraz, dajmy na to, do brodu Kozak, porwie ci karabin i zrób mu co¶. Zdarzył się taki wypadek pod Choprem. Nie dwóch, ale cały oddział — ze czterdziestu ludzi poszło się k±pać. Nadjechało pięciu Kozaków i jak zaczęli kropić z karabinów. Co się tam działo! Jednych pozabijali, inni uciekli na drugi brzeg, a potem nago tułali się po lesie. A wsie w tych stronach s± bogate... kułackie. Gdzie się który jiokazał, zaraz wszyscy wiedzieli, że bolszewik, bo nagi.
A jednak udało mi się namówić Czubuka. Oddalili¶my się od brodu i w osłoniętym miejscu, pod krzakami, wyk±pali¶my się szybko. Nasadziwszy na bagnety przewi±zane rzemieniem spodnie i buty, przeszli¶my na drugi brzeg. Po k±pieli karabin wydawał mi się lżejszy i chlebak mniej uwierał. Pomaszerowali¶my żwawo skrajem lasu w kierunku widniej±cej z dała chałupki. Była pusta, szyby wyjęto z okien, nawet kocioł wyłamano z kuchennego pieca. Widać, że przed opuszczeniem domu gospodarze zabrali wszystko, co się dało.
Czubuk, mruż±c oczy, ostrożnie obszedł chałupę wokoło, włożył dwa palce do ust i gwizdn±ł przeci±gle. Echo długo obijało się po lesie, rozsypało się trelem, coraz bardziej słabn±c pl±tało się w g±szczu monotonnie szumi±cego listowia, aż umilkło. Nie było znik±d odpowiedzi.
246
247
— Czyżby¶my ich wyprzedzili? Nie ma rady, musimy na nich zaczekać.
Wybrawszy cieniste miejsce pod krzakiem, z dala od drogi, położyli¶my się. Był upał. Zwin±łem płaszcz, umie¶ciłem go sobie pod głow±, zdj±łem też skórzan± torbę, by nie zawadzała. W trakcie marszów i noclegów na wilgotnej ziemi skóra wytarła się i spłowiała.
Miałem w torbie scyzoryk, kawałek mydła, igłę, szpulkę nici i przypadkowo znaleziony ¶rodek słownika encyklopedycznego Pawlenkowa.
Encyklopedia to ksi±żka, któr± można czytać wielekroć, bo i tak wszystkiego się nigdy nie zapamięta. Dlatego miałem j± zawsze przy sobie i nieraz na postojach w jarze lub w lesie wyci±gałem pogniecione kartki i czytałem po kolei jak szło. Były tam biografie mnichów, królów, generałów, przepisy na sporz±dzanie laku, terminy filozoficzne, wzmianki o minionych wojnach, dzieje jakiego¶ nie znanego mi dot±d państwa Costarica i, obok nich, sposób preparowania nawozu z ko¶ci zwierz±t. Czytaj±c tę encyklopedię od litery C do R, bo tyle tylko znalazłem, zdobyłem mnóstwo przeróżnych, potrzebnych i niepotrzebnych wiadomo¶ci.
Przed kilku dniami, id±c na posterunek, w po¶piechu wsadziłem do torby kawałek razowego chleba. Teraz stwierdziłem, że chleb pokruszył się, zwilgotniał i posklejał kartki słownika. Wytrz±sn±łem zawarto¶ć torby na trawę i dłoni± zacz±łem oczyszczać j± od wewn±trz. Niechc±cy zaczepiłem palcem o odgięty brzeg skórzanej podszewki.
Obróciwszy torbę pod ¶wiatło, spostrzegłem, że spod odstaj±cej skóry wygl±da biała kartka papieru.
Zaciekawiony oddarłem podszewkę i wyci±gn±łem plik papierków. Rozprostowałem pierwszy lepszy. U góry widniał herb ze złoconym dwugłowym orłem, a pod nim napis złotymi literami: „¦wiadectwo".
248
Zostało ono wydane wychowankowi drugiej kompanii Korpusu Kadetów im
|
WÄ…tki
|