ďťż

A te katakumby sięgały dalej i głębiej niż Tevek się spodziewał...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Chyba pół tysiąca trupów dosłyszało jego wezwanie. Reszta obudzonych szkieletów wychodziła z najniższych kondygnacji mrocznych podziemi. Tevek wyczuł, że zmarli Kaettanie dotychczas spali spokojnym snem i nie podobało im się jego wtargnięcie. Wywnioskował, że wielu z nich zmarło śmiercią naturalną. O wiele łatwiej było utrzymać kontrolę nad tymi, którym życie zostało brutalnie odebrane — nad ofiarami przemocy — albo tymi, których zabrała śmierć, zanim pogodzili się ze swymi bogami. Nieprzychylne nastawienie zmarłych Kaettan powodowało, że ich ruchy nie były płynne. Ale Tevek smagał ich biczem swej woli i bezlitośnie popędzał do przodu. Chciał widzieć, jak ci nędzni wieśniacy leżą u jego stóp i błagają o litość, której i tak by im nie okazał. — Pozostańcie na swoich miejscach! — rozległ się głośny rozkaz Ranjau, kiedy stojący za nim ludzie zaczęli wycofywać się na widok tej makabrycznej sceny. — Jest powiedziane, że kiedy umrze czarownik, jego magia zginie razem z nim. Zabić larwę Seta! — Podniósł miecz i rzucił się ku Tevekowi. Kilku zachęconych słowami komendanta wojowników ruszyło do walki. Natychmiast starli się z pierwszymi szeregami niesamowitego oddziału Teveka. Rozległ się chrzęst i trzaskanie napotykających na miecze kości. Kaettanie podjęli walkę z armią swych przodków. Stal ich mieczy łamała ostre jak szpony palce, ostrza odcinały wyciągające się ku nim kości rąk. Ale makabryczna determinacja szkieletów niweczyła w kaettańskich wojownikach ducha walki. Zanim zdołali dotrzeć do Teveka, każdego z nich już otaczały drapiące na oślep szpony i klekoczące zęby. Nawet odcięte kończyny chwytały i szarpały ich nogi, rozrywając je do żywego mięsa. Z ran wypływała krew. Łucznicy założyli zakończone żelaznymi grotami strzały i wymierzyli je w Teveka. Zabrzęczały zwolnione cięciwy i salwa poleciała w kierunku nekromanty. Niepewny trwałości swego ochronnego koła, Tevek szybko przykucnął za ścianą stojących przed nim szkieletów. Strzały przeleciały nad nim. Zatrzymały się na kościach i kamiennych ścianach, nie czyniąc mu żadnej szkody. Jego umysł zdekoncentrował się na chwilę, ale szybko odzyskał kontrolę. W tym czasie z niższych poziomów wyszło więcej trupów, które zasiliły szeregi przeżartych przez robaki towarzyszy. Wojownicy Ranjau zaczęli jęczeć, kiedy zimne ręce powaliły ich z nóg i na wpół zepsute zęby zanurzyły się w ich ciele. Kilku krzyknęło z przerażeniem i próbowało uciekać, ale przewracali się na śliskich kałużach krwi. Inni potykali się o chwytające za stopy odcięte kończyny. Ich błagalne modlitwy do Mitry tonęły w wypływającej z rozszarpanych gardeł krwi. Wkrótce cała podłoga zabarwiła się na czerwono. Pozbawiona wszelkich emocji kolumna bezlitośnie posuwała się do przodu. Trzej kapłani wraz z grupą łuczników zostali otoczeni i rozerwani na kawałki. Ranjau poległ ostatni. Ostrze jego własnego miecza rozłupało mu czaszkę, kiedy dwóch trupich wojowników chwyciło go za rękę, w której trzymał oręż. Miecz upadł na podłogę, głucho zabrzęczał na kamieniach i zaraz trysnęła na niego fontanna krwi z rozerwanego gardła komendanta. Tevek nie ruszał się z miejsca. Jego oczy pozostawały bez wyrazu, a blade usta były mocno zaciśnięte. Utrzymanie drużyny trupów w posłuszeństwie kosztowało go wiele wysiłku. Wyszedł ze swego koła i z pogardą splunął na zwróconą do góry twarz Ranjau. Ani tajańskie kuźnie, ani modlitwy do Mitry nie obroniły go przed powstałymi z grobów. — Naprzód — polecił cicho tłoczącym się w korytarzu trupom. Skierował swe myśli do każdej istoty, jaka była w katakumbach. — Zabijcie tych, którzy żyją na górze. Potem powróćcie tutaj, na swoje miejsce spoczynku, i śpijcie dalej. Po jego ciele spływał pot, jakby stał w strugach deszczu, ale miał baczenie, by wszyscy wykonali jego rozkaz. Wszyscy, prócz jednej. Kiedy jego ponury wyrok dosięgnie kaettańskich wieśniaków, tutaj, między zmarłymi będzie mógł ugasić pragnienie i zaspokoić apetyt. Następnie, zanim wyruszy w dalszą drogę do Mosiężnego Miasta, miał zamiar pozwolić sobie na chwilę zabawy. Myślał o Beladah, która leżała martwa w świątyni na górze. Ona też usłyszała zaklęcie nekromanty i była gotowa wykonać jego rozkaz, ale ją zachował na później. Czekał, aż zimne i stęchłe powietrze śmierci ochłodzi jej ciało i pozbawi je kolorów życia. Wtedy dozna z nią przyjemności, o jakich mógł marzyć tylko nekromanta. Ze świątyni na górze dobiegły go wołające o litość jęki mordowanych. To wskrzeszony legion wypełniał swoją misję. Odgłosy te wypełniły mu uszy upajającą muzyką, a na jego bladej twarzy pojawił się pełen okrucieństwa uśmieszek
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.