ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Wracam za t y d z i e ń " - rzucił na odchodnym Jimowi i chciał ruszyć,
- Poczekaj! - krzyknęła Lollie.
Sam westchnął zastanawiając się, czego teraz zapomniała. Przecież skończyła właśnie dziesięciomi nutowe pożegnanie /każ-dym żołnierzem w obozie.
Jim uśmiechnął się i zagwizdał. Z pobliskiego drzewa sfrunął szpak i usiadł Lollie na głowie.
- Kra! Sam tu jest! Przynieście łopatę!
- W porządku, teraz jestem gotowa - zakomunikowała i sięgnęła do kieszeni po smakołyk.
Sam stał przez chwilę jak zamurowany.
- Na co czekasz? -Zapylała i dała szpakowi kolejny orzeszek. Ptak połknął go w okamgnieniu i posłał Samowi spojrzenie, które przypominało chytry uśmiech.
- Ten ptak nic jedzie i nami - oznajmił S a m przez zaciśnięte zęby. Ból rozsadzał mu głowę.
- Oczywiście, że jedzie. Jim mi go podarował. Z pięściami gotowymi do wałki Jankes odwrócił głowę. Zabije
Jima, zaciśnie palce wokół jego gardła i zadusi zdrajcę, który był kiedyś jego najlepszym przyjacielem. Żołnierze kręcili się w pobliżu kogutów i zaśmiewali ze
sztuczek, których nauczyła je Eulalia. Sam szukał w tłumie jasnej czupryny przyjaciela, ale Jim już zniknął.
- Myślałam, że się spieszysz - zauważyła Lollie. Sam spojrzał na nią, czerwony od tłumionego gniewu. Eulalia
wierciła się na zgromadzonych zapasach, szukając najwygodniejszej pozycji niczym mityczna królowa Saba.
- Jedno słowo wypowiedziane przez tego potwora z piekła rodem i nie ręczę za siebie... - zagroził Sam przyglądając się szpakowi.
- Dupkek! Ha-ha-ha! -krzyknęła Medusa i zeskoczyła Lollie na ramię.
-Cicho, Medusa! Sam przechodzi dzisiaj trudne chwile
- dziewczyna zwróciła się do ptaka i przyłożyła palec do ust.
- On chyba jest nieszczęśliwy. S a m chwycił kij i szturchnął nim bawołu. W ó z szarpnął do
przodu skrzypiąc i trzęsąc się na ręcznie wykonanych kołach.
- Kra! Ratujcie nieszczęśnika! Sam wolno odwrócił głowę.
- Cicho! - powtórzyła Lollie do Medusy, spojrzała na Sama i wzruszyła ramionami.
Mężczyzna wrócił do powożenia. Wiedział, że zachowuje się wyjątkowo opryskliwie, ale się tym nie przejmował. Głowa go bolała, skulił więc tylko ramiona i prowadził dalej bawołu kamienistą drogą. Cztery dni, pomyślał, jeszcze lylko cztery dni i będzie po wszystkim. Pomęczy się jeszcze cztery dni z Lollie LaRue i tym cholernym ptakiem, a potem życie wróci do normy. Znikną leż jego kłopoty.
Późnym popołudniem, kiedy idący z tyłu bawół po raz szósty zwalił swe potężne eiełsko na ziemię, Sam zaczął powątpiewać, czy cokolwiek podczas tej drogi potoczy się zgodnie z planem. Opuszczali obóz pośród piekielnego wrzasku tego przeklętego ptaka i niewybrednych wyzwisk miotanych pod jego adresem. Po dwóch godzinach podróży górską, kamienistą ścieżką bawół
276
277
ciągnący wóz widać zdecydował, że jesi zmęczony i runął na ziemię niczym manwy słoń.
Choć S a m ciągnął go za uprząż, zwierzę ani drgnęło. Poszedł wiec po zapasowego bawołu i odwiązał go ryzykując wcześniejszą zmianę. G d y nowy bawół zasiał już zaprzężony, szturchnął go kijem i zawiedziony obserwował, jak zwierzę poczuwszy ciężar natychmiast kładzie się na ziemi.
Po dziesięciu mi nulach przeklinania, ciągnięcia za uprząż i poklepywania kijem udało się im ponownie r u s z y ć * . S a m trzymał powróz i nie zważając na łomotanie w głowie szedł obok zwierzęcia. Lollie siedziała na wozie i podśpiewywała sobie wesoło wraz ze szpakiem. Droga robiła się coraz bardziej kręta, pod kołami zgrzytały kamienic, a do tego zerwał się nagle wiatr. Mężczyzna spojrzał na zachód, gdzie nad horyzontem zaczęły się gromadzie ciemne chmury. Tylko deszcz był im potrzebny do szczęścia...
Chmury napływały powoli, choć nie lak wolno, jak ruszał się ich flegmatyczny bawół. Nawet muły były mniej uparte od tych potworów. Po kilku zakrętach droga się nieco wyrównała. Po prawej stronic pojawił się wysoki las. a po lewej poletko ryżowe. Bawół ciągnący wóz spojrzał tylko na m ę t n ą wodę zalegającą poletko, ryknął przeraźliwie, aż zadrżała ziemia, po czym skręcił ostro w lewo i wyszarpnął powróz z rąk Sama. Kiedy poczuł się wolny, pobiegł truchtem razem z wozem na kąpiel błotną.
- Sam- Sam! Co on robi? - krzyczała Lollie klęcząc na wozie. Mężczyzna dotarł na skraj poletka w chwili, gdy koła wozu zniknęły w gęstym błocie.
- Do diabła z tym! - Wszedł za pojazdem w błotnistą maź.
- Sam,..
- Czego?
- Wóz tonie.
- Chyba widzę! - Podszedł do zwierząt, żeby je odczepić. zanim zdecydują się tarzać w trzęsawisku. Gdy już odwiązał oba. oparł się o wóz i westchnął z ulgą.
Pojazd zapadł się jeszcze trochę, a S a m ukucnął w wodzie
niemal po ramiona i starał się zbadać, jak głęboko zaryły się koła. W ó z nagle poruszył się i n a d mężczyzną pojawiła się jasna głowa.
- Co robisz?
- Babki z błota - skrzywił się z irytacją. - A myślisz, że co. do diabła?
- Nie wiem, gdybym wiedziała, nie pytałabym.
- Kra! S a m tu jest Przynieście łopatę!
- Nie możesz zaniknąć mu dzioba?
- Cicho, Medusa. Sam jest wściekły.
- Wściekły Sam! Wściekły Sam! Mężczyzna uderzył pięścią o wodę wyobrażając sobie, że to
głowa Medusy, i dalej szukał r ę k ą obręczy koła. Tkwiła pod wodą w trzydziesiocentymetrowej warstwie błola. klóre na szczęście było w tym miejscu dość miękkie i rzadkie. Istniała więc szansa, że sam zdoła wyciągnąć pojazd.
- Wejdź mi na plecy, to cię zaniosę na brzeg.
- Medusa, bądź cicho - Lollie ostrzegła ptaka i przeszła na skraj wozu. Oplotła go nogami w pasie i oparła na jego plecach. Przy okazji kompletnie zakryła mu dłonią oko.
- Nic nie widzę - odezwa! się Jankes przez zaciśnięte zęby.
- Przepraszam. - Eulalia przesunęła ręce niżej i ścisnęła za szyję. Sam wyczuł dziób ptaka tuż koło swego ucha
|
WÄ
tki
|