Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Dobrze wiem, że jest póĽno, przypominałe¶ mi o tym z dziesięć razy. Pytałam, czy
chcesz się kochać.
— Z tob± doprawdy można dostać szału — mrukn±ł, przyci±gaj±c j± do siebie. Poczuła jego kolano na swoim
25
abfitym udzie i w tej akurat chwili rozległo się lekkie pukanie do drzwi.
— Tatusiu?
Otwarte ramiona Renee — chciała wła¶nie obj±ć smukłe biodra męża — opadły na poduszkę ciężko jak kamienie. Philip natychmiast usiadł, z napięciem wpatruj±c się w ciemno¶ć, z której po krótkiej chwili wyłoniła się sylwetka Debbie, jego nastoletniej córki.
— Co się stało, dziecinko? — Czuło¶ć, z jak± zadał to pytanie, sprawiła, że Renee poczuła się momentalnie usunięta ze swego miejsca. Jakby była intruzem, który przez pomyłkę trafił do jego łóżka. — Dlaczego nie ¶pisz, córeczko?
— Miałam taki zły sen — zaszemrał drż±cy głosik. Było w nim tyle udanej trwogi, że nawet Renee w pierwszym odruchu serca zapragnęła przytulić do piersi to przerażone biedactwo, pocieszyć je i uspokoić. Zmroził j± dopiero chytry półu¶mieszek, którego mała spryciara nie umiała skutecznie ukryć. O, nawet w ciemno¶ciach można było dostrzec w jej oczach m¶ciw± determinację.
— Opowiesz mi o tym?
No proszę! A któż to przed chwil± marzył jedynie o spaniu?
— Och, tato, to było straszne — jęknęła Debbie, drż±c na całym drobniutkim ciele. Nie wygl±dała na swoje szesna¶cie lat. Łaskawie pozwoliła ojcu otoczyć się ramionami. — Mieli¶cie wypadek samochodowy, ty i Renee.
Znów ta „Renee"! Debbie uparcie wymawiała to imię z francuska, choć za każdym jej przyjazdem na wakacje (z Bostonu, gdzie mieszkała z matk±) Renee wygłaszała tę sam± żartobliw± mówkę: Nie jestem „Renee"; „Renee" to rym do „ole", a ja jestem „Renee", rym do „dyni". Ale gdzie tam! Do ciebie można mówić jak do słupa, my¶lała z rosn±c± irytacj±.
— Jechali¶cie strasznie szybko i ryzykownie — mówiła tymczasem Debbie, nie¶wiadoma wewnętrznych odżywek macochy. — To nie ty prowadziłe¶, tylko Renee...
— Komediantka — mruknęła Renee.
26
— Przy drodze stały znaki ostrzegawcze „niebezpieczne zakręty", ale...
— Ale j a przecież zawsze lekceważę takie znaki — warknęła Renee, nie kryj±c już teraz sarkazmu. — Nie lubię tych namalowanych zakrętasów. Nigdy nie lubiłam.
Debbie zacięła usta, tak że pozostała z nich ledwie kreseczka.
— Cieszę się, że cię to bawi — o¶wiadczyła z heroicznym stoicyzmem. — A je¶li przeszkadza ci moja obecno¶ć, to bardzo przepraszam. Pójdę do swego pokoju.
— Nonsens! — Philip czym prędzej znów przygarn±ł córkę, żonę natomiast dosłownie zmiażdżył spojrzeniem.
— Ty nam nigdy nie przeszkadzasz, złotko. Pamiętaj, że to twój dom.
I na tym polega mój koszmar, westchnęła w duchu Renee. Ogarnęła j± w¶ciekło¶ć, gdy Philip zacz±ł przekonywać Debbie, że musi opowiedzieć mu swój sen do końca.
— Widziałam, że jeste¶cie w niebezpieczeństwie — kontynuowała ta mała zgaga, pozwoliwszy mu się udobruchać.
— Wiedziałam, że je¶li ona nie zwolni...
Aha, „ona"! Teraz już zostałam kobiet± bez imienia!
— ...wpadniecie do oceanu.
— I cóż zrobiła ta „ona"?
— Renee! — sykn±ł Philip.
— Próbowałam was ostrzec, wołałam: „Renee, Renee"...
— Widocznie my¶lałam, że to nie do mnie! Debbie pu¶ciła to mimo uszu.
— Ale ty mnie nie słuchała¶. Wóz pędził coraz szybciej i w końcu stoczył się w przepa¶ć, a ja... ja nie mogłam nic zrobić! Musiałam bezradnie patrzeć, jak się obija o skały. Zaczęłam krzyczeć...
— Moje kochane biedactwo. — Philip zdawał się wierzyć w każde najgłupsze słówko tej smarkuli.
— Och, tatku! Pobiegłam tam, ile sił, i wyci±gnęłam cię z wraku. — Nie do wiary! W oczach Debbie zal¶niły prawdziwe łzy! — Renee nie żyła — dodała jakby mimochodem.
27
— Och, no więc nie był to znów taki koszmar — roze¶miała się Renee, aczkolwiek do¶ć cierpko,
— Nie rozumiem — Debbie wydęła usta — dlaczego jeste¶ taka zło¶liwa.
— Zawsze jestem zło¶liwa, gdy po upadku w przepa¶ć pozostaje ze mnie zimny trup.
— Przecież to tylko sen.
— Uhm — potwierdziła Renee bez cienia w±tpliwo¶ci co do uczuć pasierbicy. — Niestety, to tylko sen.
— Czujesz się lepiej, córeczko? — troskliwie wł±czył się Philip.
„Córeczka" wzruszyła ramionami, po czym omdlałym ruchem złożyła głowę na jego nagiej owłosionej piersi.
— Tak się o ciebie bałam, tatusiu — wyznała żałosnym szeptem. — Czułam się taka bezsilna! Bo co mogłam zrobić, kiedy ona mnie nie słuchała? — Teraz zaczęła już płakać.
— Wiesz co? Pójdę do kuchni i zrobię nam po kubku pysznej czekolady! — zawołał Philip tak rze¶ko, jakby nie był to ¶rodek nocy. Jego córka natychmiast podniosła głowę i z u¶miechem triumfu popatrzyła w stronę złej macochy, która nagle zamilkła z półotwartymi ustami. — Pamiętasz, jak to było dawniej? — uspokajaj±co gruchał czuły tata. — Zawsze gdy przy¶niło ci się co¶ złego, szli¶my we dwoje do kuchni na filiżankę pysznej gor±cej czekolady.
— Pamiętam! Siedziałe¶ przy mnie, dopóki wszystkiego nie wypiłam. Aż do ostatniej kropelki. Ale że ty to pamiętasz?
— Ja wszystko pamiętam, dziecinko. Każdy zły sen i każde twoje kichnięcie. Zobaczysz, za chwilkę oczka ci obeschn± i zaczniesz się ¶miać. Tatusiowa czekolada działa cuda
|
WÄ…tki
|