ďťż

Później, po Szczęśliwej Godzinie, kosztowało to już ćwierć dolara...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Kobiety nie miały prawa wstępu. Gdy Jake, Sammy i Cole weszli do środka, lokal był wypełniony po brzegi. Każdy z obecnych tam mężczyzn sprawiał wrażenie, jakby pożegnał się z trzeźwością dobrych parę godzin temu. Morskie opowieści - anegdoty o tematyce morskiej i lotniczej, z których niektóre mogły mieć nawet niejakie oparcie w faktach - serwowano gromkim głosem słuchaczom, którzy siedzieli nie dalej niż pół metra. Zgodnie z relacją Węża na barze na brzuchu leżał nieprzytomny facet. Między pośladki ktoś wetknął mu wisienkę do koktajlów. - Czemu ułożyliście go właśnie na brzuchu? - spytał Grafton. - Jezu święty, Jake - jęknął Mały Augie. - Gdzieś ty się wychował? Każdy wie, że pijanego kładzie się twarzą do dołu po to, by nie udławił się własnymi rzygowinami. Nie uczyli cię tego w skautach? - Bardzo pomysłowe - zgodził się Jake, biorąc pełną szklankę z rąk swego rozmówcy, który miał ich aż dwie, i opróżniając ją do połowy. Potem oddał mu szklankę z powrotem. - To miało być dla Szalonego Jacka, Grafton. Jeśli zechcesz więcej, daj mi tylko znać. - Dziękuję. Lundeen wyciągnął rękę ponad golasem i szarpnął barmana za rękaw. - Szkocką z lodem. - A zerknąwszy na Graftona i Cole'a, dodał: - Trzy. Popijając alkohol przypatrywali się temu, co działo się wokół atrapy fotela pilota, umieszczonego na specjalnych wspornikach przy tylnej ścianie pomieszczenia. Urządzenie to znane było powszechnie jako „bestia". Sprężone powietrze przesuwało atrapę kabiny kilka metrów do przodu przez otwarte drzwi balkonowe. Tam też następował gwałtowny spadek i szyny kończyły się nad stawem. Jedynym sposobem uniknięcia wrzucenia do wody było umiejętne posłużenie się umieszczonym przed fotelem drążkiem, uruchamiającym specjalny, przyczepiony do sprężyny hak, który zaczepiając o linkę rozciągniętą w poprzek toru przesuwania się fotela, zatrzymywał go, nim zdążył się przechylić. Wymagało to błyskawicznej reakcji. Tej nocy maszyneria nie próżnowała i raz po raz lądował w wodzie kolejny śmiałek przy akompaniamencie okrzyków „Przesmarowanie!" ze strony rozochoconej gawiedzi. W środku pojawił się Ferdynand Magellan wraz z jakimś facetem, którego Jake nie znał, i podszedł do nich. Nieznajomy okazał się nowym pilotem. Miał wygląd dwudziestolatka i emanowała z niego taka niewinność, że nikt nie miał wątpliwości co do jego przyszłych losów - stanie się ofiarą wszelkiego rodzaju żartów. W trakcie rozmowy Jake spostrzegł Kowboja, który wyrósł nagle obok nich. - Masz już dość gry? - zagadnął go. Parker pokręcił głową, wyraźnie niezadowolony. - Skądże, tylko te cholerne dusigrosze nie chcą za wysoko obstawiać. Spróbuję trochę później. O widzę, że już poznałeś się z Yirgilem. - Jake skinął głową. - A jak tam było w Hongkongu? - zainteresował się Kowboj. - Okay - odpowiedział krótko Jake. - Przeleciałeś coś? - dopytywał się Kowboj. - Jasne - zarechotał Lundeen, a Jake oblał się rumieńcem. Cole przyjrzał im się uważnie. Ten facet ma chyba Roentgena w oczach, pomyślał Grafton. - Mamy tu chętnego do zmierzenia się z bestią! - zawołał tubalnym głosem Kowboj. W jednej chwili tłumek rozstąpił się na boki niczym wody Morza Czerwonego, Parker zaś pochwycił Jake^ za ramiona i pchnął go do przodu. Jake wrzasnął: - Zabierzcie ode mnie tego świrusa! I sami sobie ujeżdżajcie tę cholerną maszynerię! Poczuł, że chwytają go także inne dłonie, unoszą w górę i dźwigają w kierunku bestii. Jake dał w końcu za wygraną, pozwolił się umieścić w fotelu i przytwierdzić pasami, podczas gdy Lundeen wraz z Kowbojem zaczęli manipulować przy wyłącznikach. - Jak się uruchamia to cholerne powietrze? - mruczał Sammy. Prawdopodobnie ktoś wcześniej obrócił gałką w złą stronę, bo zawór nagle otworzył się, zaś sprężone powietrze wyrwało rączkę, która przeleciała przez całą salę, rozbijając lustro za barem. Dwaj stojący przy nim mężczyźni dosłownie w ostatniej chwili zdołali zrobić unik przed nadlatującym pociskiem, zaś barman, który był w tym czasie odwrócony plecami, aż podskoczył do góry na dźwięk pękającego szkła. Zebrani zareagowali na to kolejnym wybuchem radości. - Co za kretyni! - zagrzmiał z boku potężnie zbudowany podoficer. - Odsuń się, Lundeen, zanim kogoś ukatrupisz, i ty także Tex. - Wśród kolejnej lawiny śmiechu Kowboj i Lundeen zostali odepchnięci na bok i zastąpieni przez kogoś, kto miał w tym większą wprawę. W międzyczasie podesłano Jake'owi drinka, by mu skrócić oczekiwanie, aż rączka zostanie ponownie umieszczona na swoim miejscu i zainstalowany nowy pojemnik ze sprężonym powietrzem. Zaczęło go to powoli wciągać. Oparł się wygodnie plecami, wyjął papierosa i jedną stopę oparł o podstawę fotela. - Kiedy się wreszcie z tym uporacie? - Dostrzegł utkwiony w sobie wzrok niebieskich oczu Cole'a, który zdawał się patrzeć na to wszystko bez emocji i z dystansem. Zastanawiał się, jak na Boga, zdoła odbywać codzienne loty z tym facetem? Wzdrygał się wręcz na myśl o tych wszystkich godzinach, które zmuszeni będą spędzać razem. I nagle zauważył, że tamten puścił do niego oko. Jake uśmiechnął się szeroko i wręczył pustą szklankę najbliższemu kibicowi. - Zamierzacie grzebać się z tym całą noc? Mamy bandytów na szóstej godzinie, którzy przelecą przez te drzwi, jeśli wreszcie nie założycie tej rączki. - Kto wystrzeli tego faceta? - krzyknął Lundeen. - A któżby inny, na Boga, jak nie ja - odezwał się ten sam tubalny głos z wyraźnym akcentem południowca. Starszy bosman sztabowy Marion Muldowski postąpił naprzód. Mierzył znacznie ponad metr dziewięćdziesiąt, a jego brzuch przypominał kocioł. Z niezbyt szerokich barków wyrastały potężne ramiona. Bosman Muldowski miał wkrótce zostać chorążym i doszedł do tego, niejako wbrew swojej woli, awansując od zwykłego majtka. Gdy Grafton pojawił się na „Shilohu", Muldowski pełnił już tam funkcję oficera do spraw nadzoru technicznego nad katapultami, a ponadto sam także regularnie wystrzeliwał samoloty. Jego przywódczy charakter budził szacunek wśród oficerów i bezwzględny posłuch u zwykłych marynarzy, traktujących go z mieszaniną respektu i bojaźni. Opowiadano nawet, że czasami szef pokładu startowego przejęzyczał się na widok Muldowskiego, zwracając się do niego per „sir". - Jesteś gotów? - ryknął. Jake zdjął nogę z oparcia i mocniej zacisnął pasy umocowane na ramionach
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.