ďťż

Później, kiedy nabrałem pewnej wprawy, uważałem się raczej za upiornego rekina, który krąży w poszukiwaniu zdobyczy, z łatwością prześlizgując się przez ściany,...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Świat Holoków był - w tej kwestii Laura nie kłamała - „jednym długim snem”. Był to świat zieleni: nie w odcieniu fasolki albo jabłka Granny Smith czy też tak ciemny jak szpinak Jedyne porównanie, jakie mi się nasunęło, to zielone słońce prześwitujące latem przez drzewo klonowe: jarzące się spody liści - zieleń promienna i pełna. Światło słoneczne bez przerwy łagodnie oświetlało cały teren - sieć przezroczystych kopuł i tuneli, płytkie strumienie baniek, które wirowały pod giętkimi pasażami i sufitami niczym płynna izolacja. Wszystko się poruszało. Nie było to kiwanie, które odczuwasz w łodzi, lecz taniec wodorostów unoszonych najdelikatniejszym prądem, uginających się wraz z nim. Cały świat Holoków się kołysał. A mimo to wszędzie panowała idealna wręcz cisza. Wszechobecne uczucie trwałości. Każde pomieszczenie, przez które przechodziłem, wydawało się istnieć od zawsze. Aura niewyobrażalnego spokoju. Laura twierdziła, że uczucie jest niesamowite, Saul - że straszne. Żadne z nich nie powiedziało mi, że jest piękne. Nade mną przesunął się jakiś cień. Spojrzałem w górę i zobaczyłem wielkiego białego węża, który zwijał się hipnotycznie ponad kopułami. Spod ogona wysuwały się tańczące powoli bańki powietrza. Właśnie te stworzenia Holokowie nazywali Matkami. Reprezentowały jeden z dwóch gatunków istot wodnych i były na planecie jedynymi przedstawicielami płci żeńskiej, tak jak wspominała Laura. Niektóre podane przez nią fakty okazały się prawdziwe. Kiedy obserwowałem wężycę, dostrzegłem dwóch Holoków. Podpłynęli powoli w górę, aby ją powitać. Obaj chwycili się rękoma za środek jej ciała niczym za kłodę spływającą w dół rzeki. Później doszło do tak cudownego i nieoczekiwanego zdarzenia, że chociaż byłem jego świadkiem, nie wierzyłem w nie. Biała wężyca odwróciła głowę w zielonej galaretce, po czym zwinęła się, tworząc elipsę. Chwyciła w pysk własny ogon i otoczyła Holoków, którzy przez moment przypominali dzieci pływające nago w basenie wewnątrz wielkiej białej dętki. Ciało wężycy nagle napęczniało jak napełnione powietrzem i - równocześnie - zaczęło się obracać coraz szybciej, aż zmieniło się w zamazaną białą plamę, upodabniając się do wirującego na stole bączka. Kręciła się tak szybko, że jej skóra zaczęła się jaskrawo świecić, aż naraz katapultowała się w górę, zostawiając za sobą smugę światła. Jarzyła się niczym powidok płomienia przy siatkówce oka, po czym zanikła stopniowo (od podstawy w górę), aż galaretka na powrót stała się zielona i nieruchoma. Odniosłem wrażenie, że zawsze taka była. Przez minutę gapiłem się w miejsce zniknięcia wężycy. Gdybym mógł, potrząsnąłbym głową. Mimo iż wydarzenie było niezmiernie osobliwe, wydało mi się w jakiś nieokreślony sposób znajome. Odczułem coś w rodzaju deja vu, zamajaczyło mi jakieś stare wspomnienie, którego już nie pamiętałem. Przypomniałem sobie, co mówiła Laura o latających spodkach: „Nie są dyskami, lecz rurami... Wyobraź sobie dziecko w pustej oponie staczającej się ze wzgórza”. „Chryste” - pomyślałem. Dokładnie o to chodzi. To jest ich latający spodek. Nie maszyna, lecz stworzenie. Żywa istota! Smoki są taksówkami do podróży w czasie! Nagle zobaczyłem trzeciego Holoka. Schodził zielonym korytarzem. Był zamyślony i poruszał się jak ktoś, kto musi gdzieś dojść, ale nie spieszy mu się. Przypominał lwa na sawannie: pełne gracji, majestatyczne zwierzę, stąpające powoli i bez lęku, ponieważ nie ma żadnych naturalnych wrogów. Podążyłem za Holokiem korytarzem, którego ściany na wysokości barków zdobiły wnęki. Leżały w nich rzędy prostokątów, które wyglądały jak baloniki z białej czekolady hershey. Mój przewodnik, nawet nie przystając, porwał jeden z nich i pożarł błyskawicznie, wyraźnie bez przyjemności. Zaprowadził mnie do pokoju pełnego maszyn. Waham się przy ich opisie, nie jestem bowiem pewien, czy potrafię oddać ich piękno. Wyobraźcie sobie rury ogromnych organów w gotyckiej katedrze, rozbiegające się półkoliście jak ogon pawia. W dodatku wykonane ze szkła. Teraz wyobraźcie sobie rozmaite odcienie zielonego płynu, w którym bańki w kształcie pierścionków poruszają się w górę i w dół tych przezroczystych walców: pasiaste rury oddzielone co jakiś czas (w nieregularnych odstępach) bladozielonymi, prawie żółtymi interwałami. Cóż za ironia, że maszyny rasy nie rozumiejącej muzyki przypominają instrumenty - organy parowe, którym brakuje jedynie klawiatury. Były milczące i piękne, niczym stworzone przez przedstawicieli mieszkającego w zupełnej izolacji plemienia na podstawie zdjęcia z wyrzuconego na brzeg ich wyspy egzemplarza „National Geographic”. Obsługa maszyn pozostała dla mnie tajemnicą. Ani razu nie widziałem, by Holok ich dotykał. Obserwowałem go wszakże. Stał obok nich ze skrzyżowanymi ramionami i przyglądał im się ze skupieniem, które graniczyło z zachwytem. Przyczepiłem się do owego Holoka niczym pasożyt. Wszedłem w jego umysł
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.