ďťż

Może z godzinę...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Czy straż pożarna też przyjedzie? - spytał Philip podniecony. Pod dom zajechały aż cztery wozy patrolowe, zapewne wszystkie, jakimi policja w Lawrence dysponowała. Victor nie wszedł do środka, czekał na schodach. Po upływie mniej więcej pół godziny wyszedł do niego policjant w cywilnym ubraniu. - Porucznik Mark Scudder - przedstawił się. - Zakładam, że mamy pana nazwisko i numer telefonu. Victor potwierdził. - Śmierdząca sprawa - powiedział Scudder. Zapalił papierosa i rzucił zapałkę na trawnik. - Wygląda na jakąś wendettę powiązaną z narkotykami. Czegoś takiego można się spodziewać na południe od Bostonu, ale nie tutaj. - Znaleźliście narkotyki? - zapytał Victor. - Jeszcze nie - odrzekł Scudder, zaciągając się mocno papierosem. - Ale z pewnością nie była to zbrodnia w afekcie. Zważywszy, że posłużyli się całą artylerią. Strzelało dwóch albo trzech ludzi. - Czy jeszcze mnie potrzebujecie? - zapytał Victor. Scudder potrząsnął głową. - Jeśli mamy pana nazwisko i telefon, może pan jechać, choćby w tej chwili. *** Marsha była zdenerwowana i z trudem koncentrowała się na rozmowach z pacjentami umówionymi na popołudnie. Ażeby wykazać zainteresowanie narcystyczną dwudziestolatką, będącą na pograniczu psychozy, musiała wykrzesać z siebie resztki cierpliwości. Gdy dziewczyna opuściła gabinet, Marsha złapała torebkę i natychmiast ruszyła do samochodu, wyjątkowo pozostawiając korespondencję na dzień następny. W drodze do domu powtarzała rozmowę z Remingtonem. Albo Victor nie mówił jej prawdy o tym, ile czasu Victor Junior spędza w laboratorium, albo Victor Junior fałszował usprawiedliwienia. Jedno i drugie było równie irytujące i uzmysłowiła sobie, że nie potrafi teraz ocenić swego stosunku do Victora i jego nieprawdopodobnego eksperymentu, dopóki nie dowie się, w czym mógł on zaszkodzić synowi. Wiadomość o wagarach pogłębiła jej troskę; był to klasyczny symptom zaburzeń, mogących doprowadzić do zachowań antyspołecznych. Wjechała na podjazd i przyspieszyła na lekkim wzniesieniu. Było już prawie ciemno, jechała na światłach. Okrążyła dom i w chwili, gdy sięgała do przycisku otwierającego drzwi garażu, w świetle reflektorów zamajaczyło coś nieznanego. Jeszcze nie wiedziała, co to jest, bo gdy podjechała pod same drzwi, światła odbiły się od białej powierzchni i oślepiły ją. Zasłaniając oczy, wysiadła z samochodu i przystanęła przed maską. Mrużąc powieki, spojrzała na to coś, co przypominało kupę zwiniętych szmat. - O Boże! - zawołała, odgadując, co to jest. Walcząc z przypływem mdłości, odważyła się spojrzeć jeszcze raz. Uduszony kot został przybity do drzwi, jak gdyby ukrzyżowany. Usiłując nie patrzeć na wychodzące na wierzch oczy i wystający język zwierzęcia, przeczytała napisaną na maszynie i przyczepioną do ogona kartkę: LEPIEJ NAPRAW BŁĄD. Wyłączyła silnik i światła, zostawiła samochód przed garażem, pobiegła do domu i zaryglowała drzwi. Drżąc jednocześnie z obrzydzenia, gniewu i strachu, zdjęła płaszcz i ruszyła na poszukiwanie Ramony, służącej, która właśnie robiła porządki w salonie. Marsha spytała ją, czy nie słyszała jakichś dziwnych hałasów. - Około południa ktoś pukał - odrzekła Ramona - ale jak poszłam otworzyć, to nikogo nie było. - A samochody czy ciężarówki? - spytała Marsha. - Nie - odrzekła Ramona. Marsha zostawiła ją przy sprzątaniu i poszła zadzwonić do Victora, lecz gdy ją połączono, dowiedziała się, że już wyjechał. Zastanawiała się, czy nie zadzwonić na policję; zdecydowała jednak, że skoro Victor będzie w domu za parę minut, poczeka z decyzją na niego. Nalała sobie kieliszek białego wina. Gdy pociągnęła pierwszy łyk, na ścianie zobaczyła migające światła. - A niech to diabli! - zaklął Victor, dojrzawszy samochód żony blokujący wjazd do garażu. - Dlaczego twoja matka robi takie rzeczy? Mogłaby przynajmniej stanąć tym pudłem po swojej stronie. Victor skierował samochód w stronę tylnego wejścia, zaparkował, wyłączył światła i silnik. Po wizycie w domu Gephardta był kłębkiem nerwów. Victor Junior i Philip na szczęście nie wiedzieli, co się tam stało, i nie zadawali żadnych pytań, mimo że musieli tak długo czekać w samochodzie. Victor powoli wysiadł i w ślad za chłopcami wszedł do domu. Zamykając drzwi, już wiedział, że Marsha jest nie w humorze. Poznał to po tonie, w jakim kazała chłopcom zdjąć buty, iść na górę i umyć się przed kolacją. Victor powiesił płaszcz, po czym wszedł do kuchni. - No tak! - powiedziała na jego widok. - Zapewne nie widziałeś tego prezentu na drzwiach garażu? - O czym ty mówisz? - zapytał równie zaperzony. - Wprost nie mieści mi się w głowie, jak mogłeś tego nie zauważyć - powiedziała, odstawiając szklankę z winem, zapalając światło na podwórku i mijając Victora. -Chodź! Przez chwilę się wahał, po czym poszedł jej śladem. Przemaszerowali przez salon, po czym tylnymi drzwiami wyszli na dwór. - Marsha! - zawołał Victor, biegnąc za nią. Zatrzymała się przy masce swojego samochodu. Victor przystanął obok. - O czym ty... - zaczął. Słowa uwięzły mu w gardle, gdy dostrzegł makabryczny obraz Kissy, bestialsko przybitej do drzwi garażu. Marsha stała z rękami opartymi na biodrach i nie patrzyła na kotkę, lecz na Victora. - Sądziłam, że chętnie przyjrzysz się, jak poskutkowały twoje rozmowy. Odwrócił się. Nie mógł znieść widoku martwego, udręczonego zwierzęcia, nie mógł spojrzeć żonie w twarz. - Chcę wiedzieć, co masz zamiar zrobić, żeby położyć temu kres. I nie myśl sobie, że zadowolę się wyjaśnieniem w rodzaju "załatwię to". Masz mi powiedzieć, co zamierzasz zrobić, i to już. Mam już tego wszystkiego dość... - Jej głos załamał się. Victor miał wątpliwości, czy sam będzie w stanie znieść coś jeszcze. Marsha traktowała go tak, jak gdyby uważała, że to jego wina, że to on jest przyczyną tych zdarzeń. On zaś był tak samo oszołomiony, jak i ona
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.