ďťż

Uznał, że staje się za stary na takie wyczyny...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Uśmiechnął się, uświadomiwszy sobie tę ironię losu. Położył siodło na kłodzie, żeby nie dotykało ziemi. Spider radośnie pozwoliła zdjąć sobie resztę uprzęży, którą czarodziej złożył na siodle. Okrył to wszystko derką. Kłoda leżała tuż przy pniu starego świerku, więc do pewnego stopnia była chroniona przed kaprysami pogody. Czarodziej przykrył jeszcze to wszystko gałązkami sosny i poprzeplatał je jak mógł, opierając dodatkowo o pień świerku, żeby uprząż nie zamokła. Nie wątpił, że mżawka szybko zmieni się w deszcz. Spider, zwolniona z obowiązków, szczypała w pobliżu trawę, ale nastawiała uszu ku Zeddowi i łypała nań okiem. To była ciężka, trzydniowa podróż - na drugi brzeg Drunu, a potem wysoko w góry. Cięższa dla czarodzieja niż dla klaczy - ona nie była stara. Zedd, widząc, że Spider radośnie się pożywia, wrócił do swoich spraw. Grupka kilku świerków zasłaniała miejsce, do którego dążył. Ruszył szybko brzegiem i ominął drzewa. Zaraz potem stanął na sterczącym kawałku skały, który wyglądał jak podium. Wsparł się pod boki i spojrzał na jezioro. To było urocze miejsce. Z tyłu gęsty las zatrzymywał się w pewnej odległości od wody, jakby bał się zbytnio do niej przybliżyć. Brzeg był pusty i łatwo dostępny, rosło tu zaledwie kilka odważnych świerków. Półwysep tu i ówdzie porastały krzaki, ale głównie pokrywały go zbite kępki trawy. W trawie natomiast błyskały małe niebieskie i różowe kwiatuszki. Pozostałą część jeziora okalały strome ściany skalne. Jeśli nawet to samotne, głębokie jezioro miało jakąś nazwę, to Zedd jej nie znał. Dotrzeć do niego można było wyłącznie od tej strony. Za jeziorem, po lewej, zębate góry, które okalały wznoszący się teren, piętrzyły się w oddali jeszcze wyżej i tylko nieliczne liche drzewka zdołały tarn zapuścić korzenie. Po prawej widok zasłaniały ciemne skalne urwiska, łecz Zedd wiedział, że za nimi były następne szczyty. Po drugiej stronie jeziora z krawędzi wyniosłej skały spadał wodospad. Spokojne wody odbijały jak lustro całą tę scenerię. Lodowate, wpadające do jeziora wody spływały z wysokich partii gór, z rozległego jeziora położonego na spalonym słońcem pustkowiu, gdzie żyły tylko naskalniaki. Była to część górnych dopływów Dammar, która z kolei wpadała do Drunu. Owa zimna woda, docierająca tu z wymarłych okolic, spłynie do doliny Nareef i zrodzi życie. Za wodospadem było Palenisko. W ścianie za spadającą wodą, w bramie do zaświatów, przed trzema tysiącami lat uwięziono demony. A teraz były na swobodzie. I czekały na obiecaną im duszę. Na samą myśl o tym Zedd poczuł gęsią skórkę, jakby po nogach biegał mu tysiąc pająków. Znów, jak mnóstwo razy wcześniej, spróbował przywołać swoją magię. Starał się przekonać sam siebie, że tym razem się uda. Rozpostarł ramiona, uniósł je otwartymi dłońmi ku górze, ku niebu, i z całych sił przyzywał magię. Spokojne jezioro nie zobaczyło magii Zedda. Góry czekały i skwitowały milczeniem jego porażkę. Czarodziej, czując się ogromnie samotnie i staro, westchnął z głębi piersi. Wyobrażał to sobie na tysiące rozmaitych sposobów. Przenigdy jednak nie pomyślał, że tak właśnie umrze. To dlatego nie mógł pozwolić, by Richard dowiedział się, że demony naprawdę są na swobodzie. Chłopak nigdy nie zgodziłby się na to co Zedd zamierzał zrobić, co Zedd - jak wiedział - musiał zrobić. Czarodziej wyrwał się z przytłaczającej melancholii i uważnie popatrzył na jezioro. Musiał skupić się na tym, co robi, inaczej bowiem mogłoby mu się nie udać i całe jego poświęcenie nie zdałoby się na nic. Jeżeli już zamierza to zrobić, zrobi to jak trzeba. Z dobrze wykonanej roboty, nawet takiej jak ta, zawsze płynęła satysfakcja. Kiedy tak obserwował wszystko doświadczonymi oczami, dostrzegł sporo w na pozór spokojnych wodach. W wodzie roiły się niewidzialne stwory, czaiły się, pełne mrocznych zamiarów. Jezioro roiło się od kurantów śmierci. Zedd znów spojrzał na wodospad. Tuż za nim dostrzegł czarny wlot pieczary. Musiał się tam dostać przez wodę, przez kipiącą od demonów wodę. - Sentrosi! - Rozpostarł ramiona. - Przyszedłem, by z własnej woli ofiarować ci duszę, której szukasz! Moją duszę! Oddaję ci to, co należy do mnie! Z miejsca zwanego Paleniskiem buchnęły płomienie. Rycząc i kłębiąc się, pochłonęły kolumnę spadającej wody. Powierzchnia jeziora stała się pomarańczowa. Wodospad na moment przemienił się w słup pary. Z białą parą zmieszał się atramentowoczarny dym. Powstała ponura kolumna znakująca wlot do pieczary. Rozbrzmiał czysty dźwięk i odbił się echem wśród gór. To odpowiedziała Sentrosi. I odpowiedź brzmiała „tak”. - Reechani! - zawołał Zedd do leżących przed nim wód. - Vasi! - zawołał do otaczającego go powietrza. - Pozwólcie mi przejść, albowiem przybyłem, by oddać warn wszystkim moją duszę. Woda zawirowała, jakby przy brzegu, przed czarodziejem, zebrała się ławica ryb. Sama woda również wydawała się żywa, niecierpliwa, głodna. I pewnie taka jest, pomyślał czarodziej. Powietrze wokół Zedda zgęstniało, napierało na niego, poganiało do przodu. Woda uniosła się i skręciła, wskazując Palenisko. Powietrze brzęczało od demonów, niezliczonych odrębnych dzwoneczków zlewających się w jeden krystaliczny dźwięk. Miało woń spalenizny. I tak już padało, więc Zedd uznał, iż właściwie nie ma znaczenia, że zamoczy się jeszcze bardziej. Wszedł do jeziora. Oczekiwał, że będzie musiał płynąć, lecz powierzchnia podtrzymywała go niczym lodowa tafla, tyle że się poruszała. Przy każdym kroku czarodzieja rozbiegały się drobne zmarszczki, jakby brnął przez zwyczajną kałużę. Przy każdym kroku trafiał na stabilną powierzchnię. Zawdzięczał to demonom Reechani, które wiodły go ku przeznaczeniu, ku swojej królowej. Otaczały go, jak śmiertelny całun, demony powietrza, Vasi
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.