Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
— Przyjemni państwo — mówiła pokojowa z min± do¶wiadczonej osoby — milszej pary
nie widzieli¶my tu przez ten wiosenny okres ¶lubów.
— Ja bym ich tam tak nie chwalił — rzekł gruby kelner krytycznie — on to jeszcze ujdzie,
przystojny i sprytny chłopak.
— A cóż pan Jan jej zarzuci?
— A no, co kto lubi, ja wolę pełniejsze, a co do jej gustu, to kręciła nosem na nasz stilton
dzi¶ przy ¶niadaniu.
— Kręciła nosem? A wydaje się taka łagodna i uprzejma.
— Może i jest taka, czy ja wiem, ale to jaka¶ dziwaczna para; dobrze, że się nareszcie
pobrali.
— Dlaczego?
— Panno Joasiu, uszom nie wierzyłem, pobrali się ostatniego wtorku, o czym pisze
dzisiejszy „Times”, a opowiadali o tym, jak podróżowali sam na sam.
— Nie, doprawdy?
— Byli sami w hotelu w Szwajcarii.
— O, mój Boże!
— I odbywali jak±¶ podróż statkiem.
— No, nikomu już dzi¶ wierzyć nie można!
— Para narwańców. Ale ja im pokażę, że wiemy wszystko. Podsunę im dzi¶ przy obiedzie
„Timesa”.
— To będzie dobra nauka; gdyby pan Jan nie mówił, że słyszał to z ich własnych ust,
nigdy bym nie uwierzyła, takie rzeczy podkopuj± wiarę w ludzi.
Maud i Frank byli przy deserze i portweinie, gdy kelner podszedł do ich stolika.
— Przepraszam, państwo powinni przeczytać dzisiejszego „Timesa”.
— Dlaczego?
— Bo tam jest co¶, co państwa zainteresuje.
Położył przed nimi gazetę, wskazuj±c palcem na wzmiankę w kronice. Potem usun±ł się
dyskretnie. Frank spogl±dał z przerażeniem na dziennik.
— Maud, kto¶ z twoich kazał umie¶cić tę wzmiankę!
— O naszym ¶lubie?
— Posłuchaj: Crosse Selby. Dnia 30 czerwca w ko¶ciele ¦w. Moniki ksi±dz Jan Tudwell,
wikary, udzielił ¶lubu panu Frankowi Crosse z Woking, Maybury Road z pann± Maud Selby z
St. Albans. Wielki Boże, Maud, co zrobimy?
— No, to przecież nic złego.
— Złego? Ależ to jest okropne.
— Cóż to szkodzi, że w końcu się dowiedz±?
— Moje wspomnienia, Maud! Podróże po Tyrolu, hotel szwajcarski, kajuta!
Maud wybuchnęła ¶miechem.
— Kochany chłopcze, teraz widzę, że nie jeste¶ lepszym spiskowcem ode mnie. Daj
kelnerowi napiwek, powiedz mu prawdę i nie spiskuj już nigdy. To jedyna rada, której ci
mogę udzielić.
Tak fatalnie skończyła się owa próba, któr± wielu czyniło i która się wielu nie udała.
Pamiętajcie o tym, miły czytelniku i miła czytelniczko, gdy nadejdzie wasza kolej.
PRZYJAZD DO DOMU
Skończyły się wakacje, czekały obowi±zki. Na niego biuro, na ni± gospodarstwo. Oboje
cieszyli się na tę zmianę, gdyż życie hotelowe, zabawne z pocz±tku, stało się z czasem
męcz±ce swoj± hała¶liwo¶ci± i brakiem zacisznego k±cika. Przyjemnie im było ruszać ze
stacji Waterloo w tę piękn±, letni± noc, wiedz±c, że oczekuje ich własny dom. Mieli cały
przedział pierwszej klasy dla siebie, przez cał± drogę rozmawiali o planach na przyszło¶ć.
Młodo¶ci, jak ty potrafisz opromienić i wyidealizować wszystko, nawet podmiejski dom i
czterysta funtów szterlingów rocznego dochodu! Oboje czuli się wprost wniebowzięci na
sam± my¶l o szczę¶ciu, które widzieli przed sob±.
Pani Watson, zacna gospodyni, która opiekowała się kawalerskim gospodarstwem Franka,
miała zaj±ć się przygotowaniami. Wiedzieli, że przyjęła już dwie służ±ce, więc wszystko
będzie gotowe.
Wyobrażali sobie powitanie, gospodynię stoj±c± w progu, miłe pokoje, wszystkie
podarunki ¶lubne poumieszczane we wła¶ciwych miejscach, a w jadalni, w kręgu dużej
lampy, stół za¶cielony ¶nieżnym obrusem.
To były rozkoszne marzenia. Maud była ciekawa swojej kuchni, Frank cieszył się na
ksi±żki, oboje czuli zapał do pracy.
Ale już na dworcu spotkała ich przykro¶ć. Na stacji nie było ani jednej dorożki. — Czy
zgodzisz się pój¶ć piechot±, Maud?
— Nawet wolę.
Jaki¶ znajomy tragarz zaopiekował się kuframi i miał je przy pierwszej sposobno¶ci
odesłać, oni za¶ ruszyli piechot± po Ľle utrzymanej drodze, która niedługo przeszła w lepsz±,
prowadz±c± wprost do ich willi. Szli prędko, pełni radosnego oczekiwania
|
WÄ…tki
|