ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Gdy węzły modelujące wyzwoliły zmagazynowaną w nich ener-
gię, Tranąuillity wyczuło impuls grawitoniczny. Maleńki okruch
masy zniknął niemal natychmiast.
Ione powróciła do swych obowiązków.
Demarisowi Coliganowi bardzo podobał się wymyślony przez
niego garnitur; materiał był szarobrązowy, prążkowany, a elegancki
krój odróżniał go od ekstrawaganckich strojów niektórych ważnia-
ków z Organizacji.
W ostatniej chwili wetknął do butonierki małą czerwoną różę.
Skinął głową na usłużnego Bernharda Allsopa, który wprowadził
go do apartamentu.
Al Capone czekał w przestronnym salonie. Garniturem nie od-
różniał się aż tak bardzo od Demarisa, lecz nosił go z nieporówna-
nie większą klasą. Nawet stojący po bokach prominenci, równie
szykownie ubrani, nie umieli naśladować jego stylu.
Obecność tylu osobistości onieśmielała Demarisa, choć wie-
dział, że nie zrobił nic złego.
Al powitał go pogodnym uśmiechem i gorąco uścisnął mu dłoń.
Miło, że wpadłeś, Demaris. Chłopcy mówili, że wykonałeś
dla mnie kawał dobrej roboty.
Staram się, Al, jak mogę. Dobrze się czuję w twojej Organi-
zacji.
Szczerze się z tego cieszę, Demaris. Chodź tu do mnie, coś
ci pokażę. Al po koleżeńsku położył rękę na ramieniu swego go-
ścia i podszedł z nim do przezroczystej ściany. Cóż powiesz na
ten widok?
Demaris popatrzył ciekawie. Nowa Kalifornia była akurat za-
słonięta bryłą planetoidy, więc przyjrzał się rdzawym, pobrużdżo-
nym skałom, które w dali kończyły się wąskim, tępo ściętym cyplem.
W odległości trzech kilometrów od skały odstawały setki paneli
termozrzutu każdy wielkości boiska futbolowego tworzą-
ce marszczony kołnierz wokół szyi planetoidy. Jeszcze dalej znaj-
dował się dysk nieobrotowego kosmodromu, który, podobnie jak
gwiazdy, wydawał się zataczać koło na niebie. Tuż za krawędzią
dysku w ścisłym siatkowym szyku utrzymywała się imponująca
liczba statków adamistów. Demaris od tygodnia pomagał w przygo-
towaniach floty. Widoczna stąd konstelacja okrętów wojennych sta-
nowiła zaledwie trzydzieści procent sił zbrojnych, jakimi dyspono-
wała Organizacja.
Jest... całkiem fajny, Al odparł Demaris. Nie umiał przej-
rzeć myśli Ala, toteż nie wiedział, czy wdepnął w gówno, czy też
nie. Szef był chyba jednak w dobrym humorze.
Całkiem fajny! Al zaniósł się gromkim śmiechem, roz-
weselony tą odpowiedzią. Wesoło poklepał Demarisa po plecach.
Jego zastępcy uśmiechnęli się ceremonialnie. Cholera, Dema-
ris, to jakiś cud, wprost nie do uwierzenia! Prawdziwa rewela-
cja! Ty wiesz, jaką siłę ognia ma każdy z tych statków? Mógłby
zdmuchnąć z powierzchni wody całą flotę wojenną dawnych Sta-
nów Zjednoczonych! Na samą myśl o tym co poniektórzy sraliby
ze strachu.
Masz rację, Al.
Tego, co się wkrótce stanie, nikt jeszcze przed nami nie pró-
bował. Mówię o pieprzonej krucjacie, Demaris. Oddamy wszech-
świat w ręce takich jak my, zrobimy wreszcie porządek. I ty będziesz
miał w tym swój udział. Jestem ci za to niewymownie wdzięczny.
Tak, tak, proszę pana. Niewymownie wdzięczny.
Robiłem, co mogłem, Al. Jak wszyscy. *
Tak, lecz ty grzebałeś się w silnikach rakietowych, a to wy-
maga talentu.
Demaris uderzył się lekko w skroń.
Opętałem kogoś, kto wszystko wie na ten temat. I nic przede
mną nie ukrywa. Z wielką nieśmiałością odważył się delikatnie
poklepać Ala po ramieniu. Przynajmniej jeśli wie, jak mogę mu
dogodzić.
Nastąpiła krótka chwila ciszy, po której Al znów parsknął śmie-
chem.
Racja, brachu! Pokazałeś mu, kto jest górą! Niespodzie-
wanie uniósł palec. Ale muszę ci wyznać, Demaris, że szykuje
mi się tu cholerny problem.
Boże, Al, co tylko zechcesz, to ja chętnie zrobię! Wiesz
przecież.
Oczywiście, że wiem. Rzecz w tym, że kiedy już rozpo-
czniemy krucjatę, napotkamy opór. Mówię o okrętach Konfedera-
cji. Jest ich więcej niż naszych.
Demaris rozejrzał się na boki.
Jasne, Al, że jest ich więcej rzekł przyciszonym głosem.
Ale my mamy teraz antymaterię.
Owszem, mamy, to prawda. Tylko że sama antymateria nie
wystarczy. Nadal będzie ich wielu.
Demaris z coraz większym wysiłkiem utrzymywał uśmiech na
twarzy.
Nie rozumiem, Al... O co ci właściwie chodzi?
O faceta, którego opętałeś. Jak on się nazywa?
Ten kretyn? Kingsley Pryor. Był cwanym inżynierkiem, pra-
cował dla Sił Powietrznych Konfederacji. Miał rangę komandora
porucznika.
Zgadza się. Kingsley Pryor. Al skierował palec na Leroya
Octaviusa.
Komandor porucznik Kingsley Pryor wyrecytował Le-
roy, patrząc na ekran bloku procesorowego. Studia na uniwersy-
tecie w Columbus. W roku 2590 dyplom na Wydziale Fizyki Ma-
gnetycznego Utrzymania Antymaterii. W tym samym roku począ-
tek służby w Siłach Powietrznych Konfederacji i ukończenie z wy-
różnieniem Wyższej Szkoły Kadetów na Trafalgarze. Rok 2598,
obrona pracy doktorskiej na Wydziale Mechaniki Termojądrowej
w akademii technicznej w Montgomery. Przeniesiony do wydzia-
łu inżynierii sztabu Drugiej Floty. Szybki awans. Udział w woj-
skowych badaniach nad nowym termojądrowym silnikiem rakieto-
wym. Żona i jeden syn.
Tak rzekł powściągliwie Demaris
|
WÄ
tki
|