ďťż

Na mostku „Arikary" pojawiła się siła ciężkości, kiedy włączo- no silniki termonuklearne i wolno zaczęło rosnąć przyspieszenie...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Admirał skulił się w ramionach, chcąc znaleźć możliwie najwygod- niej szą pozycję ciała, zanim przeciążenie przyciśnie go do fotela. — Dziękuję, komandorze Solanki, celna uwaga. Komandorze Kroeber, przechwytujcie wszystkie okręty, żadnych wyjątków. — Aye, aye, sir. Meredith ponownie przejrzał plan sytuacyjny. Tylko jeden ko- smolot nie zacumował jeszcze do statku macierzystego. — Niech ten kosmolot zostanie na swoim miejscu. Nie wolno mu wchodzić do hangaru. Solanki, niech pan zacznie kombinować, jak uwięzić członków załóg, które zostały zasekwestrowane. — Sir, jeżeli ta sekwestracja daje załogom takie same możliwo- ści sterowania energią, jakie dała Jacąueline Couteur, to sugero- wałbym nie wprowadzać komandosów na pokłady okrętów. — Zapamiętam to sobie. Ale tak czy inaczej, będziemy musieli raz spróbować. — Admirale — wycedził porucznik Rhoecus przez zaciśnięte zęby. — Sekwestrują dowódcę drugiego czarnego jastrzębia. — Zrozumiałem, poruczniku. — Meredith zapoznał się z bie- żącym planem sytuacyjnym, patrząc na czarnego jastrzębia, który gnał zwariowanym kursem niczym ćma w objęciach tornada. — Wyślijcie jastrzębia z zadaniem przechwycenia i upoważnieniami do zastosowania wszelkich koniecznych środków. — Już trzy ja- strzębie wykonywały jego polecenia. Reszta była niezbędna do pil- nowania okrętów adamistów. Jeśli wróg przechwyci kolejne czarne jastrzębie, trzeba będzie wydać rozkaz do odpalenia os bojowych. Nieprzyjaciel zapewne odpowie ogniem. Zdając sobie sprawę, że gwałtownie kurczy się ilość środków, jakimi dysponuje, Meredith syknął ze zniecierpliwieniem, kiedy przyspieszenie „Arikary" przekroczyło 6 g. Czujniki zasygnalizo- wały, że włączył się napęd termojądrowy kolejnego okrętu najem- niczego. Ashly Hanson wyszedł z kosmolotu przez rękaw śluzy, by na- dziać się na lufę strzelby laserowej. Warlow celował w jego głowę. — Wybacz — huknął rosły kosmonik — ale musimy być pew- ni. — Do zapasowego gniazda w jego lewym łokciu wetknięta była piła rozszczepieniowa, błyszczące szafirowo ostrze blisko metro- wej długości. — Czego znowu pewni? Warlow obrócił wokół ostrza główne lewe przedramię. Trzymał w dłoni blok procesorowy. — Prześlij tu coś datawizyjnie. — Niby co? — Cokolwiek, to bez znaczenia. Ashly przesłał kopię rejestru napraw kosmolotu. — Dzięki. To pomysł Joshui. Z tego, cośmy słyszeli, oni nie mogą korzystać z neuronowych nanosystemów. — Kto taki? — Piloci kosmolotów, którzy zostali zasekwestrowani. — O Boże. Wiedziałem, że mogą przechwytywać nasze wiado- mości. — Zgadza się. — Warlow wykonał zwinny półobrót w powie- trzu i ruszył w głąb rękawa śluzy. — Nie miej urazy, ale sprawdzę teraz kabinę kosmolotu, czy nie masz tam jakiegoś towarzystwa. Ashly popatrzył na luk przejściowy w suficie. Właz był za- mknięty. Czerwone diody wskazywały, że po drugiej stronie zasu- nięte są ręczne rygle. — Najeźdźcy dostali się na orbitę? — Tak, zajmują się porywaniem statków. — Co na to Smith? — Nic nie może zrobić. Przybyła eskadra Sił Powietrznych i ona teraz wszystkim kieruje. Nasza operacja została odwołana. Aha, i jesteśmy aresztowani. — Membrana Warlowa wydała meta- liczny zgrzyt naśladujący chichot. — Cała flota? Nie mogą tego zrobić. Podpisaliśmy legalną umo- wę z rządem Lalonde. — Miałem na myśli nas, „Lady Makbet". — A to czemu? — Mówił już jednak tylko do znikającej pary butów. — Erick, Erick, słyszysz mnie? — Narządy ledwie się trzymają. Jeszcze trochę i komórki za- czną obumierać. Na miłość boską, wyłącz ten program awaryjnego podtrzymania życia. — Robi się. Mam już odczyty fizjologiczne. — Zaprogramuj pakiety nanoopatrunku, żeby zajęły się wy- łącznie głową. Musimy uratować mózg. Andre, gdzie to cholerne osocze? Mało krwi mu zostało. — Masz tu, Madeleine. Erick, ty cudowny, zbzikowany Ango- lu! Załatwiłeś ich, słyszysz? Załatwiłeś ich! — Przyłóż wstrzykiwacz do tętnicy szyjnej. — Coś wspaniałego. Jedno pociągnięcie dźwigienką i trach, wszyscy martwi. — Cholera, Desmond, przyłóż nanoopatrunek na ten kikut! Okład nabłonkowy jest za słaby, wszędzie cieknie osocze. — I płuca mu się wypełniają, pewnie uległy jakiemuś uszko- dzeniu. Zwiększ stopień utlenienia. Mózg nadal wykazuje aktyw- ność elektryczną. — Naprawdę? Chwała Bogu! — Erick, nie przesyłaj nam żadnych sygnałów datawizyjnych. Już się tobą zajmujemy. Wyliżesz się z tego. — Włożymy go do kabiny zerowej? — Pewnie, a co? Dopiero za kilka dni dolecimy do porządnego szpitala. Ale najpierw jego stan musi się ustabilizować. Erick, drogi chłopcze, o nic się nie martw. Za to, coś zrobił, kupię ci najlepsze, najwspanialsze klonowane ciało w Tranąuillity. Przysięgam. Bez względu na cenę. — Zamknij się, kapitanie. I tak jest już w szoku. Erick, za chwi- lę znowu stracisz przytomność, ale nie przejmuj się, wszystko bę- dzie dobrze. Ostatnia z sześciu aerowet przestała nadawać sygnały. Reza Ma- lin nastawił czaszkowe receptory dźwięku na pełną czułość, pró- bując wyłowić odgłos spadającego pojazdu. Do jego mózgu wdarł się leśny gwar: piski owadów, śpiewy zwierząt, szelest listowia, a wszystko to filtrowane i wyciszane przez programowe deskrypto- ry. Policzył do dziesięciu, ale nie doczekał się trzasku. — Teraz jesteśmy zdani tylko na własne siły — oznajmił. Aerowety zostały wysłane na zachód z prędkością maszeru- jącego szybkim krokiem człowieka: służyły za przynętę, aby od- dział zwiadowczy miał czas wtopić się w dżunglę. Reza podejrze- wał, że wróg jest w stanie wytropić każdy sprzęt elektroniczny. Jak powiedział Ashly, jeśli potrafił wytworzyć tego typu chmury, to po- trafił prawie wszystko. Ale przecież dało się z nim walczyć, czego dowodził fakt, że zdołali wylądować. Z pewnościąjednak dyspono- wał straszliwą siłą. Chyba nigdy jeszcze Reza nie był zmuszony sprostać tak wielkiemu wyzwaniu. Nawet się z tego cieszył. Dwa jego psy myśliwskie, Fenton i Ryall, przemykały w zaroś- lach dwieście metrów przed oddziałem, próbując wywęszyć ludzi
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.