ďťż

Wydawał mu się dziwaczny i nieprzyjemny...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Weszła z kwiatami w wazonie i zapach wistarii rozszedł się po pokoju. - Napije się pan? - spytała. - A zrobi pani martini? - Tak. Proszę zapalić, jeśli pan chce. - Dziękuję. Wie, jak przyjmować gości, pomyślał Vandam. I nic dziwnego, biorąc pod uwagę jej sposób zarabiania na życie. Wyciągnął papierosy. - Obawiałem się, że pani nie zastanę. - Dziś jestem w domu. W głosie jej zabrzmiało coś osobliwego, gdy to mówiła, lecz Vandam nie wiedział co dokładnie. Przypatrywał się, jak miesza martini. Zamierzał pokierować spotkaniem trzymając się spraw ściśle zawodowych, ale to ona przejęła kierownictwo. Czuł się jak tajemniczy kochanek. - Lubi pani takie rzeczy? - Wskazał na książkę. - Ostatnio czytam kryminały. - Dlaczego? - Żeby się dowiedzieć, jak powinien się zachować szpieg. - Nie sądzę, aby pani... - Zobaczył, że się uśmiecha, i zrozumiał, iż znów żartuje sobie z niego. - Nigdy nie wiem, kiedy pani mówi serio. - Bardzo rzadko. - Wręczyła mu szklankę i usiadła na drugim końcu kanapy. Spojrzała na niego ponad brzegiem swojej szklanki. - Za szpiegostwo! Popijał martini. Znakomite. I ona też. Łagodne światło słoneczne dodawało blasku jej skórze. Ramiona i nogi były gładkie i miękkie. Pomyślał, że w łóżku byłaby taka sama jak poza nim - na luzie, zabawna, chętna do wszystkiego. Cholera! Ostatnim razem też wywarła na nim takie wrażenie - ruszył potem na jedną ze swych rzadkich hulanek i wylądował w przeklętym burdelu. - O czym pan myśli? - spytała. - O szpiegach. Roześmiała się; zupełnie jakby mogła wiedzieć, że kłamie. - Musi pan bardzo kochać swoją pracę - stwierdziła. Jak ona to robi, myślał. Stale wytrąca go z równowagi, swoimi żartami- intuicją, niewinną twarzą i długimi brązowyi nogami. - Łapanie szpiegów jest pracą przynoszącą satysfakcję, choć jej nie kocham - odparł. - Co się z nimi dzieje, kiedy ich pan złapie? - Zazwyczaj kończą na szubienicy. - Och! Dla odmiany jemu udało się wytrącić ją z równowagi. Zadrżała. - Pechowcy zwykle umierają podczas wojny - powiedział. - I dlatego nie kocha pan swojej pracy... bo się ich wiesza? - Nie. Nie kocham mojej pracy, bo nie zawsze uda mi się ich złapać. - Jest pan dumny ze swego twardego serca? - Nie sądzę, abym miał twarde serce. Po prostu wolimy zabijać ich, niż żeby oni zabijali nas. Jak to się stało, że się przed nią tłumaczę, pomyślał. Wstała, żeby nalać mu następne martini. Przyglądał się, jak idzie przez pokój. Poruszała się z gracją, jak kot, pomyślał; nie, jak kociak. Spojrzał na jej plecy, gdy się schyliła po shaker, i ciekaw był, czy ma coś pod żółtą sukienką. Zwrócił uwagę na jej dłonie, kiedy nalewała napój do szklanki - smukłe i silne. Dla siebie już nie nalała. Ciekawe, skąd pochodzi, pomyślał. - Pani rodzice żyją? - zapytał. - Nie - odparła krótko. - Przepraszam. - Wiedział, że kłamie. - Czemu pan o to spytał? - Ze zwykłej ciekawości. Jeszcze raz przepraszam. Pochyliła się i lekko musnęła jego ramię, pieszczotą lekką jak wiaterek. - Za często pan przeprasza. - Odwróciła od niego głowę, jakby się wahając; potem, pod wpływem chwili, zaczęła mu o sobie opowiadać. Była najstarszym z pięciorga dzieci w rozpaczliwie biednej rodzinie. Rodziców miała kulturalnych i kochających. "Ojciec nauczył mnie angielskiego, a matka noszenia czystego ubrania", powiedziała
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.