ďťż

Trudno oczekiwać, bym panu, Mr...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Holmes, odpowiedział na to pytanie. - Czy chce pan przez to powiedzieć, że pan nic nie wie? - Proszę tutaj, jeśli łaska. Bądź pan tak dobry wejść do środka. - Wprowadził nas do wielkiej, komfortowo urządzonej sypialni. - Niech pan na to spojrzy! - wskazał na wielką, czarną kasę, stojącą przy łóżku. - Mr. Holmes, nigdy nie byłem zbyt bogaty. Nie dokonałem też w życiu żadnej inwestycji z wyjątkiem jednej, o której opowie panu dr Trevelyan. Bankom jednak nie dowierzam. W żadnym wypadku nie zaufam bankierowi, Mr. Holmes. Między nami mówiąc, niewiele mam w tej kasie. Ale zdaje pan sobie sprawę, co dla mnie znaczy, gdy nieznani osobnicy włamują się do moich pokojów. Holmes wpatrywał się w Blessingtona we właściwy mu, badawczy sposób. Wreszcie potrząsnął głową. - Nie potrafię udzielić rady, jeśli pan nie będzie mówił prawdy - odrzekł. - Ależ ja panu wszystko powiedziałem! Holmes odwrócił się od niego z gestem obrzydzenia. - Dobranoc, doktorze Trevelyan - powiedział. - I nie otrzymam żadnej rady? - krzyknął łamiącym się głosem Blessington. - Mówić prawdę! Oto moja rada, sir! W chwilę później znaleźliśmy się na ulicy. SzliMmy spacerem ku domowi. Minęliśmy Oxford Street i dotarliśmy do połowy Harley Street, zanim mój przyjaciel wyrzekł pierwsze słowa. - Przykro mi, Watsonie - powiedział wreszcie - iż fatygowałem cię w tak ciemnej sprawie. Chociaż to nawet interesujący wypadek, a zwłaszcza tło, na którym jest osnuty. - Niewiele zrozumiałem z tej całej historii - wyznałem. - No widzisz! Istnieje dwu ludzi albo może więcej, w każdym razie co najmniej dwu, którzy z jakiegoś tam powodu zdecydowali się dobrać do tego jegomościa... Blessingtona. To wprost rzuca się w oczy. Moim zdaniem było to tak: Młody człowiek zakradł się do pokoju Blessingtona, podczas gdy jego wspólnik w bardzo pomysłowy sposób zatrzymywał doktora na dole. - A katalepsja? - Po prostu ten oszust udawał, Watsonie! Chociaż przykro by mi było powiedzieć to naszemu specjaliście. Chorobę tę bardzo łatwo symulować. Sam to też robiłem. - No i co dalej? - Blessington za każdym razem był nieobecny. Dlaczego wybrali oni tak niezwykłą porę na badania lekarskie? Chodziło im oczywiście o to, aby w tym czasie w poczekalni nie było innych pacjentów. Tak się jednak złożyło, iż właśnie w tym samym czasie Blessington miał zwyczaj chodzić na przechadzkę. Widocznie nie znają dokładnie jego trybu życia. Cóż mogło być ich celem? Naturalnie nie rabunek! Nic bowiem nie zginęło. Poza tym Blessington boi się okropnie o swoją skórę, co łatwo wyczytać z jego oczu. Obaj prześladowcy wyglądają na jego nieubłaganych wrogów. Zupełnie niemożliwe, aby miał takich wrogów, nie wiedząc o tym. A więc on wie, kim są ci ludzie, lecz ukrywa ten fakt z sobie tylko wiadomych przyczyn. To zupełnie jasne. No, zobaczymy. Może jutro stanie się bardziej rozmowny. - A czy nie istnieje inne wyjaśnienie - zaryzykowałem przypuszczenie. - Co prawda, mało prawdopodobne, ale jednak możliwe? Przypuśćmy, iż dr Trevelyan w jakimś osobistym celu dostał się do pokojów Blessingtona i wymyślił tę całą historię z Rosjaninem_kataleptykiem i jego synem. W świetle gazowej latarni ulicznej spostrzegłem, jak Holmes uśmiecha się rozbawiony, w trakcie gdy wygłaszałem swą "świetną" hipotezę. - Mój drogi przyjacielu - odparł - to było jedno z pierwszych rozwiązań, jakie mi przyszły do głowy. Wkrótce jednak miałem możność sprawdzić, iż doktor mówił prawdę. Młody człowiek zostawił ślady na chodniku, na schodach. Otóż miał on buty o szerokich nosach i większe o 1 i 1/3 cala niż Trevelyan, który nosi obuwie węższe i ostro zakończone. W żadnym razie nie mógł to być doktor. Zgodzisz się chyba ze mną? Chwilowo jednak możemy temu wszystkiemu dać spokój. Byłbym bowiem bardzo zdziwiony, gdybyśmy jutro rano nie otrzymali dalszych wiadomości z Brook Street. Przewidywania Holmesa rychło się sprawdziły, i to w dramatyczny sposób. Nasstępnego dnia, gdy się przebudziłem (była godzina wpół do ósmej), w świetle mglistego poranka ujrzałem Sherlocka, stojącego w szlafroku przy moim łóżku. - Watsonie, powóz czeka na nas na dole! - Co się znów stało? - Sprawa Brook Street. - Coś nowego? - Tragiczna i niejasna historia - odpowiedział, podnosząc storę. - Przeczytaj to zresztą. Na kartce wydartej z notesu ktoś w pośpiechu ołówkiem napisał: "Zaklinam na wszystko! Proszę niezwłocznie przybyć - P.T. - Nasz przyjaciel, doktor, musiał być do głębi wstrząśnięty, gdy kreślił te słowa. Chodź, mój drogi! To pilne wezwanie! Mniej więcej w ciągu kwadransa znów znaleźliśmy się w rezydencji lekarza
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.