Jak|e trudno zaakceptowa to przynoszce wszak wielk ulg stopniowe pojmowanie faktu, |e uniwersalny wróg mo|e w koDcu przyby jako przyjaciel

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Mo|e na tym wBa[nie polega w cz[ci urok jego zawodu: |e proces [ledczy przydaje dostojeDstwa indywidualnej [mierci  nawet [mierci osób naj szpetniej szych i najnikczem-niejszych  odzwierciedlajc w swym rozlegBym zainteresowaniu przesBankami i motywami odwieczn fascynacj czBowieka zagadk jego [miertelno[ci, a przy tym stwarzajc wygodn iluzj [wiata moralnego, w którym mo|liwe jest pomszczenie krzywdy, wymierzenie sprawiedliwo[ci i przywrócenie Badu. W istocie wszelako nic nie zostaje przywrócone, a ju| na pewno |ycie, jedyna za[ wymierzona sprawiedliwo[ jest uBomn sprawiedliwo[ci ludzk. yródBa fascynacji zawodem le|aBy nie tylko w wyzwaniach intelektualnych, jakich dostarczaB, bdz te| porcznej pretekstowo[ci dla rygorystycznego egzekwowania rozdziaBu |ycia sBu|bowego od prywatnego, na którym mu tak bardzo zale|aBo. Teraz odziedziczyB majtek dostatecznie du|y, by rzuci prac. Czy to wBa[nie miaBa na my[li ciotka, sporzdzajc swój kategoryczny testament? Czy mówiBa w istocie: oto 150 INTRYGI I {DZE masz do[ pienidzy, by wszystkie siBy po[wici poezji? Czy nie czas ju|, by dokona wyboru? Nie on prowadziB t spraw. I nigdy nie bdzie jej prowadzi. Z nawyku jednak sprawdzaB czas, jaki zajmie policji dotarcie na miejsce przestpstwa; pierwszy szelest w zagajniku sosnowym usByszaB po trzydziestu piciu minutach. Szli tras, jak im zasugerowaB, czynic przy tym mas zgieBku. Pierwszy pojawiB si Rickards, majc u boku mBodszego od siebie, mocno zbudowanego m|czyzn, za nimi za[ w nierównych odstpach wyBoniBo si spomidzy drzew czterech solidnie obBadowanych funkcjonariuszy w mundurach. Wstajc na ich powitanie, Dalgliesh odniósB wra|enie, i| ma do czynienia z grup ogromnych kosmitów o kwadratowych, nienaturalnie bladych twarzach, którzy dzwigaj rekwizyty tyle| masywne, co niebezpieczne dla [rodowiska. Rickards skinB gBow, ale odezwaB si tylko po to, by przedstawi swojego sier|anta. MBody osiBek nazywaB si Stuart Oliphant. Razem zbli|yli si do zwBok i stanli, wpatrzeni w co[, co kiedy[ byBo Hilary Robarts. Rickards oddychaB ci|ko jak po wyczerpujcym biegu, emanujc, w poczuciu Dalgliesha, jak[ niezwykB energi i podnieceniem. Oliphant i czterej pozostali funkcjonariusze poBo|yli na ziemi sprzt i przystanli w niewielkiej odlegBo[ci
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. SkĹ‚adam siÄ™ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ… gĂłwnianego szaleĹ„stwa.