ďťż

Przytoczę tu kilka przykładów...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Po bitwie pod Raszynem wojska austriackie zajęły Warszawę, polskie cofnęły się na Pragę. Austriacy nocami zabrawszy promy i przewoźników naszych, a do pomocy stróżów z domów miasta, ustawiali ich na czele jako zasłonę od strzałów i próbowali, niepokojąc polskie straże, opanować jakie wybrzeże z prawej strony Wisły. W jednej takiej nocy ciemnej oddział z 30 piechoty z doboszem i oficerem oraz 15 przewoźnikami i stróżami z cicha podpływał na wybrzeże Saskiej Kępy. Stał tam właśnie na straży stary wiarus podoficer z dwoma towarzyszami. Mając tylko gołe od działa lawety, znalazłszy pień wypróchniałej wierzby, ułożył go na nie, wysypał bateryjkę i na niej ustawił ową groźną armatę. Z dala rzeczywiście ten przybór wyglądał na działo. Jednemu z żołnierzy dał lont zatlony w rękę i czuwał noc całą. Po cichym plusku wioseł, po szmerze wodnym, bystrym słuchem zmiarkował napad. W kilku słowach na ucho dał rozkaz towarzyszom, jak mają postępować. Jeden z nich z bronią na ramieniu na bateryjce piaszczystej straż zajął, drugi z lontem zapalonym stanął przy dziale, stary wiarus dobył pałasza, a rozpoznawszy podpływający galar, zapytał silnym głosem: – kto idzie! Gdy na powtórzone zapytanie żadnej nie otrzymał odpowiedzi, wybiega przed baterię i do podpływających wola: – Jeżeli broni natychmiast nie złożycie, jedno słowo, a działo kartaczami nabite zmiecie was wszystkich jak muchy. Chłopcy! – zwracając mowę do przewoźników i stróży – upadnijcie twarzą, bo godzina dla tych wybiła. Przewoźnicy i stróże niewiele myśląc skoczyli do płytkiej wody, oficer dowodzący tym patrolem ujrzawszy działo prosto wycelowane, krzyknął z przestrachem: pardon! Żołnierze broń rzucili, stary wiarus z pomocą przewoźników i stróży powiązał nieprzyjaciół, a oficera wprowadził na baterię swoją, który ujrzawszy, czym było owo groźne działo, nie posiadał się z gniewu i wstydu. Stary wiarus otrzymał krzyż z rąk księcia Józefa Poniatowskiego. [...] Pod Stopnicę (w dawnym Krakowskiem) przybył stary ułan i stanął w karczmie przy rozstajnych drogach postawionej. Zaledwie nasypał koniom obroku i sam nieco odetchnął, wpada przestraszony Żyd arendarz donosząc, że wielkie wojsko idzie. Ułan nasz wybiegł na wyżki i dymnikiem dojrzał zbliżający się patrol z czterech huzarów węgierskich. Co prędzej zamusztukował konia i kazał go Żydowi drżącemu ze strachu trzymać, sam z najzimniejszą krwią wyszedł przed karczmę z lancą i zaczął wolnym krokiem chodzić, jakby straż trzymał. Huzary prawie na 50 kroków się zbliżyli, kiedy nasz ułan, niby dopiero ich dostrzegłszy, krzyknął: do broni! i sam wbiegł do karczmy. Huzary w tył zwrot. Nasz ułan już na koniu ich pędzi, zwala jednego pchnięciem, drugiego drzewcem lancy i obu jeńców przyprowadza do karczmy. Najgłośniejszego imienia stary wiarus był trębacz Jaszczołd, następnie wachmistrz. On to z kilku towarzyszami swymi postanowił ukraść jenerała austriackiego, dowodzącego na Podolu galicyjskim, z jego głównej kwatery. Podjechawszy niepostrzeżenie pod ogród dworu z dwoma towarzyszami, wszedł pod sień dworu, gdzie stał ów jenerał. Widząc szyldwacha chodzącego po niej, kiedy się odwrócił, przyskoczyli: Jaszczołd zawiązał mu usta i w beczce stojącej wody zanurzywszy mu głowę, zadusili. Wtedy sam wszedł do pokoju z odwiedzionym pistoletem. Przechadzał się właśnie rozebrany z munduru jenerał, na widok Jaszczołda struchlał, ten świsnął na swoich: otworzono okno i wyprowadzono jeńca niepostrzeżenie. Już mieli siadać na konie, kiedy Jaszczołd przypomniał sobie, że nie zabrał zegarka złotego, co wisiał na ścianie. Poskoczył więc na powrót do dworu, ale tam już dostrzeżono zaduszonego szyldwacha, rozruch się zrobił. Spostrzeżono w ogrodzie samego Jaszczołda. Musiał więc zmykać do swoich. Nie mógł uprowadzić jeńca swego, dawszy mu pamiątkę, puścił go i wraz wszyscy szczęśliwie dostali się do obozu. Pod Stanisławów (w Galicji) przybył Jaszczołd w nocy, ale pijąc nad miarę, czuł potrzebę spoczynku, stanął więc z towarzyszem swoim, także nietrzeźwym, na wzgórzu o kilka staj od miasta, konie przywiązali do szmigi wiatraku, a sami położyli się i twardo zasnęli. Kiedy słońce zaczęło wschodzić, Jaszczołd obudzony jego blaskiem powstał i zaczął się wyciągać, zbudził się i jego towarzysz. Nagle słyszą rozruch w Stanisławowie, dosiadują koni, gdy ujrzeli pędzącego co siły młodego chłopca z miasta, ten zdyszały opowiada, że cały Stanisławów pełny był wojska austriackiego, ale wszystko ucieka, że zostało zaledwie kilka koni. Jaszczołd niewiele się namyśla, trąbi do ataku i z dobytą szablą z towarzyszem wpada. W karczmie pozostało pięciu huzarów, ci na jego widok broń złożyli. Wyjaśniła się rzecz wkrótce cała. Kiedy ze wschodem słońca Jaszczołd przeciągał się pod wiatrakiem, równocześnie wypędzono stado owiec z pobliskiego folwarku. Powstała stąd kurzawa nie dozwalała przedmiotu rozpoznać. Dwóch ułanów, dostrzeżonych pod wiatrakiem na przedzie, w strachu będącym przedstawiło w owej kurzawie nadchodzące pułki, cała przeto dywizja w popłochu uchodziła i nie oparła się aż w Chocimierzu o mil kilka.99 Wiele z tego okresu powstało pieśni, które potworzyli sami wiarusy. Jest pieśń o zdobyciu i obronie Sandomierza, w której się tak wsławił jenerał Sokolnicki, jest nawet obszernych rozmiarów poemat na pół z polska, a pół po słowacku z przekleństwami węgierskimi, którego treść stanowi opowiadanie przez huzara węgierskiego całej tej kampanii 1809 r. Dużo tu jest humoru i dowcipu starych wiarusów i wiele szczegółów ciekawych
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.