ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Byłoby rzeczą niesprawiedliwą twierdzić, że wszy-
scy, którzy wpadli w sieci braci kaznodziei, szli na
stos. Dokumenty mówią o znacznej ilości ułaskawio-
nych i tak na przykład w roku 1241 w jednym tylko
tygodniu udzielono 241 kanonicznych rozgrzeszeń.
Protokoły przesłuchań jednakże stanowiły źródło bar-
dzo precyzyjnych kartotek i siejącej terror opinii: "oni
wiedzą wszystko". Historia (nie tylko średniowieczna)
uczy, że naród poddany metodom policyjnym demo-
ralizuje się, kruszy wewnętrznie i traci zdolność opo-
ru. Nawet najbardziej bezwzględna walka mężczyzn
zmagających się twarzą w twarz nie jest tak zgubna,
jak szepty, podsłuchy, strach przed sąsiadem i zdrada
w powietrzu.
Warto porównać ówczesną procedurę kryminalną z
procedurą inkwizycji. Kodeks Justyniana, na którym
opierał się proces karny, zabezpieczał oskarżonemu
szereg praw, nakładał na oskarżyciela ciężar dowodu
i wykluczał świadków, którzy mogli być posądzeni o
stronniczość, a także nakazywał konfrontację denun-
cjatora z oskarżonym. W kraju jednak, który przeżył
dwadzieścia lat wojny i prześladowań, obywatele na-
bywali zdolność zmieniania skóry zależnie od okolicz-
ności i niełatwo było legalnymi środkami wytropić
kacerzy. Aby ich ściganie stało się skuteczniejsze, na-
leżało rozszerzyć klauzulę dopuszczalności świadków.
Obrona adwokacka była w zasadzie dopuszczalna, ale
ten, który się jej podejmował, był automatycznie na-
rażony na zarzut herezji, tak że w praktyce pomoc ta
nie odgrywała żadnej roli. Nowością w stosunku do
normalnego postępowania sądowego było przesłuchi-
wanie świadków przy drzwiach zamkniętych, co sta-
ło się podstawą sukcesów inkwizycji i niszczyło zau-
fanie najbardziej nawet spójnych grup społecznych.
Poprzedzony stugębną plotką, wkracza w mur mia-
sta spory orszak ludzi z piórem - notariuszy, kance-
listów, skrybów, i ludzi z żelazem - żołnierzy, pa-
chołków, dozorców więziennych skupionych wokół
inkwizytora. Przyjezdni zajmują miejsce w pałacu bi-
skupim lub klasztorze i ogłoszony zostaje "czas łaski"
trwający zwykle jeden tydzień. Wszyscy, którzy w tym
okresie zgłoszą się dobrowolnie, nie mogą być karani
śmiercią, więzieniem ani konfiskatą mienia. Ale w
zamian za to dostarczają informacji, z których splata
się sieć podejrzeń.
Ludzie przychodzący w tym czasie do inkwizytorów
oskarżają się zwykle o przestępstwa mało istotne lub
urojone, jak ów młynarz w Belcaire, który oświadczył,
że nie ufał w pomoc świętego Marcina przy budowie
młyna. Ale taki bredzący człowiek o zlepionej potem
koszuli na grzbiecie wie na pewno o wiele więcej i
można się na przykład od niego dowiedzieć, kto dwa-
dzieścia lat temu pozdrawiał "doskonałego" na ulicy.
Nazwiska denuncjatorów zachowuje się w sekrecie i
wystarczą zeznania dwóch anonimowych świadków,
aby rozpocząć śledztwo. Inkwizytor łączył w swym
ręku funkcje z zasady oddzielone od siebie w normal-
nym procesie: był sędzią śledczym, prokuratorem i
sędzią wyrokującym. Nawet inni duchowni, asystują-
cy przy rozprawach, nie mieli prawa głosu. O winie
decydowało sumienie jednej osoby.
Do rąk własnych podejrzanego przychodziło we-
zwanie zgłoszenia się przed trybunał inkwizycji. Prze-
słuchiwany nie znał aktu oskarżenia, co miało tę zale-
tę, że obwinieni wyznawali często więcej, niż się spo-
dziewano. Po przesłuchiwaniu trafiali do więzienia
lub obdarzano ich "strzeżoną wolnością". Więzienia
(w tym czasie rozwinął się niepomiernie ten rodzaj
architektury) były ciężkie, o czym można przekonać
się oglądając cele w Carcassonne i w Tuluzie - czar-
ne przepaściste jamy, gdzie nie można było ani leżeć,
ani stać wyprostowanym. Głód, pragnienie i kajdany
kruszyły najbardziej niezłomnych.
Jeśli jednak podejrzany okazał się twardym człowie-
kiem, stosowano tortury. Ten system wydobywania
zeznań miał szerokie zastosowanie w sądownictwie
świeckim, jeśli chodziło o przestępstwa ciężkie, sądy
duchowne natomiast raczej od niego stroniły, w każ-
dym razie respektowana była zasada, że tortury nie
mogą powodować ani kalectwa, ani rozlewu krwi. Od
dawna stosowany był system chłosty, czego dokony-
wano z wprawą i wiedzą o zadawaniu cierpień (ist-
nieli w tej dziedzinie cenieni specjaliści). Bulla Inno-
centego IV z dnia 15 maja 1252 roku czyni wreszcie
torturę środkiem legalnym.
Przyznanie się obwinionego było zresztą formal-
nością, bo do skazania kogoś wystarczył donos
dwóch osób. Ci ostatni nie mieli łatwego życia. De-
nuncjator siedmiu "doskonałych" został zabity w łóż-
ku, a sierżant Doumenge za podobny czyn został
powieszony na suchej gałęzi. Toteż denuncjatorzy
woleli podawać nazwiska nieżyjących lub tych, któ-
rzy mogli schronić się w niedostępnych twierdzach
Montsgur lub Queribus.
Stosy, trzeba to przyznać, przeznaczone były tylko
dla "doskonałych" albo dla zatwardziałych wiernych
Kościoła katarów. Reszta otrzymywała kary kanonicz-
ne, które nie były bynajmniej bez poważnego wpły-
wu na życie skazanych. Noszenie krzyża, zarezerwo-
wane dla tych, którzy spontanicznie wyznali swoje
winy, powodowało bojkot w środowiskach, gdzie
herezja miała przewagę, i posądzenie o szpiegostwo
na rzecz inkwizycji
|
WÄ
tki
|