ďťż

Poruszały się cicho jak duchy...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Jedna oddzieliła się od nich u szczytu trapu, by sprawdzić sytuację na pokładzie. Dwie inne zeszły z Lyrą do ładowni. Raederle odczekała kilka chwil, dając im czas na wykonanie zadania pod pokładem. Potem wkroczyła zdecydowanie do sterówki, w której Bri Corbett gawędził nad czarką wina z jakimś kupcem. Bri podniósł na nią zdumiony wzrok. - Chyba nie przyjechałaś tu sama, pani? Czyżby Rood przyprowadził już konie? - Nie. On z nami nie płynie. - Nie płynie z nami? To po co ładowaliśmy jego rzeczy? - W oczach Bri pojawiła się podejrzliwość. - Chyba nie wybrał się gdzieś samopas jak jego ojciec? - Nie. - Raederle przełknęła ślinę, żeby pozbyć się suchości w ustach. - Ale ja się wybieram. Do góry Erlenstar; ty zawieziesz mnie do Kraal. Jeśli odmówisz, to nakłonimy kapitana morgoli do objęcia dowództwa nad tym statkiem. - Co takiego? - Bri Corbett wstał, unosząc swe siwe brwi. Kupiec uśmiechał się. - Ktoś obcy miałby dowodzić statkiem twojego ojca? Chyba po moim trupie. Widzę, że źle się poczułaś, dziewczyno; chodź tutaj, siadaj... - Urwał, bo w tym momencie do sterówki wsunęła się jak widmo Lyra z włócznią w ręku. Raederle słyszała jego ciężki oddech. Kupiec już się nie uśmiechał. - Zastałyśmy pod pokładem większą część załogi - oznajmiła Lyra. - Pilnują ich Imer i Goh. Z początku nie brali nas na poważnie, spuścili z tonu dopiero, kiedy przyszpiliłyśmy jednego strzałami do drabiny za rękaw i za nogawkę spodni - nie jest ranny - i kiedy Goh odstrzeliła szpunt od baryłki z winem. Zaczęli nas błagać, żebyśmy szybko zaszpuntowały ją z powrotem. - To ich racja wina. - Kupiec chciał wstać, ale spojrzenie Lyry odwiodło go od tego zamiaru. - Dwie strażniczki pobiegły za mężczyzną, który zszedł ze statku - powiedziała Raederle. - Sprowadzą tu resztę twojej załogi. Posłuchaj, Bri, przecież i tak chciałeś dopłynąć do góry Erlenstar. Sam tak powiedziałeś. - Pani... chyba nie wzięłaś moich słów na poważnie! - Może i nie mówiłeś tego poważnie. Ale ja nie żartuję. - Ale co powie twój ojciec?! Marny mój los, kiedy się dowie, że zabieram jego córkę i ziemdziedziczkę Herun na jakąś poronioną wyprawę. Morgola wezwie pod broń całe Herun. - Jeśli nie chcesz dowodzić tym statkiem, znajdziemy na twoje miejsce kogoś innego. W portowych tawernach przesiaduje mnóstwo mężczyzn, którzy za pieniądze gotowi są na wszystko. Jeśli chcesz, zostawimy cię gdzieś razem z tym kupcem, związanych, żeby nikt nie wątpił w twoją niewinność. - Zamierzasz sprowadzić mnie siłą z mojego statku?! - wychrypiał Bri. - Posłuchaj mnie, Bri Corbetcie - powiedziała spokojnie Raederle. - Straciłam gdzieś między przełęczą Isig a górą Erlenstar przyjaciela, którego kochałam, i mężczyznę, którego miałam poślubić. Potrafisz mi powiedzieć, po co miałabym wracać do domu? Żeby dalej słuchać w Anuin nie kończącej się ciszy i biernie czekać? Przyjmować umizgi lordów z Trzech Prowincji, kiedy świat się rozpada jak umysł Morgona? Uśmiechać się do Raitha z Hel? - Wiem. - Bri wyciągnął do niej ręce. - Rozumiem. Ale nie możesz, pani... - Powiedziałeś, że gdyby mój ojciec cię o to poprosił, dopłynąłbyś tym statkiem pod sam próg Najwyższego. Czy pomyślałeś, że ojciec może się znaleźć w takim samym co Morgon niebezpieczeństwie? Chcesz spokojnie wrócić do Anuin i zostawić go samemu sobie? Nawet gdyby udało ci się jakimś fortelem pozbyć nas z pokładu, znajdziemy inny sposób, żeby dotrzeć do celu. Chcesz wrócić do Anuin i zanieść Duacowi jeszcze jedną złą wiadomość, jakby bez tego mało miał na głowie kłopotów. Muszę znaleźć odpowiedzi na kilka pytań. Wybieram się w tym celu do góry Erlenstar. Poprowadzisz ten statek z nami na pokładzie czy mamy szukać kogoś innego, kto to zrobi? Bri Corbett walnął pięścią w stół. Czerwony jak burak wpatrywał się przez chwilę milcząco w blat. W końcu uniósł powoli głowę i spojrzał na Raederle tak, jakby ta dopiero przed chwilą weszła do sterówki, a on zapomniał, co ją tu sprowadziło. - W Kraal będziesz się, pani, musiała przesiąść na inny statek. Mówiłem ci to już. - Wiem. - Głos jej trochę drżał. - Mogę ci tam wyszukać odpowiedni. Pozwolisz, że obejmę na nim dowództwo i popłynę z tobą w górę Rzeki Zimowej? - Wolę... wolę ciebie niż kogokolwiek innego. - Nie wystarczy nam do Kraal zapasów żywności. Będziemy może musieli zawinąć po drodze do Caerweddin albo do Hlurle. - Nigdy nie byłam w Caerweddin. - To piękne miasto. Kraal w Isig też. Nie widziałem ich od... Będziemy musieli zabrać więcej wina. Załoga jest dobra, najlepsza, z jaką zdarzyło mi się żeglować, ale lubią dobrze zjeść i wypić. - Mam trochę pieniędzy, trochę klejnotów; pomyślałam sobie, że się przydadzą. - I dobrze sobie pomyślałaś, pani. - Bri wziął głęboki wdech. - Przypominasz mi kogoś. Kogoś bardzo przebiegłego. - Kupiec wydał nieartykułowany okrzyk protestu i Bri spojrzał na Lyrę. - A co zamierzacie zrobić z nim? - zapytał. - Jeśli go puścicie, załomocze do wrót uniwersytetu, zanim zdążymy wyjść z portu. Lyra zastanowiła się. - Możemy go związać i zostawić na nabrzeżu. Znajdą go rano. - Nie pisnę słówka - zaskamlał kupiec. Bri roześmiał się. - Bri - powiedziała szybko Raederle - masz w nim jedynego świadka, że zostałeś do tego zmuszony; powinieneś dbać o swoją reputację. - Pani, zgadzam się płynąć albo dlatego, że pół tuzina na wpół dorosłych kobiet zajęło mój statek, albo dlatego, że jestem na tyle szalony, że chcę dowieźć córkę Mathoma i ziemdziedziczkę morgoli na szczyt świata. Obojętne, z którego z tych powodów to czynię, na swojej reputacji mogę już położyć krzyżyk
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.