ďťż

Nie musiał zbliżać go do nosa, by stwierdzić, że zawierał morfinę...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Po kwadransie wszechstronnych oględzin, komisarz zwrócił uwagę na szczelinę w obiciu jedynego fotela. Wsadził do niej palce i wyjął kolejno jedenaście opakowań tego samego narkotyku, każde o wadze jednego grama. Włożył je do portfela, zszedł na dół. Na Placu Blanche zatrzymał policjanta, dał mu instrukcje i mundurowy stanął niedaleko drzwi pensjonatu. Maigret przypomniał sobie młodego, czarnowłosego tancerza. Był to chorowity żigolak o uciekającym wzroku, który, zdenerwowany potrącił jego stolik, wracając po spotkaniu z Morettą. Tego złapią dziś lub jutro, ponieważ był nieodporny, żył w ciągłym strachu. Pepito natomiast odznaczał się zimną krwią. Może w tej chwili czeka na dworcu, by odjechać najbliższym pociągiem? Może ukrył się gdzieś pod Paryżem, lub tylko zmienił dzielnicę i hotel? Maigret skinął na taksówkę. O mało nie podał adresu Majestiku, ale obliczył, że tam jeszcze nie skończono wizji lokalnej, czyli że Torrence leży ciągle w pokoju. — Quai des Orfevres… Przechodząc obok Jeana domyślił się, że tamten już wie co się stało i odwrócił głowę, jakby czuł się winny. Nie obchodził go piec. Nie zdjął marynarki. Nie rozluźnił kołnierzyka. Dwie godziny trwał osowiały, z łokciami na biurku i już świtało, kiedy pomyślał o kartce, zostawionej tu chyba w nocy. „Do komisarza Maigreta. Pilne. Mężczyzna we fraku wszedł pół do dwunastej do hotelu „Roi de Sicile” i był tam dziesięć minut. Odjechał limuzyną. Rosjanin nie wychodził”. Maigret nie reagował. A wiadomości były istotne i nadchodziły prawie jednocześnie. Naprzód telefon z komisariatu dzielnicy Courcelles. — Niejaki Jose Latourie, fordanser, znaleziony martwy obok wejścia do parku Monceau. Trzy uderzenia nożem. Jego portfel jest nietknięty. Nie wiadomo kiedy i w jakich okolicznościach popełniono morderstwo. Ale Maigret wiedział. Natychmiast zrozumiał, że Pepito musiał pójść za młodym człowiekiem, gdy ten wyszedł z „Pickwicka”. Moretto, czując, że tamten jest bardzo podniecony i gotów się z czymś zdradzić, zamordował tancerza, nie zabierając mu nawet portfela i dokumentów. A może było to wyzwanie? Myśleliście, że przez niego dojdziecie do nas? No to zobaczcie — jakby szydził. Pół do dziewiątej. W aparacie głos zarządcy Majestiku. — Halo!… Komisarz Maigret?… To nie do wiary! Przed kilku minutami zadzwoniła siedemnastka. Siedemnastka! Pan rozumie?… To tam, gdzie… — Tak, Oswald Oppenheim… I co? — Wysłałem kelnera… Oppenheim leży sobie w łóżku, jakby nigdy nic i zamówił śniadanie… ROZDZIAŁ 10 POWRÓT OSWALDA OPPENHEIMA Maigret siedział bez ruchu dwie godziny. Gdy się podniósł, rękę miał prawie bezwładną. Zawołał Jeana, by pomógł mu nałożyć płaszcz. — Proszę wezwać taksówkę… W kilka minut później znalazł się u doktora Lecourbe na ulicy Monsieur le Prince. Sześciu policjantów siedziało w poczekalni, ale zaprowadzono go bokiem przez mieszkanie i kiedy gabinet się zwolnił, lekarz go przyjął. Wyszedł dopiero po godzinie. Nałożono mu opatrunek i obandażowano. Cienie pod oczami miał tak głębokie, ich wyraz tak zmieniony, jak by pokrył twarz warstwą szminki. — Ulica Roi de Sicile… Niech pan zaczeka… Dwóch inspektorów spacerowało przed hotelem. Wyszedł z auta, zbliżył się do nich. — Nie pokazał się? Nie… Jeden z nas cały czas był tutaj. — Kto wychodził z hotelu? — Jakiś zgarbiony staruszek, potem dwóch młodych ludzi, potem kobieta około trzydziestki… Maigret wzruszył ramionami, westchnął: — Staruszek nosił brodę? — Tak… Odszedł bez słowa, wdrapał się na kręte schody, mii pomieszczenie hotelarza. Załomotał do drzwi pokoju numer 32. Odpowiedział mu kobiecy głos w nieznanym języku. Drzwi ustąpiły i zobaczył Annę Gorskinę prawie nagą, wstającą z łóżka. — Gdzie twój kochanek? — rzucił. Mówił przez zęby, w pośpiechu nie sprawdzał nawet czy tamten jest w pokoju. Anna Gorskina krzyknęła: — Wynocha!… Nie ma pan prawa!… Obojętnie podniósł znajomy trencz. Szukał czegoś innego. Dojrzał obok łóżka stare szare spodnie Fiodora Jurowicza. Nie było jednak męskich bucików. Żydówka nakładając szlafrok patrzyła na komisarza z wściekłością. — Pan sobie myśli, że jak z nas obcy… Nie dał jej czasu na atak furii. Wyszedł, spokojnie; zamknął drzwi, które otwarła, nim zszedł. Na podeście tylko głośno dyszała, nic nie mówiąc. Przechylona nad poręczą śledziła go wzrokiem i nagle, nie panując nad sobą, żądna odwetu, plunęła. Ślina spadła kilka centymetrów obok Maigreta. Inspektor spytał: — I co? — Będziesz jej pilnował
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.