ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Zaraz po północy pojechałem tam, aby zapobiec egzekucji, Bollbrinker i Remer siedzieli w moim samochodzie. W całkowicie zaciemnionym Berlinie Bendlerstrasse była jasno oświetlona reflektorami - nieprawdopodobny i upiorny widok. Jednocześnie wyglądało to teatralnie, jakby w środku ciemnego atelier oświetlono scenę filmu. Długie, ostre smugi plastycznie uwidaczniały budynek.
W chwili gdy zamierzałem skręcić w Bendlerstrasse, jeden z oficerów SS wskazał, żebym zatrzymał się przy krawężniku ulicy Tiergarten. W cieniu drzew stali w otoczeniu licznych esesowców, prawie nierozpoznawalni, Kaltenbrunner, szef gestapo, i Skorzeny, wybawca Mussoliniego. Ich zachowanie było tak samo upiorne jak i ich ciemne postacie. Przy powitaniu nikt nie stukał obcasami, znikła zwykle demonstrowana dziarskość, wszystko odbywało się po cichu, nawet rozmowy prowadzono przytłumionym głosem, jakby na pogrzebie. Oświadczyłem Kaltenbrunnerowi, że przybyłem, aby zapobiec sądowi doraźnemu Fromma. Zarówno Kaltenbrunner, jak i Skorzeny, od których oczekiwałem raczej przejawów nienawiści lub choćby triumfu w obliczu moralnej klęski konkurencyjnej armii, odpowiedzieli niemal obojętnie, że wydarzenia te są głównie sprawą wojska: "Nie chcemy się mieszać i w żadnym wypadku interweniować. Poza tym sąd doraźny zapewne już się odbył!" Kaltenbrunner pouczał mnie: Do zwalczania buntu ani do organizowania sądów doraźnych SS nie będzie użyta. Zakazał nawet swoim ludziom wkraczania do budynku przy Bendlerstrasse. Każda ingerencja SS spowodowałaby nowe niesnaski z armią i spotęgowała już istniejące napięcie. Takie rozważania taktyczne, rodzące się pod wpływem sytuacji, okazały się jednak nierealne. Już kilka godzin później organy SS z całym rozmachem ścigały oficerów wojska biorących udział w puczu.
Zaledwie Kaltenbrunner skończył, na tle jasno oświetlonej
Bendlerstrasse ukazał się potężny cień. W pełnym umundurowaniu,
samotnie, ciężkim krokiem zbliżał się do nas Fromm. Pożegnałem się
z Kaltenbrunnerem oraz jego świtą i wyszedłem z cienia drzew
naprzeciw Fromma. "Pucz zakończony", rozpoczął, z trudem opanowując się; "wydałem właśnie wszystkim rejonowym dowództwom wojskowym odpowiednie rozkazy. Chwilowo uniemożliwiono mi sprawowanie dowództwa nad jednostkami wojskowymi stacjonującymi w kraju. Faktycznie zamknięto mnie w pokoju. Mój szef sztabu, moi najbliżsi współpracownicy!" Z dostrzegalnym oburzeniem i niepokojem coraz głośniej uzasadniał rozstrzelanie swego sztabu. "Jako przewodniczący sądu miałem obowiązek niezwłocznie przeprowadzić sąd doraźny nad wszystkimi, którzy brali udział w puczu". "Generał Olbricht i mój szef sztabu, pułkownik von Stauffenberg, nie żyją już", dodał cicho zbolałym głosem.
Następnie Fromm chciał zatelefonować do Hitlera. Na próżno prosiłem go o udanie się najpierw do mojego ministerstwa. Obstawał jednak przy tym, żeby zobaczyć się z Goebbelsem, chociaż podobnie jak i ja dobrze wiedział, iż minister żywił wobec niego niechęć i nieufność.
W mieszkaniu Goebbelsa został już aresztowany komendant miasta Berlina, generał Hase. Fromm w mojej obecności skomentował krótko wydarzenia i prosił Goebbelsa o umożliwienie mu rozmowy telefonicznej z Hitlerem. Zamiast odpowiedzi, Goebbels poprosił Fromma o udanie się do sąsiedniego pokoju, następnie kazał połączyć się z Hitlerem. Uzyskawszy połączenie, zwrócił się do mnie, abym pozostawił go samego. Po około dwudziestu minutach ukazał się w drzwiach i wezwał wartownika przed pokój, w którym przebywał Fromm.
Minęła już północ, gdy nieosiągalny do tej pory Himmler przybył do Goebbelsa. Nie proszony o to, obszernie uzasadnił swoją nieobecność sprawdzoną w praktyce regułą zwalczania powstań: należy stale pozostawać z dala od centrum i tylko z zewnątrz kierować kontrakcjami. Miała to być właściwa taktyka. Wydawało się, że Goebbels to aprobował
|
WÄ
tki
|