ďťż

- Nie ma żadnego Boga - odparłem...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
- Gdyby istniał, nie by- łoby ciebie. Zerknąłem na Darica: wycofał się teraz w najbliż- szy drzwi róg, z twarzą zlaną potem, ale uśmiechnięty. - Niko- go z nas by nie było. Stryger poruszył rękoma, a dół jego laski wystrzelił z nagła i wplątał się między moje nogi. Runąłem ciężko na ziemię, nie mając czym złagodzić upadku. Leżałem tak przez dłuższą chwi- lę, czując w nogach pulsujący ból, zanim przetoczyłem się na bok, by dźwignąć się z powrotem na kolana. A on dalej stał spokojnie, wsparty na swojej lasce, jakby wierzył, że ugodziła mnie ręka Boga, a nie jego własna. On na- prawdę wierzył, że to była ręka Boga. Jakoś zdołałem wstać i cofnąłem się bliżej łóżka. Przysia- dłem na nim, a w tym samym czasie posłałem mu do mózgu ci- chy palec myśli. Nie wziąłem pod uwagę kajdanek; teraz będę musiał wykorzystać, co się da, żeby nie zrobił ze mnie miazgi. - Zdaję sobie sprawę, że nie można oczekiwać, abyś zacho- wywał się jak człowiek cywilizowany - odezwał się znowu Stry- ger. Aksamit jego głosu powoli się przecierał, a spod niego wy- zierała coraz wyraźniej naga, brutalna pięść. - Ale sądzę, że po- trafisz mi na to odpowiedzieć lepiej niż dotychczas. Wykrzywiłem się do niego. - Nie wiem, dlaczego żyję. Może moja matka padła ofiarą zbiorowego gwałtu martwych pałek. Laska błyskawicznie strzeliła w kierunku mojej głowy. Wy- czułem jego ruch i uchyliłem się, ale ona zawróciła i walnęła mnie od tyłu, zanim zdołałem odzyskać równowagę, i zrzuciła mnie z łóżka na ziemię. Wylądowałem na twarzy. Znowu usia- dłem, podniosłem się na kolana, potem stanąłem. Tym razem trwało to dłużej, bo szło mi znacznie ciężej. Z nosa ciekła mi krew, na ustach czułem świeżą ranę. Wpatrzyłem się w lśniącą mi w oczach siatkę, żeby się upewnić, że odnotowuje dokład- nie, jak bardzo to wszystko boli. (Dlaczego?) pomyślałem, bo nie mogłem złapać dość odde- chu, żeby zapytać o to głośno. (Dlaczego chcesz mi to zrobić?) - Brud! - wrzasnął przeraźliwie. Koniec laski trzasnął 0 podłogę, a potem walnął mnie w pierś, zbijając z nóg. Znów zwaliłem się z nóg. - Nigdy więcej nie dotykaj mnie swoimi brudnymi... - urwał, przełknął ostatnie słowo, wzdrygnął się. A potem dodał z nutą niemalże smutku w głosie: - Ja wcale nie chcę tego robić... - Najgorsze było to, że jakaś jego część na- prawdę tego nie chciała. Patrzyłem, jak się zbliża, krok po kro- ku. - Ale Bóg pokazał mi, że to konieczne. Sam mi pokazałeś, że zasługujesz na karę. Samo twoje istnienie to bluźnierstwo... Cywilizacja Hydran była zepsuta. Postawili się na miejscu Bo- ga i dlatego ich cywilizacja musiała upaść. Odebrano jej łaskę. Tylko ludzie pełnej krwi są dziećmi Bożymi, bo uznali rolę, ja- ka przypadła im w udziale. Tylko Ziemia jest czysta. Popatrzyłem na niego, na wyciągniętą rękę, na białe, bez- litosne światło, które otoczyło go aureolą... Starannie omijałem wzrokiem laskę. - To wszystko to kupa gówna. Laska podskoczyła i zdzieliła mnie w podbródek, zwalając mnie z powrotem na metalową podstawę łóżka, głowę miałem pełną wirujących gwiazd. Wspiąłem się po metalowej ramie 1 oszołomiony padłem dysząc ciężko, na śmierdzący materac. Miałem nadzieję, że nie złamał mi szczęki. Czułem na ciele na- brzmiałe pręgi, grube jak ramię. Zastanowiło mnie, dlaczego tym razem zupełnie nie wyczułem jego ruchu. - To nie my... - wybełkotałem i splunąłem, szczęśliwy, że jeszcze mogę ruszać ustami -... nie my jesteśmy inni. Hydranie byli w całości... To wy. Wy jesteście mutantami... pokrakami... nieudacznikami, pomyłką...! - Krew skapywała mi z brody. - Niech cię diabli... - szepnął, a w środku coś pękło mu jak stara szmata. Wtedy dopiero dostrzegłem - za późno - czego bał się najbardziej na świecie: że mogę mieć rację. Dawno te- mu miał wizję, w czasie śmierci klinicznej po wypadku - wizję, którą, jak wierzył, zesłał mu Bóg - śnił, że jego umysł wyszedł z ciała. Unosił się wysoko nad nim, a potem przekroczył ten niemożliwy do przejścia próg i wchodził po kolei w umysły lu- dzi, którzy pracowali nad tym, żeby przywrócić go do życia. Sły- szał, jak mówią, znał ich myśli, niemalże każdy ich sekret, zu- pełnie jak Bóg. Zdołali go uratować, ściągnęli go z powrotem w ciało, gdzie było jego miejsce. Kiedy się ocknął, zrozumiał, że już nigdy więcej nie poczuje tej czystej, prawie boskiej potę- gi... bo nie jest psychotronikiem. Poczułem, jak żądza Daru, którego nigdy nie posiądzie, zżera go od środka razem z obłą- kańczą nienawiścią do tych, którzy się z nim urodzili. O mój Boże, pomyślałem i natychmiast tego pożałowałem
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.