ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Samochód minął dwa bloki i skręcił w lewo, w główną ulicę.
Doktor stał na środku alei, patrząc w ślad za nim.
Smagał go wiatr.
Ahriman z wdzięcznością przyjmował jego zimne podmuchy, jakby mogły wywiać z niego zmieszanie i oczyścić umysł.
Wcześniej, w poczekalni, Dusty czytał "Mandżurskiego kandydata".
Doktor podsunął Martie tę książkę jako nieoznaczoną kartę, która, gdyby kiedykolwiek została rozegrana, mogła wnieść do gry dopuszczalną dozę emocji.
Czytając ją, Rhodes miał doświadczyć lekkich dreszczy strachu, zbyt przeszywających, aby dały się wyjaśnić samą fabułą, zwłaszcza gdyby natknął się na nazwisko Yiola Narvilly, i zauważyć dziwne zbieżności z wydarzeniami z własnego życia.
Książka miała sprawić, by zaczął myśleć, zastanawiać się.
Mimo to możliwość, że sama powieść Condona w wystarczającym stopniu pobudzi szare komórki Dusty'ego i pozwoli mu zrozumieć prawdziwą naturę doktora i jego rzeczywiste cele, wydawała się tak nieprawdopodobna, iż łatwiej było sobie wyobrazić astronautów odkrywających na Marsie restaurację Kentucky Fried Chicken z Elvisem zajadającym pieczone skrzydełka przy stoliku w rogu.
Doktor nie widział zwłaszcza żadnej szansy, że malarz pokojowy zdoła wydedukować to wszystko w ciągu jednego popołudnia.
A zatem musiały być jeszcze inne nieoznaczone karty, które nie doktor umieścił w talii, lecz podłożył los.
Jedną z nich mógł być Skeet.
Skeet z mózgiem tak przeżartym narkotykami, że nie dawał się całkowicie zaprogramować.
Zaniepokojony nieoczekiwanym porannym wyczynem czeladnika malarskiego Ahriman przyszedł tu dziś wieczorem właśnie po to, by zapisać samobójczy scenariusz w podświadomości Skeeta i pozbyć się tej bezużytecznej blotki jeszcze przed świtem.
Czy były jeszcze jakieś nieoznaczone karty oprócz Skeeta?
Bez wątpienia, i zostały rozegrane.
Niezależnie od tego, ile wiedzieli Dusty i Martie - a ich wiedza nie musiała być wcale tak pełna, jak się wydawało - nie rozwiązaliby zagadki, mając do dyspozycji jedynie książkę i Skeeta.
Ten nieoczekiwany rozwój wydarzeń nie przemawiał do sportowego ducha Ahrimana.
Lubił ryzyko w swoich grach, ale tylko kontrolowane.
Był graczem, a nie hazardzistą.
Wolał architekturę reguł od dżungli ślepego trafu.
Rozdział 61.
Osiedle przyczep kempingowych kuliło się trwożnie na silnym wietrze, jakby w oczekiwaniu na jeden z huraganów, które zawsze odnajdują takie miejsca i rozrzucają przyczepy po całej okolicy ku dzikiej uciesze kamer telewizyjnych.
Na szczęście w Kalifornii huragany są rzadkie, słabe i krótkotrwałe.
Mieszkańcy osiedla nie znieśliby udawanego współczucia reporterów rozdartych pomiędzy zawodowym podnieceniem a przyznaniem, jak niewiele ludzkiej przyzwoitości przetrwało lata pracy dla wieczornego serwisu informacyjnego.
Przecinające się pod kątem prostym ulice wyglądały tak samo.
Setki ruchomych domów na fundamentach z betonowych podkładów też niełatwo było od siebie odróżnić.
Mimo to Dusty bez najmniejszego trudu rozpoznał mieszkanie Fostera Figi Newtona, kiedy je zobaczył.
Do osiedla doprowadzono telewizję kablową i tylko przyczepa Figi miała na dachu mały talerz anteny satelitarnej.
Prawdę mówiąc, na dachu Figi znajdowały się trzy anteny, odcinające się na tle niskiego nocnego nieba, które podmiejskie światła zabarwiały od spodu brudnożółtą łuną.
Jeden talerz celował na wschód, drugi na północ; oba były stacjonarne.
Trzeci, zamontowany na krzyżakowym przegubie, nieustannie obracał się i zmieniał kąt nachylenia, jakby wyskubywał z eteru smakowite kęsy danych, tak jak kozodój chwyta w powietrzu przelatujące owady.
Poza antenami satelitarnymi z dachu sterczała jeszcze nader osobliwa konstrukcja: metrowe i półtorametrowe kolce, każdy z różną liczbą krótkich poprzeczek; podwójna spirala z miedzianych wstęg; przedmiot przypominający ogołocone z igieł, metalowe drzewko świąteczne stojące na wierzchołku z gałęziami wycelowanymi w niebo; a także coś, co wyglądało jak rogaty hełm wikinga osadzony na dwumetrowej tyczce.
Najeżona tymi urządzeniami przyczepa mogła być pozaziemskim statkiem kosmicznym zamaskowanym jako ruchomy dom, rzeczą, o której zawsze opowiadają goście ulubionych programów radiowych Figi.
Dusty, Martie, Skeet i Lokaj stanęli na niewielkim ganku nakrytym aluminiową markizą, która po starcie mogłaby służyć jako żagiel słoneczny.
Dusty nie znalazł przycisku dzwonka, więc zastukał do drzwi.
Skeet opatulony kocem, który trzepotał i wydymał się na wietrze, wyglądał jak postać z powieści fantastycznej, podążająca śladem zbiegłego czarnoksiężnika, wyczerpana przygodami, ścigana od dawna przez gobliny.
Podnosząc głos, by przekrzyczeć wichurę, spytał: - Czy wiecie na pewno, że Claudette nie jest chora?
- Wiemy na pewno.
Nie jest - odparła Martie.
Skeet, zwracając się do Dusty'ego, powiedział: - Ale mówiłeś mi, że jest chora.
- To było kłamstwo, żeby wyciągnąć cię z kliniki.
Rozczarowany Skeet mruknął: - Myślałem, że naprawdę jest chora.
- Nie chciałbyś, żeby była chora - powiedziała Martie.
- Niekoniecznie umierająca.
Kurcze żołądka i wymioty w zupełności by wystarczyły.
Na ganku zapaliło się światło.
- I paskudna biegunka - uzupełnił Skeet.
Po chwili drzwi otworzyły się.
Stojąc na ganku, Figa mrugał spoza grubych okularów.
W jego szarych oczach, powiększonych przez silne soczewki, malował się smutek, który nie opuszczał ich nigdy, nawet kiedy Figa się śmiał.
- Cześć.
- Figa - powiedział Dusty - przepraszam, że niepokoimy cię w domu, a w dodatku tak późno, ale nie wiedziałem, dokąd jeszcze moglibyśmy pójść.
- Jasne - odparł Figa, cofając się, aby ich wpuścić.
- Masz coś przeciwko psu?
- spytał Dusty.
- Nie.
Martie wprowadziła Skeeta po stopniach.
Za nimi weszli Lokaj i Dusty.
Gdy Figa zamknął drzwi, Dusty powiedział: - Mamy poważny problem.
Mógłbym pójść do Neda, ale prawdopodobnie udusiłby Skeeta prędzej czy później, więc...
- Usiądziecie?
- spytał Figa, prowadząc ich do stołu
|
WÄ
tki
|