Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Ja
wyl±dowałem tutaj. Pracuję.
Jud skin±ł głow±.
— Mam drobny udział w handlu kok± — rzekł Wendell. — Sprzedaję po
kilkadziesi±t gramów tygodniowo, czysta robota. Nawet tutaj siedzi kilku moich
klientów.
— Więc co ty tu robisz? — zapytał Jud. — Je¶li oni zaczynaj± być nieostrożni,
to oznacza dla ciebie bliskie nieszczę¶cie.
— Czekam na swojego człowieka. — Wendell wzruszył ramionami. — Mam dla niego
kolejn± dostawę. Wyobrażasz to sobie? Ja opłacam ludzi od detalu!
— To jeszcze gorzej — oznajmił Jud. — Nie powiniene¶ być przy tym, jak on
załatwia interesy. Nie zapominaj, Wendell: działać trzeba z głow±.
— To była twoja rola — rzekł Wendell. — Tacy jak ty mieli to wszystko w małym
palcu.
— Owszem.
— Posłuchaj — mrukn±ł Wendell. — ZdradĽ mi: pracujesz tutaj?
— Tak — odparł Jud.
— Nie chcę ci włazić w paradę, po prostu nie wiedziałem. Je¶li ci
przeszkadzam, tylko powiedz, a już mnie nie ma. Nie jestem idiot±, żeby udawać
kowboja!
Jud u¶miechn±ł się.
— To duże miasto — rzekł.
Wendell wyszczerzył zęby w u¶miechu.
— Pozwól, że zafunduję ci drinka!
Kelner przyniósł zamówion± poprzednio szklaneczkę whisky, ale nie zd±żył zdj±ć
jej z tacy, gdy Jud rzucił krótko:
— Chivas regał.
357
Kelner spojrzał na tani± whisky, któr± przyniósł, i zapytał:
— A co mam z tym zrobić?
— Wypij to sam — rzekł Jud, odsyłaj±c go ruchem dłoni.
— Zwariowany ¶wiat — oznajmił Wendell. Wypili za ten ¶wiat. — Spójrz na nich —
mówił handlarz, ruchem głowy wskazuj±c elegantów tłocz±cych się przy barze. —
Maj± forsy jak lodu, a każdy chce mieć powodzenie, być seksownym... i groĽnym.
Jechać na grzbiecie fali, na haju...
Uniósł swoj± szklankę z piwem.
— Za nasze powodzenie. Jud wypił razem z nim.
— Do diabła — rzekł Wendell. — To najlepsze miejsce i wła¶ciwy czas na dobry
towar. Znudziła im się trawka. Poza tym gliny s± tak zajęte, że wystarczy
sprzedać co nieco i odpalić im dolę. Towar idzie na każdym rogu, a najlepiej
koka: po niej człowiek jest lepszy, a kto o tym nie marzy. W dodatku nie
zabija. Czy można sobie wyobrazić lepsz± sytuację?
Tak było w roku 1979. Po latach niedowierzania potędze narkotyków; po tym, jak
całe pokolenie wyrosło, szprycuj±c się ¶mierciono¶n± nikotyn±, jednocze¶nie
zasilaj±c budżet państwa; po eksperymentach z LSD zapocz±tkowanych przez CIA w
latach pięćdziesi±tych, które wykazały, że nie każdy od razu wyskakuje przez
okno hotelowe, jak ów lekarz, któremu bez jego wiedzy zaaplikowano
do¶wiadczaln± dawkę; po tym, jak tysi±ce Amerykanów przejęło w swoje ręce
spu¶ciznę tych eksperymentów. Kokaina, używana przez Freuda, stała się guru
zdrowia psychicznego. Nikt od niej nie umierał, nikt nie wpadał w
uzależnienie. W roku 1979 nikt nie wiedział, że to nieprawda. Wówczas nikt nie
przypuszczał, że już niedługo oczyszczona, krystaliczna postać kokainy
zostanie ochrzczona „gromem", nikt nie zdawał sobie sprawy z możliwych
konsekwencji politycznych zakupu jednego grama „¶niegu", nikt nie domy¶lał
się, że jedno spotkanie z „biał± dam±" może tylko prowadzić do następnego. A
potem jeszcze jednego. I jeszcze.
— To wielki interes, chłopie — rzekł Wendell. — W Kolumbii wszyscy się go
chwytaj±. Armia, politycy, niemal cała dżungla.
— A co z partyzantami? — zapytał Jud.
— Przecież nie mówimy o czarnej Afryce! Za¶miali się obaj.
— S± tam w ogóle jacy¶ partyzanci? — zapytał Wendell.
— Jasne — odparł Jud. Nie mógł sobie przypomnieć, czy działa tam M-19,
„¦wietlisty Szlak" czy jakie¶ inne ugrupowanie latynoskich marksistów.
— Nigdy nie interesowałem się wojuj±cymi komuchami — oznajmił
358
T
Wendell. — My¶lę, że je¶li kryje się za tym gruba forsa, to wcze¶niej czy
póĽniej wszyscy wejd± w ten interes. Nie przeskoczy się zasady kapitalizmu,
chłopie. Dolar rz±dzi ¶wiatem. — Otarł wargi. — Posłuchaj — rzekł. — To
jest... Tylko nie zrozum mnie Ľle, dobra?
— W porz±dku.
— Jestem uczciwy i nie mam ochoty grać twardego faceta. Ale nie chcę też
pracować dla jakiego¶ kacyka. W tej robocie wszystko się tasuje, wiesz o tym
|
WÄ…tki
|