ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
.. czujesz je tylko, a niezdolna jesteś ich opisać. Czy to możliwe, aby twoje własne serduszko pozostało zimne i nieczułe, podczas gdy ty sama wzbudzasz w innych sercach namiętność? Nie mogę temu uwierzyć! Te łagodne oczęta, to rumieniące się liczko, la zachwycająca i rozkoszna zaduma, która czasami maluje się na twojej twarzyczce - wszystkie te oznaki zadają kłam twoim słowom: miłujesz, Antonio, i próżno chcesz to przede mną ukryć.
253
- Zadziwiasz mnie, mój ojcze! Czymże jest owa miłość, o której mi prawisz? Nie znam jej natury, a gdybym ją czuła, to dlaczego miałabym kryć się z tym sentymentem?
- Czy nigdy nie widziałaś żadnego mężczyzny, Antonio, którego nigdy uprzednio nie oglądałaś, a przecie /dawałaś się długo szukać? Którego postać, chociaż obca, wydawała się znajoma twoim oczom? Którego głos koił cię, podobał ci się i przenikał do samego dna twojej duszy? W którego obecności weseliłaś się i pod którego nieobecność wzdychałaś? Przy którym serce twe zdało się rosnąć w piersiach i na którego łono z nieograniczoną ufnością zlałabyś własne torski? Czy nie zaznałaś tego wszystkiego, Antonio?
- Bez wątpienia zaznałam; poczułam to, gdym cię po raz pierwszy
zobaczyła. Ambrozjo drgnął. Ledwo ośmielił się wierzyć własnym uszom.
- Mnie, Antonio? - zawołał z oczyma błyszczącymi z radości i ze zniecierpliwieniem, chwytając jej dłoni przyciskając porywczo do ust. - Mnie, Antonio? Ku mnie żywiłaś te sentymenty?
-1 to nawet silniej, niźli to opisałeś. W chwili, w której cię ujrzałam, poczułam się tak zadowolona, tak ciągnęło mnie ku tobie! Czekałam tak żarliwie, by posłyszeć twój głos, a gdy go usłyszałam, zdał mi się tak słodki! Przemawiał do mnie językiem zgoła mi dotąd nie znanym! Zdało mi się, iż rzekł mi tysiące rzeczy, które pragnęłam usłyszeć! Wydało mi się, że cię już długo znałam, że mam prawo do twej przyjaźni, twojej rady i twojej opieki. Płakałam, gdyś odszedł, i wzdychałam do chwili, która przywróci cię moim oczom.
- Antonio! moja miła Antonio! - zawołał mnich i porwał ją w ramiona. - Czy mogę wierzyć moim zamysłom. Powtórz mi to, słodki dzieweczko! Rzeknij mi raz jeszcze, że mnie miłujesz, że miłujesz mnie szczerze i tkliwie!
- Naprawdę cię miłuję: z wyjątkiem matki nie ma na całym świecie nikogo, kto byłby mi droższy od ciebie.
254
Posłyszawszy to szczere oświadczenie, mnich nie mógł się już opamiętać: pijany Żądzą, chwycił w ramiona płoniącą się i drżącą istotę. Chciwie przywarł ustami do jej usteczek, wyssał z nich czysty i rozkoszny oddech Antonii; śmiałą ręką pogwałcił skarby ukryte pod jej staniczkiem i oplótł wokół siebie miękkie i bezwolne ramiona dziewczyny. Antonia była zaskoczona, przerażona i zmieszana jego czynem, a zdumienie odebrało jej z początku zdolność oporu. W końcu przyszła do siebie i usiłowała umknąć z jego objęć. - Ojcze!... Ambrozjo! - zawołała. - Puśćże mnie, na litość boską! Ale rozwiązły mnich nie baczył na jej błagania; nie porzucił swego zamysłu i posunął się do jeszcze większych poufałości. Antonia prosiła, błagała i opierała się. Przerażona do ostateczności, choć nie zdając sobie sprawy dlaczego, użyła wszystkich sił, aby odepchnąć od siebie zakonnika, i już miała wołać o pomoc, gdy nagle ktoś otworzył drzwi komnatki, Ambrozjo miał na tyle przytomności umysłu, by zdać sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Niechętnie porzucił swoją ofiarę i spiesznie podniósł się z sofy. Antonia wydala okrzyk radości, skoczyła ku drzwiomi znalazła się w matczynych objęciach.
Elwira, zaniepokojona niektórymi słowami Ambrozja, które jej Antonia w swej naiwności powtórzyła, postanowiła przekonać się o prawdziwości swoich podejrzeń. Zbyt dobrze znała ludzi, by mogła ją zwieść ustalona reputacją cnotliwość mnicha. Rozważyła sobie pewne okoliczności, które choć błahe same w sobie, złożone razem zdały się potwierdzać jej obawy. Częste wizyty Ambrozja, które, o ile mogła spostrzec, ograniczały się tylko do jej rodziny, jego widoczne wzruszenie, ilekroć rozmawiał z Antonia, to, iż był w całym rozkwicie swojej gorącokrwistej męskości, a nade wszystko jego zgubna filozofia, o której powiadomiła ją Antonia, a której zasady niezbyt były zgodne z rozmowami, jakie wiódł w obecności Elwiry - wszystkie te okoliczności wzbudziły w niej powątpiewanie co do czystości przyjaznych uczuć Ambrozja. Postanowiła więc, iż gdy Ambrozjo znajdzie
255
się następnym razem sam na sam z Antonią, spróbuje go zaskoczyć. Powiódł się jej ów zamiar. Co prawda, gdy weszła do pokoju, mnich porzucił już swoją ofiarę: jednakże nieład w ubiorze córki oraz wstyd i zmieszanie wyryte na obliczu Ambrozja wystarczyły, by dowieść Elwirze, iż podejrzenia jej były aż nazbyt dobrze uzasadnione. Była jednak zbyt roztropna, aby zdradzić się z owymi podejrzeniami. Osądziła, iż zdarcie maski z oblicza szalbierza, którego wszyscy darzyli taką przychylnością, nie będzie łatwym zadaniem: uważała, mając tylko niewielu przyjaciół, iż niebezpiecznie byłoby zyskać sobie potężnego wroga. Udała więc, że nie spostrzegła wzburzenia opata: spokojnie zasiadła na sofie, podała jakiś błahy powód, dla którego nieoczekiwanie opuściła swoją komnatę, i rozmawiała na różne tematy z pozorną ufnością i swobodą. s
Mnich, uspokojony zachowaniem Elwiry, odzyskał pewność siebie. Starał się rozmawiać z Elwirą bez zaambaransowania, ale będąc zbyt wielkim nowicjuszem w udawaniu, czuł, iż musi wyglądać na zmieszanego i zakłopotanego. Rychło przerwał konwersację i powstał, by się oddalić. Jakaż była jego udręka, gdy przy pożegnaniu Elwira rzekła mu gładkimi słowy, iż powróciwszy już w pełni do zdrowia, uważa za niesłuszne pozbawiać towarzystwa opata innych ludzi, którzy mogli bardziej potrzebować jego usług
|
WÄ
tki
|