ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
No i masz, Rafał też się prezentował jako ktoś
nadzwyczajny. Po prostu event. Może i był. Ale jakoś ode-
brał jej, idiota, entuzjazm.
A do tego - czy facet, w którym mogłaby się zako-
chać, powinien dawać się tak łatwo namówić na wyczyn
rodem z przedszkola? Pewnie jestem znowu za poważna -
pomyślała Małgosia z westchnieniem. To westchnienie
musiał zrozumieć całkiem fałszywie - dotarło do niej - bo
jego ręce zaczęły buszować po niej ze zdwojoną energią.
Miała wprawdzie na sobie puchową kurtkę, więc do tej
pory nic nie czuła, ale kątem oka zauważyła jego dłoń
gdzieś pod swoją pachą (Jak to wygląda!") i otrząsnęła się.
Na szczęście dojechali już do centrum, trzeba było wysiąść
360
i Rafał mógł odnieść wrażenie, że po prostu wcześniej niż
i on zaczęła się przepychać w stronę drzwi.
Mówił jej, że byt tu już rano i że ma bilety, i że po-
em pójdą do fajnej knajpki, wyciągnął papierosy, poczęs-
tował ją - a ona odmówiła bez poczucia zażenowania,
które właściwie byłoby na miejscu. Mógł przecież zażarto-
wać, że jest za młoda, zdziwić się, że jeszcze nie paliła, albo
- tego powinna bać się najbardziej! - uświadomić sobie
nagle, że jest inna niż normalni ludzie. Tymczasem wszyst-
ko to okazało się nagle bez znaczenia. Tak, tego wieczoru
MIRAŻ rozsypywał się pod wpływem jakiegoś chłodu płyną-
cego skądś, ze środka Małgosi, l gdy wchodzili do kina,
pomyślała z żalem, że będą jeszcze rozmawiali o neurobio-
logii, która fascynowała Rafała, i o najmilszych wspomnie-
niach z wakacji, i o płytach, które jej pożyczy, a które jej się
będą podobały lub nie, pewnie nie, i o tym, czy samo-
bójstwo jest tchórzostwem, i może nawet o duszy, czy
istnieje, bo przecież tak, i będą się pewnie całować, i ona
pozwoli mu może rozpiąć kurtkę, i kto wie, na co mu jesz-
cze pozwoli, ale chyba na niezbyt wiele, no bo Rita, bo co
Rita by na to powiedziała, i pójdą znowu do klubu, i jeszcze
do teatru, gdzie trzeba będzie mu zaimponować umiejęt-
nością zrozumienia, o co w tym wszystkim chodzi, w spek-
taklu, a może i w życiu - tylko że umówi się z nim (jaki
smutek!) najwyżej jeszcze ze dwa, trzy razy. Więc pośpiesz
się, boski Cezarze, pośpiesz się, mój miły, zakochany
w sobie Cezarze, jeżeli chcesz z tym wszystkim zdążyć.
*
Nadeszła wreszcie sobota, której Krzyś oczekiwał
z napięciem: dzień jego występu w Telewizyjnym Tygod-
361
niku Tajemnic. Studio na Służewie pełne było, jak zawsze,
kręcących się nerwowo ludzi: między publicznością biegały
charakteryzatorki, wypatrując pobladłych twarzy i spoco-
nych łysin, które należało upudrować pospiesznie; oświe-
tleniowiec, niebezpiecznie manewrując wielkim drągiem,
poprawiał zawieszone u sufitu reflektory, przystawiał
do ucha trzeszczącą krótkofalówkę, który?! - darł się
- który daje za dużo?!", żeby w końcu wyjść na środek
i patrząc błagalnie w stronę okna realizatorów na piętrze,
rozłożyć ręce z desperacją - wyglądało to, jakby odprawiał
jakieś modły. Operatorzy przetaczali swoje kamery to w tę,
to w tamtą stronę, jedni - ćwicząc w ten sposób zapla-
nowane w scenariuszu jazdy, inni tak, dla żartów, żeby
się czymś zająć. Dźwiękowiec, z naręczem mikroportów,
próbował ustalić, gdzie skryli mu się brakujący bohate-
rowie programu. Pani jest gość? Gdzie jeszcze gość jest?
Pan gość?" Krzysztof miał to już za sobą: w klapie jego
marynarki tkwił mikrofon, kieszeń obciążało pudełeczko
nadajnika. Na antresolę wypadła Basia, reżyserka, i prze-
chylona niebezpiecznie przez barierkę krzyczała do kogoś
na dole, że w czwórce widzi kable i żeby je schować.
Antek Ratajczyk, z twarzą zasępioną, stał koło
wielkiego monitora i wpatrywał się w niebieski ekran,
na którym kolejną rundę robiła wskazówka sekundnika.
Krzysztof nie chciał do niego podchodzić; to, co usłyszał
w drodze do studia, tłumaczyło aż za dobrze ponury na-
strój przyjaciela. W czwartek pogotowie zabrało nagle jego
ojca; nie był to na szczęście zawał, tyle że do domu pan
Leon miał wrócić dopiero za parę dni. Ale kiedy Antek,
klnąc w duchu, że nie załatwił tego wcześniej, dowiedział
się od niego wreszcie, gdzie znajdzie oryginał listu Zofii
362
Pająk, zastał mieszkanie splądrowane. Prawdopodobnie
nic nie zginęło - nie było czego kraść - jednak złodzieje,
szukając zapewne ukrytych kosztowności, wywrócili
wszystko do góry dnem. Antek spędził parę godzin,
^brodząc w papierach, przekopując się przez zwałowiska
csiążek, rękopisów, wydruków, wzniecając tumany kurzu
- ale wiedział z góry, że odszukanie w podobnej magmie
tej jednej kartki graniczyłoby z cudem. Cud się nie zdarzył,
musiała mu wystarczyć kserokopia. W dodatku trudno
było myśleć o programie, kiedy prawdziwym problemem
stało się: jak uprzedzić ojca, że jego skarb dla niejed-
nego filologa" zamienił się nieodwołalnie w wysypisko
makulatury.
Z tego wszystkiego Antek nie zdążył wyjść na po-
ciąg po jasnowidzkę - na co, zdaje się, miał ochotę -
i musiał wysłać na dworzec kogoś innego. Gdy pojawiła
się w drzwiach studia, gdzieś zniknął urok, który roztaczała
w Wierchomli: miała na sobie jaskrawą, niegustowną
sukienkę, za mocny makijaż, twarz rozognioną od emocji.
A jednak Ratajczyk przywitał ją z widocznym skrępo-
waniem; Krzysztof, dla którego rozgardiasz w studiu
nie był przecież nowiną, powiedział mu, że wszystko jest
ustalone, więc niech się nim nie przejmuje - i odszedł
na bok, skąd obserwował, jak przyjaciel tłumaczy coś pani
Pająk, ni to namiętnie, ni to gniewnie, a ona kiwa głową
bez uśmiechu. Nie wyglądało to dobrze.
- EKIPA, SCHODZIMY Z PLANU! ZA TRZY MINUTY
WEJŚCIE NA ANTENĘ. PROSZĘ ZAJĄĆ MIEJSCA - zadudniła
z głośników Basia.
i Krzysztof stanął w drzwiach studia; jego występ
^przewidziany był na część drugą dzisiejszego wydania,
363
po reklamach. Obok niego kręcił się jakiś chudy brodacz,
ostrzyżony na jeża; mikroport zdradzał gościa programu.
Widząc, że chce coś powiedzieć, Krzysztof bez słowa wy-
ciągnął mu z kieszeni nadajnik i pstryknął wyłącznikiem;
dźwiękowiec widocznie zapomniał tamtego uprzedzić,
że w przeciwnym razie będzie go słychać na całą Polskę,
chyba żeby wyszedł na korytarz.
- A, dziękuję - speszył się brodacz. - le spałem,
nie bardzo jestem przytomny.
- Podróż? - zapytał półgłosem Krzysztof. Rozległa
się muzyka z czołówki programu.
- Nie, ja z Warszawy. Koszmary mi się śnią. To z pa-
nem mam występować? Ja się nazywam Andrzej Walczak
|
WÄ
tki
|