ďťż

- Napijesz się ze mną jednego, Fred? - Chętnie...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Wypiliśmy dwa absynty. Potem zagraliśmy w kości o następne dwa. Wygrałem. Nie byłem zadowolony z tego, więc graliśmy dalej. Dopiero przy piątym rzucie przegrałem i to trzy kolejki pod rząd. - Czy jestem zalany, czy też istotnie grzmi? Fred nadstawił ucha. - Rzeczywiście grzmi. Pierwsza burza w tym roku. Podeszliśmy do drzwi. Spojrzeliśmy na niebo. Ciemno choć oko wykol. Było parno. Od czasu do czasu toczył się grzmot. - Pod tę burzę powinniśmy wypić jeszcze po jednym - zaproponowałem. Fred poparł mój wniosek. - Obrzydliwa lura - zawołałem stawiając pusty kieliszek na ladzie. Fred był również zdania, że powinniśmy skosztować czegoś uczciwego. Zaproponował wiśniówkę, ja powiedziałem, że rum lepszy. Nie chcąc się spierać o takie głupstwa, piliśmy na zmianę to jedno, to drugie. Ażeby oszczędzić Fredowi roboty z nalewaniem, wzięliśmy największe kieliszki. Wpadliśmy w bajeczny humor. Od czasu do czasu wyglądaliśmy, czy się błyska. Strasznie chcieliśmy zobaczyć te błyskawice, ale mieliśmy pecha: błyskało się akurat wtedy, kiedy byliśmy w środku. Fred powiedział, że ma narzeczoną, córkę właściciela restauracji-automatu. Chciał czekać z żeniaczką, aż stary wyciągnie kopyta, bo wtedy mógł być pewny, że dostanie z dziewczyną restaurację. Więc ja mu na to powiedziałem, że jest zanadto ostrożny, ale on udowodnił mi, że stary jest nieobliczalnym draniem i gotów na łożu śmierci zapisać knajpę gminie metodystów. Ustąpiłem wobec takiego argumentu. Poza tym Fred był nastrojony bardzo optymistycznie. Papa zaziębił się podobno, więc Fred przypuszczał, że to może grypa, a więc coś poważnego. Musiałem go niestety rozczarować, że grypa nie ima się alkoholików, przeciwnie, niejeden zapity moczymorda rozkwita pod wpływem grypy, a nawet przybywa mu na wadze. Fred powiedział, że to wszystko jedno i może papa wpadnie pod jakieś auto. Przyznałem, że szczególnie duże szanse istnieją przy mokrym asfalcie. Fred uczepił się mojego proroctwa, jak pijany płotu i zaraz poszedł sprawdzić, czy już pada. Niestety, ulica była jeszcze sucha. Grzmiało za to coraz mocniej. Wcisnąłem mu w ręce szklankę z sokiem cytrynowym, a sam podszedłem do telefonu. W ostatniej chwili przypomniałem sobie, że nie chciałem przecież telefonować. Dałem znak aparatowi, żeby na mnie nie czekał, i chciałem mu się ukłonić. W tej chwili spostrzegłem, że nie mam w ogóle kapelusza na głowie. Gdy wróciłem z wyprawy do telefonu, ujrzałem w lokalu Köstera i Lenza. - Chuchnij, trutniu - powiedział Gotfryd. Chuchnąłem. - Rum, wiśniówka i absynt - odrzekł tonem znawcy. - Pijesz absynt, ty świnio. - Jeżeli myślisz, że jestem zalany, to się grubo mylisz. Skąd wracacie, rodacy? - Z zebrania politycznego. Ale dla Ottona było za nudne. Co Fred pije? - Soczek cytrynowy. - Radzę ci także wypić szklaneczkę. - Jutro. Teraz muszę coś zjeść. Przez cały czas Köster obserwował mnie z zatroskaną miną. - Nie gap się tak na mnie, Otto. Upiłem się z nadmiaru radości, a nie z rozpaczy. - No, to dobrze. Mimo to chodź coś przekąsić. O godzinie jedenastej byłem już zupełnie trzeźwy. Köster zaproponował, żeby zobaczyć, co się dzieje z Fredem. Znaleźliśmy go za barem. Leżał na podłodze jak trup. - Weźcie go do pokoiku obok - zakomenderował Lenz - a ja tymczasem będę obsługiwał gości. Do spółki z Kösterem przyprowadziliśmy Freda do przytomności. Wlaliśmy mu do gardła gorącego mleka. Skutek był natychmiastowy. Po tym zabiegu posadziliśmy go na krześle i powiedzieliśmy, żeby sobie odpoczął z pół godziny, Lenz go doskonale zastąpi. Istotnie Gotfryd był idealnym zastępcą. Znał na pamięć wszystkie ceny i wszelkie możliwe recepty na przyrządzanie cocktailów. Potrząsał szekerem z taką wprawą, jakby nic innego nie robił przez całe życie. Po godzinie Fred zjawił się na posterunku. Żołądek miał zahartowany i przyszedł do siebie bardzo szybko. - Bardzo mi przykro, Fred - powiedziałem. - Powinniśmy byli przetrącić coś przedtem. - Czuję się doskonale - uspokoił mnie
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.