ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
- Słuchaj, pora wracać
do Cór. Według jakiego czasu funkcjonujecie?
- Dla nas jest poranek.
Jego słowa przerywa gwizd i z luku za jego plecami wyłania
się dwóch marines, przeciągając się i tupiąc nogami dla przywró-
cenia krążenia. Nad ich głowami czerń zaczyna z wolna szarzeć,
w ślad za pożegnalną mżawką blasku gwiazdy nadciąga świt. Ref-
lektory Komety niespodziewanie żółkną.
- Jedliście coś? Może zabierzesz swoich ludzi do stacji na
wieczorną przegryzkę?
- Jeszcze będziesz tego żałował. - Dayan się uśmiecha i co-
f a, podczas gdy kolejni marines wyłaniają się z ciasnego, prze-
znaczonego zaledwie dla sześciu pasażerów wnętrza Komety. A za
nimi następni, kiedy tylko wszyscy odsuwają się na boki, tak że
w końcu cały regulaminowo liczny oddział rozładowuje namioty
i sprzęt z luku towarowego na oczyszczony z zarośli skraj lądowiska.
- No, no. Widzę, że zjawiasz się gotów na wszystko, Scooter.
Pomyślmy, doliczając załogę około dwudziestu dwóch? Chyba bę-
dziemy będę w stanie sobie z tym poradzić, mamy zapasy dla paru
typów, którzy nie zejdą na kolację. Aha, oto i wasz pojazd, ruszajmy.
Tylko uważaj na silnik. Będziemy musieli porzucić transporter.
Wóz dowodzenia Rimshota wytacza się z luku towarowego, je-
go napędzany wodorkami silnik wyrzuca z siebie kłęby pary.
Wszyscy ruszają po trapie w dół.
Dayan ruchem ręki odprawia prowadzącą wóz dziewczynę na
tylne siedzenie i sam siada za sterami.
- Obawiam się, że będzie pan musiał poczekać na następny
kurs, myr Zannez.
- Żaden problem, proszę pana. - Zannez zauważa, że jego
dzieciaki z Gridworldu skupiły się wokół niego, nie chcąc, by ich
rozdzielono. On również nie chce.
Dayan mierzy ich uważnym spojrzeniem i uśmiecha się. Krótki,
dziwny moment empatii rozgrzewa serce Zanneza; kapitan rozu-
mie, co czują ludzie, którzy razem przeszli przez ciężkie chwile.
Podczas gdy żołnierze ładują Kipa do środka, Zannez słyszy
jego pytanie:
- A gdzie właściwie jest Rimshot?
- Szuka neurologa Barama w Hyedes - odpowiada Dayan.
- Neurologa? Hej, Bram, posłuchaj, doszedłem już do siebie.
Oczy właśnie mi się zogniskowały. Już nikogo nie potrzebuję.
- To dobrze - mówi Baram. - Ale to nie o ciebie chodzi.
Chcę, żeby Córy zbadał specjalista. Także i ty, Siri.
- Potrafisz ją połatać, Bram. Potrafisz? Myślałem, że potrze-
bujesz po prostu paru minimów spokoju, nie zakłócanych żadnymi
cholernymi sytuacjami alarmowymi.
- Mogę spróbować.
Kip uspokaja się, najwyraźniej usatysfakcjonowany tą odpo-
wiedzią. Ton głosu Barama działa na Zanneza jak kubeł zimnej
wody. Uważnie przysłuchuje się rozmowie obojga lekarzy podczas
wsiadania do pojazdu.
- Nie zapominaj, że jestem jedynie medykiem polowym -
uprzedza Barama Siri.
- Dokładnie tego nam trzeba. Zarządca - czyli Córy - pora-
żona została wyładowaniem energetycznym z nieznanej broni pro-
sto w łuk ciemieniowy. Nie było żadnych natychmiastowych ob-
jawów wskazujących na uszkodzenie tkanki nerwowej, ale później
cóż, sama zobaczysz, Siri. Zapomniałaś więcej wiadomości o arty-
lerii obcych, niż ja się kiedykolwiek nauczę.
Potem znikają w środku. Prowadzony przez Dayana pojazd, ko-
łysząc się leniwie, kryje się w porannej mgle na wyboistej drodze
do stacji.
Pozostawiony samemu sobie, na trapie, Zannez zabiera swoich
ludzi do zaparkowanego nieopodal transportera, oczekującego na
nowe opony z magazynu Rimshota. Bez swoich kamer czuje się
nagi, lecz w pewien sposób jest mu z tym wygodniej. Ale pomyśleć
tylko, jakie ujęcia przechodzą mu koło nosa, ale... czyżby? Roz-
gląda się dookoła; czarodziejski statek, który przywiózł im przy-
jaciół - wyglądałby jak każdy inny niewielki statek kosmiczny
na pustym lądowisku odległej planety w ostatnich chwilach przed
świtem - widział już tysiące podobnych ujęć. A żołnierze Patrolu,
niemalże aniołowie dla niego, nie wspominając nawet o Hanny -
jeszcze jedno z miliona rutynowych zdjęć. Nasi dzielni żołnierze
Patrolu. Zaczyna zatracać swój obiektywizm
|
WÄ
tki
|