ďťż

- Misterna metoda, co? - Skąd mogą wiedzieć? - Łatwe...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Odciski palców. Ty służyłeś w wojsku, moje znajdują się w wielu aktach. - Ale nie wiedzą o Alison. - Chancellor poczuł falę ulgi. Szybko się rozpłynęła. - Obawiam się, że wiedzą - odparł O'Brien. - Dlatego użyli zwrotu "pan i pani". - Nic mnie to nie obchodzi! - Alison rozzłościła się. - Chcę, aby wiedzieli. Wydaje im się, że mogą grozić każdemu, gdy im się to spodoba. Mnie grozić nie będą. Mam wiele do powiedzenia! - I odpowiedzą ci, że oni także - rzekł łagodnie Quinn, podchodząc do okna, za którym widać było plażę i ocean. - Jak się domyślam, postawią cię przed wyborem, powołując się na bezpieczeństwo państwa. Albo będziesz siedzieć cicho, nie wspominając o niczym, coś widziała i słyszała, albo licz się z ujawnieniem działalności twej matki dwadzieścia dwa lata temu. Działalności właśnie teraz odkrytej, kosztującej życie ponad tysiąca Amerykanów w ciągu jednego dnia. Niewątpliwie wywoła to wątpliwości co do udziału twego ojca. - Mackie Majcher? - zimno spytał Peter. - Morderca z Chasongu? O'Brien odwrócił się. - To zbyt dwuznaczne. Lepsze będzie "zdrajca z Chasongu". Zdrajca, którego żonanarkomanka kurwiła się dla nieprzyjaciela dwadzieścia dwa lata temu i zabijała amerykańskich żołnierzy. - Nie ośmielą się! - krzyknęła Alison. - To zbyt naciągane - dodał Chancellor. - Znajdą się na niebezpiecznym terenie. Może to uderzyć w nich samych. O'Brien odpowiedział ze spokojnym przekonaniem, które jak Peter się zorientował, wynikało z osobistych przeżyć: - Rewelacje tego typu są zawsze najdramatyczniejsze. Drukuje się je na pierwszej stronie. A później, gdy pojawią się jakiekolwiek wyjaśnienia, już nie wydają się ważne. Szkoda została wyrządzona, niełatwo ją naprawić. - Nie wierzę - nerwowo sprzeciwiła się Alison. - Nie chcę w to wierzyć. - To uwierz mi na słowo. Na tym polegają teczki Hoovera. - A więc zdobądźmy teczki - odparł Peter składając gazetę. Zaczniemy od Jakuba Dreyfusa. 343 - Od Krzysztofa, tak? - spytała Alison. - Tak. - To dobry sposób - odrzekła spoglądając na O'Briena. - Nie wierzę, by nie istniał nikt, do kogo moglibyśmy się zwrócić. - Jest senator - przerwał jej Peter. - Możemy pójść do niego. - Ale będzie żądał więcej materiału od tego, który mam - zauważył Quinn. - Dwa dni temu może by tego jeszcze nie zrobił, ale teraz zrobi na pewno. - Co masz na myśli? - Chancellor był zaniepokojony. Zeszłego wieczoru O'Brien był tak pewny siebie. Teczki znikły; Quinn miał dowody. A teraz wszystko wyglądało beznadziejnie. - To, że obecnie nie możemy pójść do niego. - Czemu nie? - Bo nastąpiło Saint Michael's. Zniszczenie własności państwowej, naruszenie przepisów bezpieczeństwa. Jeśli się z nim skontaktujemy, przysięga, jaką złożył, zobowiązuje go do zawiadomienia policji. Gdyby] tego nie zrobił, byłoby to działanie na szkodę wymiaru sprawiedliwości. - Gówno! To puste słowa! - To prawo. Być może zaproponuje nam pomoc. Varak miał rację, zapewne tak zrobi. Ale dopiero później. Będzie nalegał, abyśmy się oddali w ręce policji. Z prawnego punktu widzenia nie wolno mu nic innego zrobić. - Ale jeśli tak postąpimy, znajdziemy się dokładnie w takiej sytuacji jakiej oni chcą! To do niczego! Alison dotknęła jego ręki. - Kto to są "oni", Peter? Chancellor zamilkł. Odpowiedź na jej pytanie była nie mniej zatrważająca, niż sytuacja w jakiej się znaleźli.> - Wszyscy. Człowiek, który ma teczki, ma zamiar nas zamordować, tyle już wiemy. Ludzie, którzy wiedzą, że teczki zginęły, nie chcą tego przyznać i żądają, abyśmy byli cicho. By zapewnić milczenie, gotowi są nas poświęcić. Pomimo że dążą do tego samego co my. - Peter wolnym krokiem przeszedł przez pokój, wyminął O'Briena i spojrzał przez okno na ocean. - Wiecie, Bravo coś mi powiedział. Oświadczył, że cztery i pół roku temu skierował mnie na obszar, którego nie brałem pod uwagę. Poradził mi, bym powrócił tam pozostawiając rzeczywistość innym, jemu i ludziom jemu podobnym - odwrócił się od okna. - Ale oni nie są na to dość dobrzy. Nie wiem, czy my jesteśmy, ale wiem, że oni nie. Jakub Dreyfus wstał od stołu, przy którym jadł śniadanie, całkiem poważnie zirytowany. Kamerdyner zawiadomił go, że jest telefon z Białego 344 Domu. Ten cholerny głupiec pewnie dzwoni, by życzyć mu wesołych świąt Bożego Narodzenia. Bożego Narodzenia! Prezydentowi nie przyszłoby do głowy, by do niego zatelefonować pierwszego dnia Chanuki. Przypadał na dwudziesty piąty dzień miesiąca Kislev, daty bynajmniej nie zbiegającej się z obchodami narodzenia Chrystusa. Mówiło się, że ten człowiek popadł w pijaństwo. Nie byłoby w tym nic dziwnego. W historii republiki nie było jeszcze takiego rządu jak obecny. Korupcja sięgała szczytów, żądza władzy tkwiła u podstaw systemu. Oczywiste, że ten człowiek pił! To był jego balsam gileadzki. Jakubowi przeleciała przez głowę myśl, żeby nie odbierać telefonu, ale wymagał tego szacunek dla urzędu. - Dzień dobry, panie prezy... - Nie jestem prezydentem - powiedział głos. - Jestem kimś innym. Podobnie jak pan jest kimś innym, Krzysztofie. Jakub zbladł. Nagle odebrało mu dech. Poczuł słabość w swych wychudzonych nogach, myślał, że upadnie na podłogę. Tajemnica jego życia została odkryta, nie do wiary. - Kto mówi? - Ktoś, kto dla was pracował. Nazywam się Peter Chancellor i wykonałem moje zadanie aż za dobrze
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.