ďťż

Marnuję czas...

Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gównianego szaleństwa.
Im szybciej skończę, tym prędzej znajdę się w domu. Odwróciła powoli głowę, szukając odpowiedniego miejsca do usadowienia się i rozpoczęcia ostatnich medytacji. Ruiny były opuszczone od tak dawna, że niewiele po nich zostało. Najbardziej zauważalnym elementem był pojedynczy, długi, niski mur, wznoszący się nad wydmami błyszczącego piachu jak kręgosłup węża. Jego giętkie łuki były charakterystyczne dla smoczej architektury. Za nim wznosiło się coś kwadratowego, ledwo widocznego nad powierzchnią, jakby zarysy fundamentów jakiejś budowli skopiowanej od elfów lub ludzi. Sterta różowych kształtów to zwalone, wytarte przez piach kamienie, składające się na coś, co niegdyś było wieżą, Jedyne, co tu rosło, to kilka roślin i wątłych traw i pół tuzina drzew wszystkie nie dalej od sadzawki niż połowa długości smoka. No i oczywiście, obok muru znajdowała się sama sadzawka obramowana kamieniem. Zasilana wodą ze źródła, za chłodna na gusta jej rasy, była tak czysta, że picie z niej nawet niewielkiej ilości wódy było niebezpieczne, przynajmniej dla smoków, które świetnie czuły się wśród alkalicznych słonych sadzawek, trujących dla innych stworzeń. Nie było to miejsce nawiedzone kataklizmem ani nawet nieszczęśliwym wypadkiem. Nie znać było śladów przemocy, tylko dzieło czasu i natury. Od samego początku nierozsądnie było tu się osiedlać, tak blisko ziem elfów... Określono to miejsce jako legowisko Irilianale. Istniało też powiedzenie: „Impulsywny, jak Iri”, i „Bardziej przekonujący niż Irilianale”, przez co można było wyrazić całą historię. Iri polubił to miejsce pustynną oazę idealną do wygrzewania się w słońcu, czego domagał się szybki smoczy metabolizm. Chociaż regularne picie z sadzawki nie było bezpieczne, bo w pobliżu znajdowały się obfite złoża soli metali. A potem Iri odkrył prawdziwy skarb w tej okolicy. I jakimś cudem przekonał dwie dziesiątki skądinąd zdrowych na umyśle smoków, aby poszli w jego ślady. Jednakże bliskość krainy elfów i brak zwierzyny zmusiły wkrótce smoki do odejścia. Wszystkie zalety tej siedziby, z wyjątkiem jednej można było znaleźć w innym, bezpieczniejszym miejscu. Jedyna pozytywna cecha, która nie powtarzała się nigdzie, znajdowała się pod samą sadzawką, bowiem uskok w ziemi, który pozwala źródłu wypłynąć na powierzchnię, zaznaczał również miejsce innego „źródła”. Tędy wyciekała magiczna energia, mieszała się z wodami i nadawała im niezwykłą czystość, tu, gdzie sześć przecinających się linii magicznych wpływów tworzyło doskonale symetryczną gwiazdę. Magia, która nie dopuszczała do zanieczyszczenia sadzawki zasadowymi solami, jakimi przesycona była większość wody na Pustyni Mehav, przyciągała tu smoki nawet po tym, kiedy osiedle zostało opuszczone. Było to źródło czystej mocy magicznej, z którym nie mogło równać się nic innego na świecie, więc smoki tu powracały, pomimo iż miejsce to opuszczono, zanim jeszcze narodziła się Alara. Brak zwierzyny łownej można było, jak i gdzie indziej, wyrównać starannym gospodarowaniem. W rzeczywistości jednak zbliżanie się elfów i ich ludzkich niewolników nakłoniło smoki do pozostawienia tego miejsca pustynnym jastrzębiom, rubinowym jaszczurkom i im podobnym. I to właśnie było powodem największego zatroskania Alary. Jeśli nie chce, by ją wykryto, może przybrać tylko jedną postać. Zamierzała pozostać tu przez jakiś czas i chciała czuć się swobodnie. Po krótkiej inspekcji ruin Alara znalazła idealne miejsce nadające się do objęcia posterunku. Było to zagłębienie osłonięte murem, jakby specjalnie stworzone po to, by pomieścić wygodnie jej nabrzmiałe brzemiennością ciało. Wtuliła się w nasłonecznione miejsce i zwinęła w kłębek, zgrabnie podwijając czubki skrzydeł i ogon. Nie ma sensu niepotrzebnie utrudniać sobie przemianę, pomyślała w przypływie wymuszonej wesołości. Ojciec Smok nie bez powodu nazywał ją „leniwą” — chociaż ona sama wolała uważać się za „w miarę aktywną”. Piasek uginał się miękko pod jej łuskowatymi bokami i był jedwabisty w dotyku. Przez chwilę kontemplowała sadzawkę, czerpiąc z jej głębokiej, cichej wody wzór dla swych medytacji. Stopniowo pogrążała w niej swój umysł, poprzez zabarwione błękitem wody, do indygowej głębi, do usłanego piaskiem dna, gdzie z ukrytej szczeliny pod piachem wypływała zimna woda. Tam była magia; równie spokojnie jak woda sączyła się z przecięcia sześciu błyszczących linii magicznych sił. Ujrzała je swymi powierzchniowymi oczami błyszczącymi srebrem księżyca-na-smoczych łuskach, tym osobliwym odcieniem czystego metalu z opalizującym smoczym połyskiem, ulotną tęczą wszystkich kolorów i żadnego. W miejscu, gdzie linie spotykały się, tryskała jak śpiew milcząca fontanna mocy, wznosząca się ku mknącym na jej spotkanie promieniom słońca. Gdyby tylko elfowie wiedzieli... zaśmiała się w duchu Alara. Rasa elfów bardzo zazdrośnie strzegła mocy, gromadziła wszystkie jej źródła bez wyjątku, a tak chciwie ich pilnowała, jak łakome dziecko cukierek. A jednak elfowie nie widzieli linii magicznych sił i nie mogli skorzystać z potęgi w nich zawartej. Tylko smoki potrafiły — i ludzie... Alara nie była pewna, czemu smoki były w stanie czerpać obcą energię tego świata. Być może dlatego, że chociaż nie pochodziły stąd, ich moc płynęła z dostosowywania się do życia w harmonii z każdym światem, w jakim się znalazły
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Nie chcesz mnie, Ben. Składam się z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobiną gĂłwnianego szaleństwa.