ďťż
Nie chcesz mnie, Ben. SkĹadam siÄ z siedmiu warstw popieprzenia okraszonych odrobinÄ
gĂłwnianego szaleĹstwa.
Jupiter wyprostował się i niespiesznym krokiem wszedł na trawę. Miał nadzieję, że bije od niego pewność siebie.
- Jupiter! Czy coś się stało? Wyglądasz dziwnie - wykrzyknęła Kelly na jego widok.
No, może nie była to aż taka pewność siebie...
- Wszystko w porządku. Muszę porozmawiać z tobą na osobności.
Odeszli na bok, z dala od uszu podopiecznych Kelly.
- Mam tylko pięć minut - oznajmiła mu po drodze. - Ćwiczymy nowy układ. Musi być gotowy na jutro, na rozpoczęcie roku szkolnego.
- Powiedz mi tylko jedno. Wczoraj u Lovella Madeiry podniosłaś z podłogi popiersie Szekspira. Pamiętasz, jakie ono było?
Kelly zawahała się przez moment.
- Marmur jak marmur... Chłodny, gładki w dotyku.
- Poczekaj. Nie o to mi chodzi. Przypomnij sobie, czy czegoś na nim nie było? Jakiejś plamy na przykład.
- Wiesz, teraz kiedy o tym mówisz - odpowiedziała Kelly po chwili zastanowienia - wydaje mi się, ze było jakby... lepkie.
- Lepkie! - Jupiter próbował powściągnąć podniecenie. - Jaki to był rodzaj lepkości? Klej? Jedzenie?
- Nie mam pojęcia...
- Przyjmiecie do gry trzeciego zawodnika? - zaciekawiony Pete zbliżał się do nich.
- Chcę ci powiedzieć, Pete, że twoja dziewczyna ma zadatki na wielkiego detektywa - zawołał Jupiter.
- Zawsze tak uważałam. Ale co ja ci właściwie powiedziałam teraz?
- Jeszcze tego dokładnie nie wiem, ale - tu Jupiter spojrzał na wielki zegar nad ich głowami - jest dokładnie pierwsza pięć. Mamy niecałą godzinę na to, żeby pojechać do Lovella. O drugiej musimy być w teatrze, wtedy zaczyna się próba. Mam przeczucie, że...
- Poczekaj, Jupe - przerwała mu Kelly. - Powiedziałeś my?
- Tak - Jupiter był kompletnie zaskoczony tonem jej głosu.- Pete i ja. Z chęcią byśmy cię wzięli, ale masz próbę.
Kelly obrzuciła Petea ostrym spojrzeniem.
- Wiesz, Jupe - Pete przestępował niepewnie z nogi na nogę - obiecałem Kelly... Wymyśliła coś nowego i muszę... to znaczy... chcę to zobaczyć.
Kelly uśmiechnęła się i Jupiter od razu wiedział, że wykonanie zadania spada na niego. Przez chwilę poczuł coś na kształt gniewu. Wygląda na to, że tylko on traktuje sprawy serio.
Na szczęście nie trwało to długo. Przecież tyle razy Pete i Bob byli z nim.
- No to do zobaczenia w teatrze - powiedział.
- Będziemy na pewno - odpowiedziała Kelly. - Nasza próba kończy się o wpół do drugiej.
Jupiter wciągnął brzuch, kiedy mijał dziewczyny, i wrócił na parking. Ostatecznie trudno winić Petea za to, że jest gwiazdą towarzystwa, pomyślał kierując samochód w stronę zachodnich dzielnic miasta.
Zadanie nie było łatwe. Jak wyciągnąć od Madeiry niezbędne informacje bez wzbudzenia jego podejrzeń, zastanawiał się przez całą drogę Jupiter.
Była dokładnie pierwsza trzydzieści, kiedy dotarł na miejsce. Podbiegł co sił do drzwi, nacisnął dzwonek i czekał.
- Tak? - usłyszała po chwili stłumiony głos.
- Jupiter Jones - odpowiedział, ale nie doczekał się żadnej reakcji. - Przyjaciel Georgea Brandona - dodał pośpiesznie.
Drzwi otworzyły się.
- Nie wiedziałem, że masz na imię Jupiter - Lovell przypatrywał mu się zmrużonymi oczami. - Jupiter... hmm. Osobowościowe bardziej pasuje mi do ciebie Saturn...
Jupiter poczuł się wyjątkowo nieswojo.
- Prawdę mówiąc - wyjąkał - przyszedłem tutaj, żeby zadać panu kilka pytań. Czy mogę wejść na moment?
- Dosłownie za chwilę muszę wyjść do teatru - Lovell zerknął na zegarek. - W czym mogę pomóc?
- Nie będę tracić czasu na niepotrzebne wstępy - zaczął Jupiter z poważną miną. - Martwię się o Georgea. Wydaje mi się, że kpiąc z klątwy Makbeta wystawia się na prawdziwe niebezpieczeństwo. Nie wiem, co robić, i potrzebuję pańskiej rady.
Udobruchany Lovell pokiwał głową i cofnął się o krok.
- Wejdź do środka.
Z wyrazem triumfu na twarzy poprowadził Jupitera do pokoju na końcu korytarza.
- Widzę, że nasz wczorajszy seans nie pozostawił cię obojętnym - powiedział.
- To prawda, chociaż muszę się panu przyznać, że od czasu do czasu ogarniało mnie straszne uczucie głodu i nie myślałem wtedy o niczym innym
|
WÄ
tki
|